menu2

wtorek, 29 lipca 2014

Kochaj krzaczki! (Graham Masterton - "Panika")

Masterton w swoich książkach pieści Polaków na różne sposoby. Jak na razie wszystkie „wątki polskie”, na jakie trafiłem w jego powieściach, wyglądają na wepchnięte na siłę... choć właściwie nie wiem, co i jak musiałby napisać, by nie wyglądało to na laurkę z wysiłkiem wetkniętą między kartki. Może głównym bohaterem musiałby uczynić Lecha Wałęsę albo innego Lecha... nie, lepiej cieszmy się tym, co jest.

Tym razem zahaczył o naszą Puszczę Kampinoską. Panika wprawdzie zaczyna się w lasach Stanów
Zjednoczonych, jednak na chwilę akcja przenosi się do Polski. Mamy tu gościa samotnie wychowującego syna cierpiącego na zespół Aspaczegośtam (generalnie chodzi o to, że dzieciak jest mądrzejszy od rówieśników – wielka mi choroba, też chcę!). Historia rozpoczyna się dziwaczną, najprawdopodobniej samobójczą masakrą zastępu skautów, do których należał najlepszy kumpel Sparky'ego (tak ma na imię dzieciak chory na inteligencję). I tak Sparky wraz z ojcem, choć w gruncie rzeczy niespecjalnie ich to z początku dotyczy, rozpoczynają śledztwo mające na celu wyjaśnienie, dlaczego w lasach amerykańskich i polskich dochodzi do trudnych do wyjaśnienia masakr. Przy okazji okazuje się, że jednak rzeczywiście mają z tym coś wspólnego.

Nie powiem, żeby było to dzieło na miarę Wyklętego. Ot, jeden z wielu średniaków Mastertona. Niesamowicie irytował mnie Sparky, który właściwie decydował o większości mających miejsce zdarzeń, bo wyczytał je w gwiazdach. Gdyby mi dziecko kazało jeździć do świecie i błąkać się po lasach, bo tak mu rzekły gwiazdki, to za takie fanaberie miałby permanentny szlaban na narkotyki. No, ale cóż, jakoś trzeba połączyć punkty akcji, by doprowadzić ją z punktu A do punktu B...
Jeszcze bardziej jednak denerwowało mnie zawarte w powieści nachalne przesłanie ekologiczne. Taka nauka zawsze jest bardzo cenna, a nuż coś w końcu dotrze do naszych tępych cymbałów. Można było jednak zawrzeć ją w nieco subtelniejszy sposób. No bo jak to wygląda? Tu jakieś demony, straszne że o matko, tam samobójstwa i flaki się walają, a tu nagle „my sobie od was idziemy, bo wy już nas nie lubicie, nie chcecie kochać krzaczków, to cześć i bardzo nam smutno z tego powodu”.
Tytułowa panika - której opisy, jak rozumiem, stanowić miały w tej powieści źródło największej grozy - w moim odczuciu też została przedstawiona raczej średnio. Jakoś się nie wczułem ani nie przejąłem. Właściwie niebezpieczeństwo owych sytuacji przez Mastertona było sygnalizowane głównie informacją o tym, że panikujący mają spontaniczną ochotę ze sobą skończyć. Mało to sugestywne.

Taka jest tu jeszcze ciekawostka, że jeden z pobocznych bohaterów nazywa się Piotr Pocztarek. Mogę się mylić, ale coś mi się kojarzy, że jest to konsekwencja obietnicy, którą Masterton złożył Piotrowi podczas jednego z wywiadów. Miło i fajnie, bo to niejako zaszczyt nie tylko dla samego Pocztarka, ale i dla polskich fanów w ogóle.