menu2

wtorek, 14 stycznia 2014

Z czym do ludzi?! #2 Remake




moryc
A więc badum-tsss, dzisiaj rozmawiamy o rimejkach!

moryc
I na początek powiem Ci, że zmieniłem nieco zdanie na ich temat po kilku ostatnich, które widziałem.

Julian
Yep, remake, ostatnio tego dużo jakoś :). „Evil Dead”, „Carrie”, wcześniej chociażby „Helloween” Roba Zombiaka. Skok na hajs, chęć poprawienia oryginału, czy coś jeszcze? Jak myślicie, Morydzu?

moryc
Nie sądzę, by twórcy kręcili te filmy, bo liczą, że ugrają coś dla siebie na popularności pierwowzoru. Przynajmniej ja na ich miejscu bym na to nie liczył, zważywszy na to, jakiej jakości na ogół są te rimejki.

Julian
Znaczy myślisz, że nic nie ugrają na tej popularności?

moryc
Owszem, ugrają, bo spora część fanów pierwowzoru zobaczy film z ciekawości. Niektórzy nawet będą skłonni za to zapłacić. Ale pomyśl tylko, jakim ryzykiem jest podejmowanie się nakręcenia rimejku. Przecież w większości to są szmiry. Dlatego ewentualny twórca nowej wersji powinien być świadomy, że siląc się na poprawienie czegoś uznanego powszechnie za wzorcowe, najprawdopodobniej się na tym wyłoży.

Julian
Ja akurat myślę, że w przypadku rimejka skok na kasę jest główną przesłanką. Raczej nikt za bardzo nie przejmuje się tym, aby sprostać oczekiwaniom, bardziej zależy ludziom na tym, aby film "uwspółcześnić".

Julian
Ma być widowiskowiej, huczniej, krwawiej.

Julian
Bo potencjalny target zassa to jak nie przymierzając rumuńska ladacznica.

moryc
Mnie właśnie chęć uwspółcześnienia wydaje się najbardziej prawdopodobnym powodem...

Julian
Ale wszystko dzieje się po coś. Raczej nikt nie uwspółcześnia filmów tylko z czystego altruizmu, żeby współczesny kinoman się tak nie męczył.

moryc
Nie no, myślę raczej, że uwspółcześnia się je, by były bardziej strawne dla grupy docelowej, czyli młodzieży.

Julian
Tak, bo grupa docelowa wyciągnie pieniążki z kieszonki i pójdzie na film/kupi/ zassa z neta.

Julian
Hajs się zakręci i tyle ;]

moryc
Spójrz, jak dzieciaki wypowiadają się w necie o filmach sprzed 5-10 lat. "Fajny, MIMO ŻE STARY". Wiek filmu w ich mniemaniu ma duże znaczenie, spora część dzieciaków z tego tytułu od razu skrytykuje film, bez oglądania.

moryc
No dobra, chyba muszę przyznać Ci rację w kwestii pieniędzy... :P

Julian
I zobacz, że dochodzimy do pewnego kuriozum, coraz młodsze filmy doczekują się rimejka.

Julian
Żeby była jasność, nie twierdzę, że rimejki są złe. Sam powiedz, nowe "Martwe zło" jest zacne, bo dość ciekawie rozwija wizję z oryginału.

moryc
Przypomnij mi, po jakim czasie od nakręcenia oryginalnego "Kręgu" powstał amerykański rimejk :D

Julian
To to w ogóle chyba jest rozjebanie skali doszczętne :D

Julian
Ring, Klątwa, Widmo.

moryc
Nowe "Martwe zło" uważam za jeden z najlepszych horrorów, jakie widziałem i nie dbam o to, czy to rimejk, czy nie. To po prostu kawał mięcha, którym się najadłem do syta.


Julian
Właśnie, bo to w sumie bardziej historia osadzona w tym samym uniwersum, aniżeli remake czystej postaci.

