Pierwotny tytuł brzmiał "Zostań przy mnie", ale brzmi to jak gniot od Harlequina. Obecny tytuł może nie jest idealny, ale z pewnością lepszy od poprzedniego.
Mam nadzieję, że publikacja "Czarnego kształtu zazdrości" na blogu sprawi, że ktoś jednak rzuci na nie okiem. Może nawet pojawią się komentarze! Życzyłbym sobie bardzo.
Zapraszam.
Spotkanie
Tomasza i Judyty w kawiarni Magnolia trwało od niespełna dziesięciu
minut. Zaledwie dwa wypowiedziane przez Tomasza zdania wystarczyły,
by nastała cisza wypełniona napięciem tak intensywnym, że aż
przyprawiającym o ból głowy.
Dziewczyna
wstała i wyszła bez słowa. Zostawiła torebkę na krześle obok,
więc jasne było, że to jeszcze nie koniec spotkania. Tomasz
odprowadził ją wzrokiem do wyjścia i patrzył przez wielką szybkę
jak jego była już kochanka pali papierosa. Nie próbował układać
w myślach dalszego przebiegu rozmowy. Czuł, że w żaden sposób by
mu to nie pomogło. Żaden scenariusz nie postawiłby go w lepszym
świetle. Jako ten, który mówi „odchodzę”, był z góry na
przegranej pozycji.
Judyta
wróciła, usiadła, zakładając nogę na nogę, po czym wbiła w
chłopaka wściekłe i mściwe spojrzenie. Chwila ciszy niezmąconej
żadną rozmową rozpoczęła się na nowo.
–
Zrozum
– powiedział w końcu – to musi się skończyć jak najszybciej.
Najlepiej natychmiast.
–
Było
nam dobrze – wyszeptała. Choć bardzo tego nie chciała, Tomasz
zdołał w jej szepcie usłyszeć bolesne drżenie.
Znów
zamilkli na dłuższy czas. Judyta odezwała się dopiero, gdy
opanowała już emocje i zebrała w sobie siły do odgrywania kobiety
rozgniewanej, ale nie zrozpaczonej.
–
To był
udany związek, czego nie można powiedzieć o twoim z żoną.
Pamiętasz, jak przekonywałeś, że to małżeństwo niedługo się
skończy? A może już zapomniałeś?
Tomasz
spuścił wzrok niczym skarcone dziecko, w którym narosło poczucie
winy.
–
Nie? –
mówiła dalej. – Przypomnę ci. „Nic do niej nie czuję,
Judytko. Nie dotknąłem jej od ponad pół roku i nie dotknę już
nigdy, bo tylko w tobie widzę kobietę.” To twoje słowa, kłamliwy
sukinsynu. Wytłumacz mi więc, proszę, bo jakoś nie mogę tego
pojąć. Jak się robi dziecko bez dotykania?
–
Judyta,
wszystko się zmieniło – odparł – Martyna to moja żona, więc
moim obowiązkiem jest zrobić wszystko, by ocalić małżeństwo. Od
paru tygodni jest naprawdę dobrze. I jeszcze ta ciąża. Jesteś
przecież kobietą, powinnaś rozumieć, jak dziecko umacnia więź
dwojga ludzi. Było między nami, jak było, ale to już przeszłość.
Nie możesz mi stawać na drodze, jesteś przecież tylko... –
zawahał się przed wypowiedzeniem ostatniego słowa.
–
Tylko
kochanką – dokończyła za niego. – Zastanów się, czy
rzeczywiście „tylko”. Czy twoja pruderyjna żona dała ci choć
połowę tego, co ta „tylko kochanka”?
–
Przestań,
posuwasz się za daleko.
Zamilkła,
choć starannie uformowany drwiący uśmiech przemawiał dalej.
Szydercze spojrzenie zdawało się szydzić: trafiłam w twój słaby
punkt, gnido. Nie spuszczając oczu z Tomasza, sięgnęła po torebkę
i przewiesiwszy ją błyskawicznym ruchem przez ramię, podniosła
się z krzesła. Przez kilka sekund stała jeszcze przy stoliku,
patrząc na chłopaka i prezentując uśmiech pełen pogardy, jakby
chciała, by dokładnie tę twarz zapamiętał w tej właśnie
formie.
–
Pożałujesz.
– To było jej ostatnie słowo, zanim wyszła z lokalu pewnym
krokiem, stukając obcasami tak, jakby chciała oznajmić swoje
odejście całej klienteli.
Tomasz
poczuł ulgę. Rozluźnił wszystkie mięśnie i odetchnął głęboko.
Wyjął z kieszeni markowy, skórzany portfel. Prezent od Martyny.
Położył go przed sobą na fioletowym obrusie i wpatrywał się
przez chwilę na gładką teksturę. Otworzył, odpiął zatrzask
przegródki na bilon i wysypał zawartość. Namacawszy miejsce, w
którym cienka wyściółka portfela była starannie przecięta,
wsunął palec w otwór i wyłuskał paszportową fotografię Judyty.
