menu2

środa, 30 października 2013

Co jest nieobecne w "Obecności"

Domyślam się, że część osób zaglądających na Straszniej denerwuje moja ignorancja w kwestii przedstawiania fabuły omawianego filmu. Fakt, rzadko zdarza mi się uznać, że jest sens opowiadać o czym jest film. Na ogół opis upycham w dwóch-trzech zdaniach. Często jednak naprawdę nie ma potrzeby bardziej się wysilać, gdyż niezwykle rzadko trafiam na fabułę inną niż oparta na jakimś ogranym schemacie, który widzieliśmy już milion razy. Czasem też film jest tak popularny, że i tak – nawet bez oglądania – wszyscy wiedzą, o czym jest. A czasem występują te dwie przyczyny naraz. Tym razem właśnie tak będzie. Przykro mi.

Kto nie wie o czym jest Obecność (2013), ten jest ślepy, głuchy albo martwy, bo zewsząd jesteśmy tak napastowani reklamą, że doprawdy trzeba chyba żyć pół kilometra pod piachem Sahary, żeby jeszcze to do nas mimowolnie nie dotarło. Wiadomo - pod tym kompletnie nieinteresującym, banalnym tytułem kryje się kolejne sztampowe ghost story o wesołej rodzince, która osiedla się w nowym domciu (jezu, ile razy jeszcze napiszę na tym blogu podobne zdanie...?). Dalej jest wielce roczna tajemnica, duchy, sruchy itd.
Ten brak oryginalności poważnie zaczyna mnie przygnębiać. To jest przekleństwo współczesnego kina grozy – albo powielanie wyświechtanego schematu, albo remake, który przecież z definicji już jakiś schemat powiela. Nie przypominam sobie, bym wśród filmów z ostatnich lat znalazł coś naprawdę oryginalnego. No, chyba że ten kilkunastominutowy filmik o zemście choinek, który tu kiedyś przedstawiłem...
Co straszy w Obecności? Jeszcze nie znając filmu, ale wiedząc, że to ghost story, można wyrokować w ciemno. Oczywiście całe straszenie odbywa się na zasadzie jump-scenek, które – trzeba to przyznać – są całkiem niezłe, ale... beznadziejnie przewidywalne. Mój brat, który nie zna i nie lubi horrorów a skusił się mimo to na Obecność, bez problemu zapowiadał mi jump-scenki ze szczegółami, zanim jeszcze się pojawiły. To poważna wada, bo jak można bać się czegoś, co jest aż tak przewidywalne? Pozostając w temacie jump-scenek, o dziwo odnajduję w tym filmie jeden plus (dodatni): twórcy oszczędzili widzowi tych debilnych sytuacji, gdy scena taka polega na tym, że wystraszonej bohaterce nagle kładzie na ramieniu dłoń ktoś, kto właśnie jej szukał. You know what I mean.
Zastanawiam się, dlaczego akurat ten film media wybrały sobie na hit sezonu. Co w nim jest takiego, co czyniłoby go godnym zostania czymś ponad przeciętność. Podejrzewam, że motywy, o ile w ogóle jakieś są, są podobne jak w przypadku mediów wybierających, która z pozbawionych jakiegokolwiek talentu szałowych nastolatek zostanie tym razem gwiazdą.
Podsumowując, co jest nieobecne w Obecności: przede wszystkim oryginalność. Świeżość. Ambicja twórców do nakręcenia czegoś, o czym pamiętałoby się nieco dłużej, niż będą wisieć banery reklamowe na co drugiej stronie internetowej, na którą zajrzę.

sobota, 19 października 2013

Wydmuszka

Jak mógłbym przeoczyć fakt, że jeden z moich idoli wziął się za produkcję filmów grozy? Nie mógłbym! Napaliłem się jak szczerbaty na suchary, a w głowie od razu ułożył mi się ogólny zarys tego, co mam zamiar w takim filmie zobaczyć. No i przejechałem się na swoich naiwnych przypuszczeniach.

Film nosi tytuł Nothing left to fear i reklamowany jest jako pierwszy wypust wytwórni Slasher Films –
nowej zabawki Slasha najlepiej znanego z Guns N'Roses.
To zrozumiałe, że mając na względzie udział Slasha w tym przedsięwzięciu, siłą rzeczy nastawiłem się na pewne rzeczy i pewnych rzeczy oczekiwałem. Marzyła mi się jakaś klasyka, niezbyt ambitny slasher o mordercy czyhającym na rozpustne amerykańskie nastolatki, a może coś w stylu filmów Roba Zombiego... No i szlag trafił moje marzenia.