Julian
Przynajmniej ja tak uważam.

moryc
No, to jest bardziej wariacja na temat pierwowzoru, niż jego adaptacja. Co nie zmienia faktu, że wyszło genialnie.

Julian
Wracając jeszcze na chwilę do Ringu, klątw itd, myślę, że to dobitnie obrazuje poziom ichniego kinomana, zbyt leniwego, ale jednocześnie zbyt bogatego, by można było go zignorować.

Julian
Tyle apropo Japonii.

moryc
Czemu tylko "tyle"? To temat - rzeka :D Przeraża mnie, jak wielkimi ignorantami są Amerykanie. Cokolwiek uda się komuś innemu, oni już stają na głowie, by stłumić ten sukces własnym.

Julian
Bo to właśnie rzeka i Ci bloga nie styknie : D

Julian
Przewiniemy mu licznik czy coś.

Julian
Lepiej powiedz coś o swoim najbardziej znienawidzonym/najgorszym rimejku

Julian
i uzasadnij wybór.

moryc
Lubię mój licznik, niech się nie przekręca!

moryc
Myślę i myślę i... nie przypominam sobie żadnego, który byłby na tyle gorszy od innych, by go wymienić. Co mnie trochę przeraża, bo niejako świadczy to o tym, że rimejki są niemal zawsze złe :D

moryc
Poważnie, właśnie mnie sprowokowałeś, bym złapał się na tym, że podświadomie nie dzielę rimejków na dobre i złe, ale na lepsze od pozostałych i pozostałe...

Julian
Dość krytycznyś, niektóre są nawet nawet :).

Julian
A chociażby takie Wzgórza mają oczy w remake'u zjada oryginał moim zdaniem.

moryc
No właśnie jakoś łatwiej mi wyróżnić te, które są "nawet nawet"...

Julian
OK, wal :D

2014-01-14 19:30:04 :: Julian
Listuj mi tu nawet nawety!

moryc
Chyba się nie zdziwisz, ja na podium postawię "Martwe zło" :D Na drugim miejscu byłaby na pewno "Mucha" Cronenberga. "Carrie", choć dupy nie urwała, to te muszę przyznać, że była... nawet nawet - to dobre określenie dla tego filmu.

moryc
Zawalisty był ostatni "The Thing". Będę się upierał, że to rimejk w pewnym sensie.

Julian
Ja aż tak daleko się nie zapędzę :D

Julian
A wyobrażasz sobie sytuacje, w której zaczną powstawać rimejki książek?

Julian
Bo czytelnik będzie taki, że trzeba będzie mu zamieniać archaizmy na słowa współczesne itp

Julian
chyba to byłby koniec :).

moryc
Przecież takie rimejki powstają od dawna, stary :D

Julian
?!

Julian
Chyba źle mnie zrozumiałeś :D

moryc
Jakiś czas temu kupiłem sobie opowiadania Poego. Raz na kilka tygodni robię nowe podejście, czytam jedno - dwa opowiadania i wracam do innych książek. Przytłacza mnie ten język, szybko mam go dość. A przecież moje wydanie to uwspółcześnione tłumaczenie!

Julian
Zamiana archaizmów nie robi rimejku.

moryc
No ale ja właśnie taki rimejk mam na myśli :D

Julian
Nie, to ja myślę o takim jak na modłę filmów, o których mówiliśmy: jakby jakoś autor nie będący Kingiem chciał od nowa napisać Lśnienie np.

moryc
Swoją drogą, wyobraź sobie, ile razy zrimejkowano na przykład baśnie Andersena albo braci Grimm. Toż to, co się dzieciom czyta teraz, nie stało nawet obok oryginałów.

moryc
No to już Ci podaję przykład rimejku w tym rozumieniu - podobno "Kordian" miał być swego rodzaju rimejkiem "Dziadów" :P

moryc
Dobra, zapędzam się :P

Julian
: DDD

Julian
OK, bo się zapędzamy w jakieś dywagacje. Jakieś konkluzje na koniec wywodu o rimejkach? Warto je robić? Warto na nie czekać? Warto oglądać?

moryc
Odpowiem bardzo dyplomatycznie: nie warto kręcić, ale jak jednak powstanie coś na miarę "Martwego zła", to warto zobaczyć :P

Julian
Właśnie miałem podobną myśl: dopóki perełki w stylu „Muchy”, „Martwego zła”, czy „Wzgórz” mogą powstać, to ja daję zielone światło.