Przez dobre pięć minut analizował twarz na zdjęciu. Złapał się
na tym, iż z uporem maniaka szuka w wizerunku Judyty jakiejkolwiek
niedoskonałości. Choćby jednego pryszcza lub zbyt widocznego
meszku nad kącikiem ust. Byle tylko mieć pretekst aby powiedzieć
sobie w myślach: co ja w niej widziałem? Miał absurdalną
pretensję do fotografa za jego profesjonalizm w sztuce
retuszerskiej.
Gładka
(jak na złość), pociągła twarz całkiem ładnej brunetki
rozpadła się na dwie części. Tomasz ujął kawałki przerwanego
zdjęcia w dwa palce jakby trzymał oślizgłą glistę i krokiem
lunatyka udał się do męskiej toalety by z pozorną obojętnością
spuścić kochankę w sedesie.
W
zielonych oczach Martyny rysowała się radość i lekkie
zaskoczenie, gdy w drzwiach mieszkania stanął Tomasz z bukietem jej
ulubionych herbacianych róż. Jeszcze miesiąc temu wraz z mężem
przywitałaby ją męcząca cisza. Dziś jednak dostała kwiaty i
pełen nadziei umysł nakazał jej cieszyć się wyraźnie, jednak
nie euforycznie. Tego rodzaju okazywanie miłości powinno wszak być
obecnie czymś normalnym i Martyna głęboko wierzyła w nadchodzącą
wielkimi krokami, radosną prozaiczność podobnych wydarzeń.
Poniekąd
przypuszczała, że, jak na faceta przystało, Tomek objął
strategię sukcesywnego odzyskiwania względów poprzez przekupstwo.
Nie złościła jej ta myśl. Wiedziała, że nawet owo przekupstwo
podyktowane jest miłością i wielkim zapałem do zmian. Nie
wnikając w motywy męża, po prostu cieszyła się chwilą.
Zjedli
na kolację popisowe danie Martyny – pieczonego kurczaka nadzianego
na butelkę piwa. Potem kochali się długo. Żona smakowała
Tomaszowi tak, jak nie smakowała od bardzo dawna. Czuł się
jednocześnie wolny i cudownie zależny. Szczęśliwy. Przez krótką
chwilę rozpamiętywał ich dawniejsze noce, gdy bywali jednym
ciałem. Jakże ta noc była inna! Martyna – jego zawsze skromna aż
do pruderii żona, na ogół powściągliwa w przeżywaniu intymnych
chwil – jęczała z rozkoszy i drżała na całym ciele. Tomasz
odkrył, czym dla zmysłów jest szczęście. To ta cudowna, gorąca
wilgoć wokół jego męskości. To również głośny, szybki oddech
i zapach kobiecego potu na własnym ciele.
Orgazmy
przyszły równocześnie. Martyna jęknęła głośno.
Nie
słyszeli, że pierwsza kropla już spadła.
O
szóstej trzydzieści Tomasz wstał z łóżka wypoczęty i
pozytywnie nastawiony na rozpoczynający się dzień. Wychodząc do
pracy o siódmej, ucałował policzek śpiącej jeszcze Martyny i
zerknął w lustro, by przypomnieć sobie, jak wygląda szczęśliwy
człowiek. To mężczyzna tuż przed czterdziestką, średniego
wzrostu blondyn o (jak określała to Martyna) starannie zaniedbanym
zaroście.
Krzątając
się rano po mieszkaniu, był zbyt zaspany by zauważyć czarną
plamę na podłodze w salonie.
Tomasz
Kubicki, nauczyciel wychowania fizycznego, najbardziej lubił środy.
Trzy razy po czterdzieści pięć minut gapienia się na biegające
za piłką bachory i upominania ich, by nie klęli na grubasa, który
z racji wątpliwej przydatności w innych funkcjach, zawsze typowany
był na bramkę. W międzyczasie jedno okienko - w sam raz by
odpocząć od gówniarskich wrzasków oraz nabrać sił i
cierpliwości na wysłuchiwanie następnych.
W
godzinach szczytu, kiedy na miasto spływała mrówcza fala
samochodów, Tomasz mógł już patrzeć na ten bałagan zupełnie
obojętnie, popijając chłodną Perłę w ogródku piwnym jednej z
knajp znajdujących się w centrum miasta. Towarzyszył mu, jak w
każdą środę, najlepszy kumpel z pracy – Artur, nauczyciel
angielskiego. Jedyny człowiek, któremu Tomasz powierzał wszystkie
sekrety, z Judytą włącznie. Artur nigdy go nie potępiał.
Przeżywał jego rozterki niemal tak bardzo, jakby to jego samego
dotyczyły i zawsze starał się znaleźć najlepsze wyjście z
patowych sytuacji. Był niezwykle pragmatycznym facetem i posiadał
dar wnikliwej analizy każdej okoliczności. Zawsze znajdował
najrozsądniejsze wyjście, choćby nawet wydawało się, że
sytuacja takich nie oferuje. Dlatego też Artur był pierwszą i
jedyną osobą, z którą Tomasz rozmawiał o rozstaniu z Judytą.