Pewien pastor ma żonkę, małego synka i dwie całkiem atrakcyjne nastoletnie córki. Całe stado zjeżdża do zapyziałej dziury w celu osiedlenia się w wielkim, świeżo zakupionym domu. Bla, bla, bla, mieszkańcy dziwnie się zachowują, bla, bla, bla, jedna z córek zaczyna mieć przerażające wizje, bla, bla, bla <tu wklejcie sobie z filmwebu opis jakiegokolwiek amerykańskiego horroru, większość z pewnością będzie pasować>. Generalnie chodzi o to, że rodzinka jest „wybrana” do otwarcia „drzwi”. Mieszkańcy miasteczka to jakiś dziwny spęd na kształt sekty, a przewodniczy im facet, którego nasz bohater ma zastąpić w pasaniu protestanckich owieczek. Nie wiem, do czego rodzinka jest wybrana i co za złowrogie drzwi mają otworzyć, bo film był tak zaskakujący i ciekawy, że po godzinie już tylko zerkałem, układając pasjansa.

Myślę, że temu filmowi nie pomoże nawet sygnatura tak popularnej osoby jak Slash, bo Nothing left to fear to mielizna w całej swej rozciągłości i nie spodziewałbym się raczej pozytywnych opinii na jego temat. Zaryzykowałbym ponadto stwierdzenie, że nigdy jeszcze nie widziałem filmu tak przewidywalnego i nieoryginalnego. Przez cały seans chodziły mi po głowie skojarzenia z innymi filmami grozy, wciąż tworzyłem hipotezy na temat tego, skąd reżyser zerżnął pomysł na daną scenę.
Niby to Slash jest tu autorem ścieżki dźwiękowej. No to może ja widziałem jakąś okrojoną wersję? Bo tu żadnej ścieżki dźwiękowej nie ma. Tzn. jest, ale niegodna takiego muzyka jak Slash. Jakieś smętne rzępolenie i równie smętna piosenka na koniec. Zważywszy na to, iż Slash ostatnimi czasy buja się po scenach z Mylesem Kennedy'm z Alter Bridge (najlepszy wokalista na świecie, najbardziej profesjonalna kapela, imo, polecam!), wiadomo, kto śpiewa w tymże kawałku. Moim zdaniem taka oprawa dźwiękowa to za mało jak na ten film. Dajcie mi gitarę, piętnaście minut i połowę wynagrodzenia Slasha za nagranie tego soundrtacku, a zrobię materiał wcale nie gorszy!

Przyznaję, w pełnym skupieniu oglądałem film tylko około godzinę, mimo to pozwalam sobie na opinię o nim. Uważam, że to beznadziejnie pusta, pozbawiona jakiejkolwiek pomysłowości wydmuszka, napędzana jedynie znanym nazwiskiem producenta. Nie chcę być złym prorokiem, jednak moim zdaniem film nie udźwignie krytyki, jaka go czeka. A szkoda, bo z pewnością podobnych mi frajerów jest więcej i nie tylko ja spodziewałem się czegoś znacznie lepszego.

środa, 9 października 2013

Akcja, której nie widać

Grupka ludzi uwięzionych w odciętym od świata miejscu, dookoła nich łazi jakieś wściekłe cholerstwo i tylko czeka aż któreś z nich wystawi na zewnątrz choćby palec. Jezu, widzieliśmy to pierdylion razy... Od Nocy żywych trupów po Krwawą ucztę. A jednak wciąż kręci się takie filmy. W 2008 roku na przykład nakręcono Cierń i o nim teraz będzie tekst.

Seth (znany tym, co widzieli film, jako Pan Dwie Lewe Ręce) i jego luba usiłują rozbić namiot, gdyż wyjechali sobie na tzw. kemping. Mają troszkę pecha, bo para uciekających przed policją ćpunów-łobuzów ma awarię auta i z bronią w ręku załatwiają sobie autostop u pary zakochańców. Trafiają na stację benzynową, gdzie grasuje jakieś coś pasożytujące na żywych organizmach. Potwór rozrywa swoje ofiary, włazi w ich resztki i ozdabia cierniami. Pani Ćpun-Łobuz zostaje szybko wyeliminowana a trójka ocalałych siedzi zamknięta na stacji i wymyśla sposoby na pozbycie się napastnika. Przy czym idzie im to jak koń pod górę...

Ogólnie rzecz biorąc, film nie jest taki zły, choć wtórność pomysłu i kilka denerwujących rzeczy nie pozwalają mu wyjść choć milimetr ponad szarą przeciętność. Cierń mógłby zawierać naprawdę fajne sceny gore, potwór mógłby prezentować się całkiem nieźle, gdyby...dało się cokolwiek zobaczyć. Kiedy tylko zaczyna dziać się coś konkretnego, operator kamery chyba od razu dostaje padaczki. Obraz telepie się tak, że sposób nic zobaczyć. Takim sposobem w filmie jest pełno akcji, której nie widać.
Drugim mankamentem są postacie. Widać wyraźnie, że reżyser za wszelką cenę chciał je uczynić charakterystycznymi, ale nie umiał. Pierdołowaty Seth z niczym sobie nie razi, jest za to pierwszorzędnym nerdem. Jego dama ma natomiast jaja dwa razy większe od niego. Na każdym kroku aktorzy pokazują, jaka to Polly jest zdecydowana i zawzięta a Seth nieporadny. Jak na mój gust zbyt powierzchowna charakterystyka, a jednocześnie zbyt nachalna. No i te ich teksty... Albo mam omamy, albo z ust Polly usłyszałem coś w stylu „Już dobrze, Seth utnie ci rękę”.