Julian
Nawet kosztem kraulu przez szambo, jakim często są rimejki.

moryc
Pięknie powiedziane, mój złotousty przyjacielu!

Julian
!

Julian
Hałabała dziwko!

moryc
:D

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kilka słów o WOŚP-ie

Dzisiaj nie będzie horroru. Tym razem trochę, powiedzmy, publicystyki. Albo wylewanie osobistych żalów – do wyboru. Wczoraj był 22 finał WOŚP. I od wczoraj mam wrażenie, że społeczeństwo polskie zakaża jeszcze większy motłoch niż sądziłem.
Specyfika mojej pracy jest taka, że spędzam kilka godzin dziennie na szperaniu w Internecie. Nie mogłem
uwierzyć własnym oczom, gdy ciągle trafiałem na strony, gdzie ludzie wylewali wiadra coraz to bardziej cuchnących pomyj na Owsiaka i Orkiestrę. Z ulgą wyłączyłem służbowy komputer, po czym wsiadłem do samochodu i przez całą drogę powrotną do domu słuchałem informacji o tym, jak to owe pomyje radośnie pluskają po całym kraju. Siadam do kompa w domu i znów to samo...
Czy ja miałem klapki na oczach przez ponad dwadzieścia lat, że nie dostrzegałem, jak wielka nagonka co roku organizowana jest przeciw Orkiestrze? Czy może dopiero w tym roku przybrało to takie rozmiary, że nawet takiego ślepaka, jak ja, ukłuło w oczy?
Na jednej ze stron internetowych przeczytałem dość długą dyskusję kilku osób na temat Orkiestry i roli, jaką ona odgrywa względem NFZ-u. W skrócie rzecz ujmując, chodziło o to, że pomoc WOŚP-u dla NFZ-u jest mikroskopijna i nieadekwatna do „show”, jaki Owsiak rozpętuje co roku. Jeden cymbał z drugim prześcigają się w wyjętych nie wiadomo skąd (prawdopodobnie z dupy) argumentach, jeden przez drugiego odsyłają się nawzajem do szkoły, bo jeden odczuwa, że drugi jest niedostatecznie wyedukowany, by podejmować dyskurs na ten temat. Oczywiście ów dyskurs tych jegomości, szpanujących wybujałym poczuciem własnej racji i kultury słowa, skończył się rzucaniem epitetów bynajmniej nie przystających intelektualnej elicie.
Załamałem też ręce, kiedy usłyszałem poranną rozmowę M. Olejnik z M. Środą w Zetce. Temat rozmowy znany i oczywisty. No i Olejnik pyta, co według jej rozmówczyni oznacza hasło „róbta co chceta”, dopowiadając od razu własne propozycje – tonem pytającym, ale jednak takie: „ale co ta młodzież ma robić? Brać narkotyki?” - coś w tym rodzaju. Nie od dziś wiadomo, że Olejnik słynie z wbijania szpili i podjudzania, ale... do cholery, o ile dobrze pamiętam, brała udział w Akademii Sztuk Przepięknych! Stąd wnioskuję, że jest świadoma, jakie hasła przyświecają Orkiestrze i Przystankowi Woodstock. Choćby z szacunku dla Woodstockowiczów, którzy przyszli wtedy na spotkanie z nią, mogłaby się pohamować.
Po południu w kółko słyszałem w radiu zachrypniętego Owsiaka wydzierającego mordę o jakichś słoikach z pieniędzmi, które podobno gdzieś skitrał na własny użytek. Nie wnikałem, o co dokładnie chodzi, ale w świetle tego, co widzę, jestem chyba w stanie w miarę trafnie się domyślić.
O procesie z jakimś tam blogerem już nie wspomnę, prawdopodobnie każdy już o tym słyszał.
Zastanawiam się, gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy tak ochoczo występują przeciwko ideom Orkiestry. Bo w necie i innych mediach ludzie już brodzą po kolana w całym tym gównie, którym obrzuca się WOŚP, a dookoła mnie jakoś tego nie widzę. Wczoraj wybrałem się na finał w moim mieście i choć to bardzo mała miejscowość, ludzi na aukcji było sporo. Z chęcią i wyraźnie dostrzegalną frajdą wydawali wcale niemałe pieniądze na zupełnie abstrakcyjne rzeczy. Czuć było, że wiedzą, po co przyszli. Czy ja żyję w jakiejś enklawie ludzi dobrej woli, że nie widuję na co dzień tych, którzy z otwartą przyłbicą powiedzieliby to, co z taką nienawiścią wypisują w necie?