–
Dobrze
zrobiłeś – powiedział Artur, kiedy kumpel skończył opowiadać
o finale romansu. – Pomyśl tylko, co by się stało, gdybyś
uznał, że nadal możesz trzymać dwie sroki za ogon. Martyna kiedyś
by się dowiedziała, w końcu któraś z jej koleżanek zauważyłaby
was na ulicy. A Judyta...wybacz, stary, to nie była kobieta dla
ciebie. Zawsze czułem do niej jakąś taką niechęć... Chyba przez
te jej dziwaczne zainteresowania. Wiesz, co mam na myśli.
–
Wiem.
– Tomasz westchnął i spuścił głowę.
–
Powiem
ci szczerze, stary, jak na świętej spowiedzi. Uważam, że Judyta
ma nierówno pod sufitem. Rozumiem, że ktoś może lubić zabawy
tarotem, szklane kule i inne pierdoły, ale na litość boską, u
niej to już była przesada. Ona w to wszystko święcie wierzyła,
sam wiesz. No powiedz, czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach może
wierzyć w magię?
Artur
miał zupełną rację i to bardzo raniło Tomasza. Judyta w istocie
nazbyt poważnie brała swoje hobby. Przypomniał sobie, jak Iwona,
jej koleżanka, zginęła pod kołami samochodu. Judyta wpadła wtedy
w nieprawdopodobną furię. Gdy spotkała później na ulicy sprawcę
wypadku, wzbudzając politowanie przechodniów, wykrzyczała mu w
twarz najgorsze obelgi, po czym zupełnie na poważnie go przeklęła.
Groziła mu klątwą, straszliwą śmiercią, mówiła, że dotknie
go gniew samego Szatana, gorszy, niż mógłby sobie wyobrazić.
Gdyby nie patrol straży miejskiej, który zareagował stanowczo na
jej zachowanie, rozerwałaby chyba faceta na strzępy. Mężczyzna
kilka tygodni później zaginął, jednak Tomaszowi nie przyszło do
głowy coś tak absurdalnego jak to, że klątwa jego kochanki mogła
rzeczywiście zadziałać. Takich sytuacji było sporo, a w każdej z
nich Judyta z pełnym przekonaniem powoływała się na piekło.
Tomasz
aż do powrotu do domu, cały czas myślał o Judycie i jej
dziwactwach. Do czasu, kiedy w środku nocy obudził go telefon.
Krótki, zniekształcony przez wibracje aparatu sygnał, powiadomił
go, że przyszedł sms. Treść sprawiła, że pod grubą kołdrą
zrobiło mu się zimno.
–
Kto do
ciebie wypisuje o tej porze? – Martyna była zbyt zaspana, by
chciało jej się rozklejać ciężkie od pragnienia snu powieki.
–
Nikt,
to tylko powiadomienie o jakiejś nowej promocji – odparł.
Martyna,
usatysfakcjonowana taką odpowiedzią, klapnęła z powrotem głową
e poduszkę. Tomasz długo jeszcze wpatrywał się w wyświetlacz
swojej nokii. Obcy, niezapisany w kontaktach numer mówił mu:
Przeklinam
cię. Zemsta przyjdzie z samego piekła.
Szybko
wytłumaczył sobie, że to kolejne dziwactwo Judyty. Biedna,
zagubiona w swoim własnym świecie, niedoszła wiedźma. Mroczna jak
Harry Potter i niebezpieczna niczym jego wierna sowa Hedwiga. Za dużo
horrorów, wariatko – pomyślał.
A
jednak nie spał już więcej tej nocy.
Następnego
dnia miał wolne. Obudził się długo po tym, jak jego żona wyszła
do pracy. Perspektywa samotnego, beztroskiego poranka wpłynęła na
niego relaksująco. Miał ochotę skorzystać z nieobecności Martyny
na rzecz radosnej, męskiej wolności. Wbrew prośbom i zakazom
swojej pedantycznej żony, postanowił zjeść śniadanie w salonie
przed telewizorem, gdzie będzie mógł kruszyć i rozlewać kawę po
stoliku do woli.
Zasiadł
wygodnie na kanapie, na stoliku przed sobą postawił kubek kawy z
mlekiem i talerz z trzema jajkami sadzonymi na boczku. Sięgnął po
pilota i ustawił kanał sportowy.
Usłyszał
to dopiero, kiedy tłum kibiców na ekranie telewizora przestał na
chwilę krzyczeć.
Coś
kapie.
Rozejrzał
się po pokoju, lecz gdy wytężył zmysły, kapanie, jak na złość,
chwilowo ustało. Wstał z kanapy i powoli bosymi stopami przemierzał
salon. Krok po kroku, cichutko, cały czas uważnie nasłuchując.
Kapnęło znowu i Tomasz zastygł w bezruchu. Kap, kap, dwie krople
spadły gdzieś na podłogę niczym ze zbyt słabo wyciśniętej
ścierki. Dopiero po kilku kapnięciach uświadomił sobie, że
należy szukać w tych częściach podłogi, w których dywan nie
przykrywa ciemnobrązowych paneli. Przyszło mu też do głowy, by
rzucić okiem na sufit. To, co zobaczył, w żaden sposób nie dało
się wyjaśnić prawami fizyki. Tuż pod sufitem unosiło się
niewidzialne naczynie. Niewidzialne, gdyż samego naczynia dostrzec
nie zdołał, jednak wyglądało to tak, jakby w powietrzu unosiła
się widmowa butelka zawieszona szyjką ku dołowi. Ciecz była
czarna i lekko falowała. Krople długo ciągnęły się, zanim udało
im się oderwać od źródła i z plaskiem upaść na podłogę. Płyn
kapał i kapał – mozolnie, ciężko i mniej-więcej regularnie,
jednak cieczy u źródła zdawało się nie ubywać.