Najbardziej jednak irytuje coś zupełnie innego. Mianowicie to, że gdyby postacie nie były tak tępe, film mógłby skończyć się kilka minut po ich dotarciu do stacji benzynowej. UWAGA, NADCIĄGA SPOILER Odkrywają, że kolczaste bydle lgnie do ciepła. Więc dlaczego, do jasnej cholery, wymyślają jakieś bzdurne teorie, z ochładzaniem ciała włącznie, zamiast po prostu wywołać na zewnątrz pożar i niech się wtedy bydlę do ciepła przytula, skoro tak bardzo lubi? Że to stacja, że pod nią jest zbiornik z ogromną ilością paliwa? Jak zamierzali zwrócić uwagę policji podpalając pobliski las, to jakoś im to nie przeszkadzało...

Cierń to film wart dokładnie tyle samo, ile większość produkcji opartych na podobnym schemacie. Powiela schemat wraz z jego zaletami (?) i wadami. Mimo to jakimś cudem na nim nie zasnąłem ani nie zdenerwowałem się za bardzo. Da się obejrzeć.

wtorek, 1 października 2013

Gdzie ukradkiem potupią małe, plastikowe nóżki, tam zaraz pada trup

Ostatnio czuję się rozpieszczany. Najpierw świetne, nowe Martwe zło (2013), potem druga część Pluję na twój grób (2013) (będę się upierał przy tym tytule, bo Bez litości brzmi beznadziejnie!), a teraz nowy film o mojej ukochanej Laleczce Chucky. O ile wiadomości zwiastujące Martwe zło hulały od dawna po Internecie, o tyle pozostałe dwa filmy spadły mi na łeb znienacka. I dobrze, niespodzianka większa i przyjemniejsza!

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa – czyli taka, jaką powinien mieć slasher. Mamy dziewczynę imieniem Nica, mieszkającą z matką w wielkim domu. Kobiety dostają pocztą paczkę z Sami Wiecie Kim. No i się zaczyna Sami Wiecie Co. Gdzie ukradkiem potupią małe, plastikowe nóżki, tam zaraz pada trup.

Klątwa Chucky (2013) jest doskonałym przykładem, że z nieskomplikowanej fabuły też można zrobić arcydzieło. Niby prosta historyjka, ale zastosowano kilka zabiegów, dzięki którym film (przynajmniej moim zdaniem) wciąga większość slasherów nosem. Z niektórymi poprzednimi częściami o Chucky włącznie. Kontrowersyjnym, ale za to jak efektywnym pomysłem było posadzenie głównej bohaterki na wózku inwalidzkim! Nica jest kluczową postacią, więc o nią boimy się dwa razy bardziej. Z racji tego, że jest kaleką, jest dwa razy bardziej bezbronna wobec Chucky a my trzy razy bardziej się o nią martwimy. Oto jak matematyka uczy nas empatii :P

Sprawa nabiera rumieńców, gdy stopniowo poznajemy związek obecnych wydarzeń i postaci z historią znaną z początków serii. Jeśli chodzi o pomysł na fabułę, to rozegrano to genialnie. Zmartwiła mnie jedynie (ale tylko na chwilę!) myśl, że nawiązanie do pierwszej części oraz wyjaśnienie tamtej historii może być podsumowaniem serii i jej definitywnym końcem. Tymczasem Klątwa Chucky kończy się w sposób otwarty i dobitnie sugerujący, że to jeszcze nie koniec.

Za zaletę tej części uznaję również fakt, że twórcy odeszli od stylistyki czarnej komedii na rzecz porządnego, klimatycznego horroru. Oczywiście nie sposób wyzbyć się humorystycznych akcentów w przypadku takiej postaci jak Chucky, jednak tym razem wyraźnie położono nacisk na grozę. I bardzo dobrze!

Tak, wiem, jako gorliwy fan Chucky, jestem niezdolny do obiektywizmu. Nie ulega jednak wątpliwości, że to bardzo dobry film. Od fabuły, poprzez budowanie napięcia, muzykę aż po wykonanie od strony wizualnej, Klątwa Chucky zawiera szereg naprawdę mocnych (i bardzo dodatnich) plusów. Chciałbym być tak rozpieszczany dalej!