Kiedyś sam nie przepadałem za WOŚP-em. Może nie krytykowałem, nie drażnił mnie jakoś specjalnie, ale nie czułem potrzeby interesowania się nim. Moja ówczesna dziewczyna wierciła mi co roku dziurę w brzuchu, żebyśmy pojechali na Woodstock, a ja - oprócz nagminnych skojarzeń z pozerstwem, które tę imprezę tak tłumnie nawiedza, a które niesamowicie działa mi na nerwy – miałem jeden argument. Jako że Woodstock pomyślany jest jako swego rodzaju podziękowanie za aktywność podczas WOŚP-u, jako nieaktywny nie czułem, bym miał powód i prawo tam jechać. W końcu jednak uległem, w wyniku czego przeżyłem jedne z najprzyjemniejszych dni w życiu i ostatecznie wyrobiłem sobie stanowisko wobec WOŚP-u. Takim twardogłowym ludziom jak ja trzeba podobnych przeżyć, by pewne rzeczy zrozumieli. A może raczej poczuli, bo tę ideę trzeba raczej poczuć niż zrozumieć. Woodstock dobitnie pokazał mi, na czym to wszystko polega. Nie potrafię precyzyjnie tego opisać, po prostu aura tego miejsca i jego klimat sprawiły, że poczułem się coś winny Orkiestrze. Nie dałem jej od siebie wiele. Wczoraj wylicytowałem dwa drobiazgi i mam teraz trochę wyrzuty sumienia, bo dostałem je za niewielkie kwoty, bo najwyraźniej pozostali byli średnio zainteresowani... Ale coś tam jednak od siebie włożyłem.
Co roku osoby z mojego otoczenia bywające w kościele przynoszą mi sprawozdanie, jak to jakiś ksiądz z ambony wytrząsał się na Owsiaka i na tych, którzy wolą dać pieniądze jego organizacji zamiast Caritasowi bądź na tacę. Zarówno przeciwnicy, jak i obrońcy Orkiestry zawsze mają w zanadrzu różne źródła i informacje świadczące o ich racji. Moja rada, jeśli chodzi o traktowanie takich argumentów, jest następująca: miejcie w dupię gadkę jednych i drugich. Idźcie do najbliższego szpitala i sam się przekonajcie, ile sprzętu jest tam od WOŚP-u, a ile od Caritasu, że już o pieniądzach z księżowskiej tacy nie wspomnę. Oceniajcie tylko na podstawie tego, co sami zaobserwujecie, to najbardziej miarodajne źródło.
Moja mama pracuje w szpitalu. Mały, biedny szpital, jakich pełno w tym kraju. Spytałem ją dzisiaj, co właściwie dostali od WOŚP-u, i czy w ogóle cokolwiek. Nie będę rzucał nazwami tego ustrojstwa, bo się na tym nie znam, ale wyszło mniej więcej na to, że Owsiak wyposażył połowę szpitala. Skoro w tej dziurze tak hojnie wyposażono szpital, to nie wierzę, że w swoich miastach nie napotkacie na prezenty od Orkiestry.
Podobno Owsiak za pieniądze z Orkiestry jeździ na wakacje pod palmy i bimba tam przez większość roku. Pytanie, czym jest spowodowana chęć wymyślania takich oskarżeń. Zazdrością? Bo i owszem, jest czego zazdrościć. Trzeba mieć jaka i niesamowitą determinację, żeby rozkręcić taką machinę.
Może zabrzmię głupio, ale dla mnie poważnym argumentem za uczciwością Orkiestry jest zwyczajna wiara w ludzi. Po prostu wyobrażam sobie siebie na miejscu Owsiaka i nie przechodzi mi przez myśl, że mając zaufanie ludzi nie tylko w całym kraju, ale i wielu innych miejscach świata, mógłbym ich okłamać. Nie dziwię się, że Owsiak tak agresywnie reaguje na wszelkie spekulacje przeciwko jego uczciwości. Pomyślnie tylko, jak to musi boleć, kiedy zajdziemy tak wysoko, osiągniemy tak wiele, a ci, o których życie być może będziemy w przyszłości walczyć, rzucają nam gówno w twarz. Kończąc ten wywód, powiem wam jedno, abstrahując od wszelkich dowodów, wyliczeń, deklaracji itd. Gdyby Owsiak miał złe intencje, już dawno by nie żył. Nie wyobrażam sobie, by zdrowy na umyśle człowiek mógł pod przykrywką szczytnego celu oszukać miliony ludzi i nie mieć z tego powodu tak wielkich wyrzutów sumienia, by strzelić sobie w łeb. Tymczasem to już 22 finał mamy za sobą!
Dziękuję.