W
miejscu, gdzie spadały krople, utworzyła się już niewielka
kałuża. Tomasz sięgnął po pierwszą lepszą ścierkę i podjął
próbę doprowadzenia podłogi do porządku. Nic to jednak nie dawało
– nie dość, że plama okazała się niemożliwa do usunięcia, to
jeszcze z góry cały czas spadały nowe krople. Wybiegł z salonu i
po chwili wrócił z plastikowym wiadrem do mycia podłóg. Ustawił
je na taborecie, dokładnie tak, by ciecz spadała do jego wnętrza.
Kiedy kilka minut później wrócił z nową ścierką i płynem do
czyszczenia podłóg, zdębiał na widok tego, co stało się z
ustawioną wcześniej konstrukcją. Płyn wyżarł dziurę nie tylko
w wiadrze, ale i w taborecie. Tomasz nie mógł pojąć, jak to się
stało, że nie wypala podłogi, ani nie poparzył mu ręki, kiedy
ten usiłował zetrzeć plamę. Substancja zdawała się żyć
własnym, świadomym życiem. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że
samodzielnie decyduje o tym, jak reaguje z innymi tworzywami?
Po
godzinie szorowania Tomasz dał za wygraną. Po prostu usiadł na
podłodze po turecku i patrzył. W porządku – myślał – mam
zwidy. Odbiło mi, więc po prostu posiedzę i poczekam, aż to
dziwadło zniknie.
Nie
znikało. Wręcz przeciwnie, plama robiła się coraz większa.
Zyskiwała na objętości bardzo powoli, ale jednak zyskiwała.
Późnym
popołudniem Martyna wróciła do domu. Nie zdążyła jeszcze zdjąć
butów, kiedy mąż chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą do
salonu. Stanęli oboje przed odkrytą przez Tomasza osobliwością.
Martyna nie mówiła nic, tylko patrzyła, szeroko otwierając oczy.
Gapiła się jak zahipnotyzowana, ani razu nawet nie mrugnęła.
–
Jak
myślisz, co to może być? – spytał Tomasz. Nie usłyszał
odpowiedzi. Martyna stała nieruchomo. Jedynie jej żuchwa
nieznacznie się poruszała, to otwierając lekko usta, to po chwili
zamykając. Tomasz zerknął na jej oczy. Spojrzenie żony zmroziło
mu krew w żyłach. Było wbite w kałużę, ale jednak chyba
adresowane czemuś innemu. Czemuś z innego świata.
–
Martyna!
Hej, obudź się! – Tomasz powoli zaczynał panikować.
Zdecydowanie brakowało mu poczucia kontroli nad sytuacją. W końcu
nie wytrzymał, chwycił dziewczynę mocno za ramiona i potrząsnął.
–
Martyna,
co z tobą, na miłość boską?
–
Co? –
wyszeptała, przenosząc zdezorientowane spojrzenie na jego twarz.
–
Co się
z tobą dzieje? Zachowujesz się, jakbyś zobaczyła ducha. Dobrze
się czujesz?
Nie
odpowiadała. Wodziła jedynie tępym wzrokiem po pokoju, nie
zdradzając w nim ani krzty myśli.
–
Co
sądzisz o tej plamie? I o tym, co wisi pod sufitem? Dziwne, prawda?
–
Sądzę...nie
sądzę, sufitem – bełkotała zupełnie bez sensu – dziwnie
plamie, sądzę...
Dotknął
jej czoła, lecz nie poczuł, by było rozgorączkowane. Wtedy
dziewczyna ocknęła się. Nagle, jakby ktoś jednym przyciskiem
włączył jej mózg.
–
Jaka
plama? – spytała rozbrajająco.
–
No tu,
spójrz. Od rana kapie nam z sufitu na podłogę jakaś smoła. Nie
mam pojęcia, co to może być i co z tym zrobić.
–
Tu nic
nie ma. – Martyna oglądała podłogę wokół swoich nóg.
–
No to
ja chyba zwariowałem. – Rozłożył ręce Tomasz.
Był
zdziwiony tym, jak jego żona zupełnie zwyczajnie zachowywała się,
nie zważając kompletnie na to, co działo się w salonie. Zrobiła
sobie kanapki i herbatę, po czym w szortach i koszulce rozłożyła
się na kanapie, opierając stopy o krawędź stolika. Skoro jednak
ona nie zawracała sobie tym głowy i traktowała dziwną plamę,
jakby jej nie było, to i Tomasz postanowił nic z tym nie robić.
Tak było przez kilka następnych dni. Wciąż jednak, niby to
przypadkiem. krążył, obserwował i zachodził w głowę, czym ów
płyn właściwie jest.