sobota, 11 stycznia 2014

Za co mści się Lilith?

Zupełnie przypadkiem trafiłem na fajny film. Evil Angel (2009) niespecjalnie zachęca tytułem, czy opisami fabuły, które widziałem w necie. A jednak warto było zaryzykować.

Choć z początku, patrząc na pozornie niepowiązane ze sobą sceny, czułem się nieco zagubiony i nie mogłem załapać, o co chodzi, to w miarę oglądania filmu wszystko zaczęło się układać w – o dziwo – niespecjalnie skomplikowaną fabułę. Ot, słynna Lilith – mityczny pierwszy lachon Adama – wstępuje kolejno w ciała kobiet, przejmując je, gdy tylko biedaczki wydają ostatnie tchnienie. Demonica tak sobie skacze z kwiatka na kwiatek. Biedni policjanci mają nie lada zagwozdkę, a Lilith w najlepsze łazi i się mści. I tu mam pytanie do tych, którzy Evil Angel już widzieli i w pełni zrozumieli: za co ona właściwie się mści? Tzn. generalnie wiadomo, za co, ale dlaczego akurat wyżywa się na biednym, młodym policjancie, którego piękna (naprawdę piękna!) żona i tak już przysparza mu przykrości, puszczając się w ich własnym domu? Dlaczego to właśnie ten czas, to miejsce i te osoby? Czymś to musiało być przecież podyktowane, a jakoś powodów się nie dopatrzyłem.

Mimo tematyki charakterystycznej dla horrorów kierowanych do nastoletnich dziewczyn, Evil Angel skonstruowany jest tak, że mam do niego słabość. Gdyby nie konstrukcja historii, pewnie nie podobałby mi się aż tak. Otóż patrzę sobie na ten film i patrzę i... myślę sobie: wygląda znajomo. Oglądam jeszcze chwilę i dociera do mnie, że konstrukcja fabuły jest żywcem zerżnięta z książek Mastertona. Zobaczyłem tu bowiem wszystko, z czym tyle razy miałem do czynienia w powieściach mojego ulubionego pisarza. Jest tu zaczerpnięty z mitologii demon, jest koleś, który musi się z nim zmierzyć. Jest ekscentryczny spec od zjawisk, powiedzmy, niecodziennych. Jest nawet znajoma, która wspiera głównego bohatera w sposób sugerujący mniej lub bardziej erotyczną więź. No i samej erotyki jest tu sporo, z czego jako facet jestem bardzo rad, bo aktorka odgrywająca rolę Carli, a później Lilith (zadałem sobie nawet trud – czego nigdy nie robię, bo na ogół jest mi to obojętne – i sprawdziłem, co to za babka: nazywa się Ava Gaudet), jest wprost przepiękna!

Jeszcze tak btw... Ostatnio przekonałem się do kryminałów, a tym razem okazało się, że jestem także odpowiednim odbiorcą filmowych dramatów. Jakoś tak się emocjonalnie zbratałem z głównym bohaterem i kiedy stał się świadkiem zdrady żony, zrobiło mi się okropnie przykro. Poważnie, zżyłem się z nim. Cholera, stąd już tylko krok do Harlequinów :P

W każdym razie...

...Evil angel to całkiem niezły film. Choć jest dość długi, nie nudziłem się ani minuty. Myślę, że spokojnie mogę polecić. Zwłaszcza fanom Mastertona ;)

piątek, 10 stycznia 2014

Zbyt ładna, zbyt pospolita

Dzisiaj będzie bardzo krótko, bo chciałbym napisać swoje zdanie na temat remake'u Carrie, a nie mam w sumie zbyt wiele do powiedzenia. Umyśliłem sobie, że nie będę czytał żadnych opinii na temat tego filmu, dopóki sam go nie zobaczę i nie ocenię. Tak też czynię, co, jak sądzę, ocali subiektywność mojego spojrzenia. Wszak najprawdopodobniej większość opublikowanych recenzji sprowadza się do mieszania filmu z błotem, bo nie dość, że jest to próba poprawienia klasyki, to jeszcze klasyki namaszczonej nazwiskiem tzw. Króla. Cóż, takie filmy jak nowa Carrie nie mają prawa mieć lekko...

Za zarys fabuły uznajmy następujące zdanie: z grubsza wszystko jest tak, jak w pierwowzorze. Nic dziwnego, w końcu to remake... Historia została nieco uwspółcześniona poprzez wszechobecne komórki i laptopy. Odniosłem też wrażenie, że telekinetyczne moce Carrie są bardziej eksponowane w trakcie filmu niż to miało miejsce w przypadku pierwowzoru. O ile dobrze pamiętam, w wersji de Palmy dziewczyna ogarniała je trochę dłużej i nie bawiła się nimi co chwila. Tu natomiast cały czas ćwiczy, z coraz większą wprawą ułatwiając sobie nimi życie.
Co do nowej odtwórczyni roli Carrie, to z początku wydawało mi się, że jest na tę postać stanowczo za ładna i zbyt... pospolita. Aktorka z pierwotnej wersji miała w sobie jakąś taką dobroduszną brzydotę, co w moim odczuciu pasowało do roli idealnie. Dziewczyna z remake'u posiada natomiast fizjonomię tak niecharakterystyczną, że gdyby nie jej teatralne gesty i nieudolna mimika mające uwypuklić jej wyalienowanie, to nie potrafiłbym jej odróżnić od stada SAN-ów* przewijających się przez cały film. Choć wraz z trwaniem filmu coraz bardziej brzydła w moich oczach, to i tak nie zdołała choćby odrobinę przekonać mnie, że jest odpowiednią osobą do tej roli.

Jak podejrzewam, dla wielu podstawowym kryterium jakości nowej Carrie jest to, jak w tej wersji wypadnie scena studniówkowej rozpierduchy. Jestem przekonany, że każdy, oglądając film, z zapartym tchem czekał właśnie na ten moment. Ja czekałem i muszę przyznać, że według mnie dziewczyna dała radę. Rozegrano to nieco inaczej – ta Carrie nie wybałuszała oczu jak poprzedniczka, ale za to wydawała się fajnie zaciekawiona i zahipnotyzowana tym, co sama robi. Natomiast późniejsza scena z samochodem... - tu już będę się bił o przewagę remake'u nad pierwowzorem!