Którejś
nocy Tomasz obudził się i nie zastał Martyny w łóżku. Drzwi
sypialni były otwarte a z korytarza nie wpadało światło, które
mogłaby zaświecić w łazience, gdyby tam właśnie była. W
mieszkaniu panowały ciemność i cisza. Spojrzał na stojący na
szafce nocnej elektroniczny budzik. Dochodziła trzecia. Poczuł, jak
gorąco spływa mu na twarz, wypychając z ciała cały chłód wraz
z potem. Coś było nie tak, czuł to bardzo wyraźnie. Kręciło mu
się w głowie do tego stopnia, że z trudem utrzymywał pozycję
siedzącą. Mimo to zebrał wszystkie siły i zwlókł się z łóżka.
Zawroty głowy szybko zwaliły go na podłogę. Ciało miał ciężkie
jak ołów, a mięśnie przeszywał ból, gdy tylko próbował
poruszyć którąś z kończyn. Nie odpuszczał, szedł na czworakach
przez mieszkanie. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zaczęły
rozpoznawać meble oraz domowe sprzęty. Próbował krzyczeć. Głos
jednak uwiązł mu w gardle a z ust wyłaniały się jedynie bolesne
wydechy niosące strzępy najcichszego szeptu.
Zupełnie
jak we śnie, jednak to nie był sen.
Wtedy
to do niego dotarło. Ruchy rąk i nóg, czynione z tak dużym
oporem, były dużo łatwiejsze do wykonania, kiedy kierował je w
inną stronę niż do salonu. Coś nie pozwalało mu tam wejść.
Dotarł jednak na próg. Obolałymi dłońmi złapał długie,
frędzlowate włosie dywanu i próbował w ten sposób wciągnąć
ciało do środka. Wychylił głowę za futrynę drzwi i zajrzał do
wnętrza.
Martyna
stała w krótkiej koszulce nocnej i wpatrywała się w czarną plamę
na podłodze. Jednak nie była to już tylko plama. Nagromadzona
ciecz uformowała się w niespełna półmetrową, obłą kolumnę.
Nie był pewny, czy dzieje się tak w rzeczywistości, czy to
ciemność igra z jego wzrokiem, ale kształt drgał i kołysał się
lekko. Poczuł, że opuściły go resztki sił. Głowa opadła na
dywan. Mógł tylko leżeć i patrzeć na to groteskowe spotkanie
odbywające się w jego salonie. Martyna otwierała usta i powoli je
zamykała, zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyła
kapiący twór. Zdawało się, że rozmawia z czarnym kształtem. Jej
mimika zdradzała, że coś mu tłumaczy. Wszystko to jednak działo
się tak, jakby dziewczyny dotyczył inny czas niż ziemski. Zdawało
się, że mówi, ale w bardzo zwolnionym tempie. Podobnie jak na
filmie oglądanym klatka po klatce, jednak poruszała się płynnie.
Kolumna zatańczyła, kołysząc się na boki. Wtedy Martyna
poruszyła rękami. Dłonie bardzo powoli zbliżyły się do ud,
palce zacisnęły się na krawędzi koszulki i uniosły ją do góry,
odsłaniając łono. Tomasz nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Jego
żona rozmawia z czymś, nie wiadomo nawet, czym, i w jakimś
nieludzkim transie zapraszająco pokazuje mu swoją intymność.
Zacisnął
powieki najmocniej jak umiał. Nie mógł na to patrzeć, nie mógł
zrozumieć.
Słońce
odnalazło szparę pomiędzy ramą okna a roletą i zalało blaskiem
twarz Tomasza, budząc go brutalnie. W ułamku sekundy zerwał się
do pozycji siedzącej. Rozejrzał się dookoła. Wszystko było
zwyczajne, normalne. Jego żona leżała obok, obejmując obiema
rękami kołdrę. Opadł z powrotem na poduszkę. To był sen –
wmawiał sobie. To tylko sen.
Zmienił
zdanie, kiedy Martyna szykowała się do pracy. Akurat wchodził do
korytarza, kiedy ona zakładała ulubione, czarne sandały. Coś
tknęło go, by spojrzeć na stopy żony i dostrzegł palce lewej
nogi ubrudzone czarną substancją.
–
Lecę,
cześć!
Nie
zdążył. Wybiegła, niedbale trzaskając drzwiami.
Czy
to możliwe? – myślał. Wytłumaczenie było tylko jedno. Choć i
ono zdawało się absurdalne.
–
Artur,
musisz mi pomóc. Jesteś moim przyjacielem, do cholery, kto ma mi
uwierzyć, jak nie ty? – wrzeszczał Tomasz do telefonu. To
oczywiste, że kumpel nie brał jego opowieści na poważnie. –
Mówię ci, to jej sprawka. Ta pieprzona magia działa i suka się na
mnie mści!
–
Uspokój
się – mówił Artur. – Wybacz, stary, ale chyba od tych
problemów rzuca ci się na mózg. Wyśpij się porządnie.
–
No
właśnie, kurwa mać, nie mogę, bo moja żona łazi po nocach
flirtować z jakimś glutem, który wyciekł mi nie wiadomo, skąd,
na podłogę! Nie wierzysz, to przyjedź i sam zobacz!
Godzinę
później obaj mężczyźni stali nad metrowym, czarnym jak heban
stalagmitem wyrastającym z podłogi. Artur przyklęknął i
wyciągnął dłoń w kierunku stworzenia. Pociągnął palcem po
czarnej powierzchni i przystawił go sobie blisko przed oczy. Oglądał
uważnie, po czym przeniósł wzrok na kolegę i wzruszył ramionami.
–
Nie
wiem – wydał werdykt.
Tomasz
schował twarz w dłoniach. Chyba pierwszy raz w życiu jego kumpel o
analitycznym podejściu do życia nie przedstawił mu żadnego
sensownego sposobu wybrnięcia z sytuacji.
–
Artur,
proszę cię. Wiem, że to głupie, ale zrób to dla mnie. Pojedźmy
razem do domu Judyty. Ja to po prostu muszę sprawdzić.
Kolega
westchnął. Obawiał się, że ta prośba w końcu padnie i nie
będzie mógł odmówić.
–
Jak
chcesz się tam dostać? Wpaść do niej na herbatkę i powiedzieć
„Cześć, Judyta, myślę, że jesteś wiedźmą”?
–
Włamiemy
się. – odparł pewnym tonem.
Artur
otworzył szeroko oczy w geście zaskoczenia.
–
Proszę
cię – jęknął Tomasz tonem, któremu się nie odmawia.
To
było prostsze niżby mogło się wydawać. Wystarczyło kilka smsów
i jeszcze tego samego dnia wieczorem Judyta czekała na spotkanie z
byłym kochankiem w umówionym miejscu – nieszczęsnej kawiarni
Magnolia. Przy okazji Tomasz upewnił się, że jeśli za tym
wszystkim rzeczywiście stoi Judyta, to nie robi tego jedynie dla
samej zemsty, ale i z nutką nadziei, że on jednak zechce wrócić.
Tymczasem
w jej małym, jednorodzinnym domku na obrzeżach miasta sprytnie i
umiejętnie otworzono drzwi do garażu przylegającego do części
mieszkalnej. Tomasz znał to mieszkanie na wylot. Dziękował sam
sobie, że tak ociągał się z obiecaną naprawą zamka.
Mężczyźni
weszli do środka. Auto Judyty stało w garażu, co ucieszyło
Tomasza i dodało mu pewności siebie. Więc poszła pieszo.
Doskonale, więcej czasu zajmie jej powrót. Przeszli z garażu do
mieszkania. Tomasz nie czuł się tu dobrze. Wszystko, dosłownie
wszystko, na co spojrzał, przypominało mu, że jest niczym więcej,
jak tylko żałosnym, zakłamanym śmieciem. Przeszukiwał pokój po
pokoju, a wszędzie coś rzucało mu oskarżenia prosto w twarz.
Pamiętasz moje skrzypienie, kiedy rżnąłeś ją opartą o blat? –
mówił stół w kuchni. Pralka stojąca w łazience pytała: Miło
było robić to na mnie, kiedy nastawialiście pranie na najwyższe
obroty, co? I to łóżko. Łóżko, na którym niezliczoną ilość
razy i na najbardziej wyszukane sposoby obracał wniwecz przysięgę
daną żonie i bogu. Cierpieć tak, jak on teraz, mogła tylko
Martyna, gdyby jej o tym wszystkim powiedział.
Artur
dołączył do Tomasza w sypialni, gdzie obaj zaczęli przeglądać
książki ustawione na półce zawieszonej nad łóżkiem. Zbiór był
starannie podzielony na babskie romanse, modną fantastykę w stylu
„Gry o tron” i rozprawy dotyczące okultyzmu. O ile Tomasz
spodziewał się tych ostatnich, a nawet miał nadzieję na nie
trafić, to wygląd książek nieco go zawiódł. Nie były to
oprawione w ludzką skórę, rozpadające się tomiszcza, ale
zwyczajne książki, w większości w twardych, oszczędnie
zdobionych okładkach.
–
Widzisz?
– Tomasz wyjął jedną książkę z szeregu i zamachał nią przed
oczami kolegi.
–
To
jeszcze o niczym nie świadczy. – Artur wzruszył ramionami. –
Moja żona też trzyma w szafce nocnej takie bzdury, a jakoś nie
dała się nigdy poznać jako wiedźma. Proszę cię, chodźmy już
stąd. Nie sądzę, by Judyta czekała na ciebie godzinami, na pewno
jest już w drodze do domu. Do tego zakładam, że jest wściekła,
więc idzie szybko.
Tomasz
wyglądał na zdenerwowanego i zawiedzionego tym, że nie odnalazł
mocnych dowodów przeciwko byłej kochance. Kiwnął z rezygnacją
głową na znak, że się poddaje i obaj mężczyźni ruszyli do
wyjścia tą samą drogą, którą dostali się do środka. Artur
przeszedł do garażu i tam czekał, aż przyjaciel do niego dołączy.
Tomasz szedł urywanym krokiem, co chwila zerkając jeszcze tu i tam,
badając kąty i zakamarki w nadziei, że może jednak coś znajdzie.
Choćby najmniejszą wskazówkę, cokolwiek. Nagle zatrzymał się
wpół kroku. Obrócił się wokół własnej osi, łypiąc badawczym
spojrzeniem spod zmarszczonego intensywną myślą czoła.