Film ogląda się przyjemnie, choć bez szału. Jest w dużym stopniu wierny pierwszej wersji, przez co nie ma mowy o jakimś większym zaskoczeniu. Ostatecznie ten remake nie jest czymś nieudanym. To fajny film, zawierający kilka naprawdę świetnych ujęć.

O, wcale nie wyszło aż tak strasznie krótko!


* Szałowe Amerykańskie Nastolatki

niedziela, 5 stycznia 2014

Właśnie polubiłem kryminały

Zodiak (2007). Długo zabierałem się do tego filmu, głównie ze strachu przed jego długością. Dwie i pół godziny to trochę dużo...ale po obejrzeniu muszę przyznać, że ten film nie powinien być krótszy. Zastanawiam się, jak wygląda wersja z 2005 roku trwająca półtorej godziny. Na tę chwilę uważam, że to stanowczo za mało, by ukazać całą historię.

Rzecz jest o tym, jak amerykańscy stróże prawa zmagają się z zuchwałym mordercą, którego nijak nie idzie wytropić. Historia jest autentyczna, Zodiak nękał Stany przez ładnych kilka lat. Mordował, po czym bezczelnie chwalił się prasie swoimi wyczynami. Bawił się w kotka i myszkę z władzami, wysyłał zaszyfrowane listy, informował o swoich dokonaniach i morderczych planach na przyszłość. Te dwie i pół godziny to przekrój jego swawoli na przełomie kilku lat, doskonały obraz terroru jednego człowieka nad milionami przerażonych obywateli.

Nigdy nie ciągnęło mnie do kryminałów, zawsze wydawały mi się nudne. Tym bardziej byłem zaskoczony, że Zodiaka oglądałem w napięciu i z wypiekami na twarzy. Zwłaszcza na etapie, gdy policja odpuściła sobie śledztwo, a sprawy w swoje ręce wziął gówniarz na co dzień zajmujący się rysowaniem komiksów. Akcja wówczas nabiera tempa i momentami czułem autentyczną grozę. Poważnie, nawet horrory mnie tak nie napinają!

Paru kwestii jednak nie rozumiem. Na przykład dlaczego nie odnaleziono chłopaka, który przeżył pierwszy atak mordercy ani dziewczyny, którą Zodiak dopadł na drodze. Chłopak po tym zdarzeniu zniknął i...już. Nikt nie zawracał sobie głowy odnalezieniem go. O dziewczynie natomiast jakby zupełnie zapomniano.

Na grze aktorskiej się nie znam i zazwyczaj niespecjalnie przykładam do niej wagę, ale aktor grający Allena – głównego podejrzanego. Świetnie zagrał swoją rolę, zwłaszcza scenę rozmowy z policjantami.

Jedyne, czego mi zabrakło, to rozjaśnienia nieco portretu psychologicznego mordercy. Ostatecznie nie wiem właściwie, dlaczego zabijał... Mogłoby być przecież jeszcze ciekawiej, gdyby przedstawiono jego filozofię, zwłaszcza gdyby okazała się w jakimś stopniu przekonująca.

Nie będę się rozpisywał, bo i nie za bardzo mam się czego czepiać ani co jakoś specjalnie chwalić. Cały film uważam bowiem za bardzo dobry. Warto poświęcić tę dość dużą ilość czasu na Zodiaka. Dzięki wartkiej akcji film wcale się nie dłuży, zanim się obejrzałem, minęła pierwsza godzina... Polecam bardzo! Chyba właśnie polubiłem kryminały, może będzie ich więcej na blogu ;) No i przede wszystkim trzeba będzie zobaczyć film z 2005 roku, bo zżera mnie ciekawość tego, jak twórcy upchnęli całą tę historię w półtorej godziny.