Artur
wbił w kolegę pytające spojrzenie.
–
Tu
gdzieś musi być jeszcze jedno pomieszczenie. – Tomasz machnięciem
ręki zaznaczył obszar gdzieś w głębi niewielkiego mieszkania.
Dom Judyty poszatkowany był licznymi ściankami działowymi.
Wyglądało to tak, jakby pierwotnie składał się z mniejszej
ilości obszernych pomieszczeń, podzielonych później na mniejsze.
Nigdy się nad tym nie zastanawiał, jednak teraz widział wyraźnie,
że pomiędzy klitką stanowiącą kuchnię a jeszcze mniejszą
łazienką musi coś być. Wszedł do pierwszego pomieszczenia i
dokładnie mu się przyjrzał. Kuchnia jak kuchnia. Kredens, kuchenka
gazowa, niewielki stolik, lodówka. Nic szczególnego. Przeszedł
ciasnym korytarzem do łazienki. Artur, zniecierpliwiony, wsunął
dłonie do kieszeni. Nie miał zamiaru dłużej bawić się we
włamywacza. Łazienka, choć ciasna, urządzona była bardzo
gustownie. Trochę z przepychem, jak osądził Tomasz, oglądając
wielkie lustro w grubej, ozdobnej ramie w barokowym stylu. Kto w tak
małej łazience wiesza takie wielkie lustro? – myślał. Przecież
tu nawet nie da się stanąć w odpowiedniej odległości, by
swobodnie przejrzeć się w całości.
Obejrzał
dokładnie ramę i wszystko stało się jasne. Palcami spróbował
odchylić ramę od ściany. Ukryte drzwi otworzyły się, ukazując
mężczyźnie ciemne wnętrze. W środku był tylko pnący się aż
po sufit regał, zupełnie pusty, nie licząc kilku stert papierów.
Zaczął je przeglądać, biorąc do rąk po kilka kartek. Zdziwił
się, jak różny od utartego przez wieki jest dzisiejszy wizerunek
wiedźmy. Na stosach złożone były wyrwane z zeszytu kartki z
odręcznie spisanymi zaklęciami. Inne zostały wydrukowane na
zwyczajnym papierze do drukarki – treść poczty elektronicznej,
będąca zrzutami wprost z przeglądarki internetowej, zawierająca
również adresy korespondentów. Tomasza przeraziła myśl wysnuta
na podstawie znaleziska – czary rzeczywiście istnieją. A do tego
furiatki podobne jego kochance wymieniają się nimi przez Internet
niczym przepisami kulinarnymi.
Spodziewał
się zbioru zaklęć dopasowanych do konkretnych sytuacji. Czegoś w
stylu czaru miłosnego, uroku rzucanego na niewiernego męża, czy
zaklęcia zapewniającego wygraną w grach losowych. Tymczasem na
kartkach wypisane były instrukcje modlitw do nieznanych mu bóstw,
inwokacje mające na celu skłonienie demonów do wysłuchania i
pomocy. Sięgał właśnie po kolejny stos papierów w nadziei, że
trafi na tekst mający cokolwiek wspólnego z czarną cieczą kapiącą
z sufitu w jego mieszkaniu.
Wtedy
po budynku rozległo się echo drzwi uderzających o futrynę. Tomasz
zamarł w bezruchu, nasłuchując. W mieszkaniu rozległ się
energiczny stuk obcasów. Ukryte drzwi miały klamkę tylko od
wewnątrz i to było dla niego chwilowym zbawieniem. Najciszej, jak
mógł, nacisnął ją i zamknął drzwi. Pozostało mu tylko mieć
nadzieję, że Judyta tu nie zajrzy, a Artur sobie jakoś poradzi.
Modlił się też, żeby kochance nie przyszło do głowy zadzwonić
do niego z pretensją za nieobecność w umówionym miejscu.
W
pomieszczeniu panowała nieprzenikniona ciemność. Nie było żadnej
lampki, żarówki – nic. Tomasz poczuł, że serce wali mu ze
strachu. Skulił się pod drzwiami i starał się wyłapać każdy
dźwięk.
Judyta
weszła do łazienki. Zrobiło mu się gorąco, po plecach spłynęły
chłodne krople potu. Wiedźma nie otworzyła jednak lustrzanych
drzwi. Przez chwilę krzątała się pod nimi. Pewnie poprawia
makijaż albo coś w tym stylu, pomyślał Tomasz. Kolejne dźwięki,
które usłyszał, zdradzały, że kobieta usiadła na sedesie.
Potem
wszystko działo się jakby w przyspieszonym tempie. Głośny trzask
w salonie, błyskawiczna reakcja Judyty i jej wrzask. Głośny i
krótki. Jakby spowodowany impulsem zaskoczenia a nie strachem. To
Artur się zdradził – zrozumiał. Kobieta wyszła z łazienki.
Wtedy nastał niezrozumiały spokój. Żadnej szamotaniny, odgłosów
walki bądź ucieczki. Tylko cisza.
Pierwsza
odezwała się Judyta. Tomasz był w stanie zidentyfikować głos,
jednak ściany dzielące skrytkę od salonu uniemożliwiały
zrozumienie słów. Był jednak tego pewien, że Artur i Judyta
rozmawiali. Nie pojmował, co stało się w salonie, ale oni po
prostu rozmawiali! Kobiecy głos mówił coś pytającym tonem a
męski odpowiadał. Pytanie – odpowiedź, pytanie – odpowiedź,
niczym przesłuchanie. Przyszło mu do głowy, że Judyta mogła
zahipnotyzować kolegę. To mogło być możliwe, w końcu Tomasz nie
miał pojęcia, gdzie kończą się możliwości czarownicy. Jego
przypuszczenia najwyraźniej sprawdziły się, bo chwilę później
odgłosy kroków kobiety zdawały się być coraz bliższe. Drzwi
łazienki skrzypnęły cicho.
–
Wyjdź
– usłyszał Tomasz.
Milczał
w nadziei, że jeśli się nie odezwie, wiedźma odpuści. Wiedział
jednak, że to bez sensu.
–
Wyjdź,
Tomek – powtórzyła spokojnie.
–
Co
zrobiłaś mojej żonie, ty jędzo? – wrzasnął Tomasz.
–
Ja?
Nic. Przecież nawet jej nie tknęłam – kpiła z niego, parskając
z pogardą.
–
Dlaczego
się na niej mścisz?! Co ona ci zrobiła?!
Przez
chwilę kobieta nie odpowiadała.
–
Nie
mszczę się na niej, ale na tobie – odezwała się w końcu. –
Twoja żona jest dla mnie tylko narzędziem. Tak samo, jak była dla
ciebie, kiedy wracałeś do domu późnymi wieczorami i obolałym po
zabawach ze mną kutasem odgrywałeś rolę przykładnego męża. Czu
uważasz, że mogłabym wyrządzić jej większą krzywdę niż ty?
W
Tomaszu wrzało. Gniew, poczucie winy i bezradność rozpychały mu
czaszkę. Z bólu zakręciło mu się w głowie. Złamała go. Nawet
nie potrzebowała do tego żadnych czarów, zaklęć, żadnego uroku
wpływającego na postrzeganie świadomości. Pewnie by tak
potrafiła, pomyślał Tomasz, jednak po co miałaby to robić, skoro
wystarczyło przedstawić fakty – rzeczywistość, do której sam
doprowadził. Zacisnął pięści i zęby.
–
Ty też
jesteś winna. – wysyczał.
–
Ja? A
to dlaczego? Czy zmusiłam cię do sypiania ze mną? A może to ja
sprawiłam, że przestałeś kochać żonę?
–
To
niewykluczone. Jesteś wiedźmą. – Ostatnie słowo wypowiedział w
poczuciu, że sytuacja jest na wskroś absurdalna. To wszystko było
dla niego zbyt nieprawdopodobne. Zawsze stąpał twardo po ziemi.
Nigdy nie dawał wmówić sobie, że horoskopy i inne współczesne
gusła mogą być prawdziwe. Nie chodził nawet do kościoła. Teraz
natomiast rozmawiał z kobietą, którą z pełną powagą i
przekonaniem nazwał wiedźmą.
Judyta
zaśmiała się z pobłażaniem.
–
Nic
nie rozumiesz, biedaku. Nie ma czegoś takiego jak urok, który można
rzucić na drugą osobę. Przynajmniej człowiek nie jest w stanie
tego dokonać. Czary i magia nie istnieją. Jest za to coś o wiele
potężniejszego i bardziej niebezpiecznego. To bogowie. Zeus, Jahwe,
Ra. Oni wszyscy istnieją. My jedynie prosimy ich o pomoc. Ci,
których nazwałbyś czarownikami czy wiedźmami, to jedynie osoby
mające dar komunikowania się z bogami i demonami. Oni natomiast,
odpowiednio ubłagani, spełniają ludzkie pragnienia.
Tomasz
poczuł, że jego świat rozpada się na strzępy. Światopogląd
legł w gruzach podobnie jak kiedyś wierność. Zrobiło mu się żal
samego siebie.
–
Gdybym
wiedział, kim jesteś... – Do oczu napłynęły mu łzy.
Opanował
się dość szybko. Rozpacz minęła, wrócił gniew.
–
Cofnij
to – zażądał. – Zostaw w spokoju moją żonę i mnie.
–
Ależ
mój drogi – powiedziała Judyta słodkim głosikiem – nie mogę.
Mówiłam ci już. To, co się właśnie dzieje, to nie moje dzieło,
a jedynie boga, którego błagałam o pomoc. Nie mam kontroli nad
jego poczynaniami, kiedy nie biorę w nich udziału osobiście. Robi
to, co uważa za stosowne, by osiągnąć skutek, o jaki prosiłam.
Kiedy jednak chodzi o rzeczy dziejące się pod moją obecność,
spełni każde życzenie.
–
Co
stanie się z Martyną? – spytał. Drżał na całym ciele z
wściekłości. Miał ochotę uderzyć Judytę. Pierwszy raz w życiu
naprawdę pragnął widzieć cierpienie kobiety. Dobrze wiedział, że
to rozpacz i bezradność zaciskają jego pięści.
–
Och, z
pewnością wystarczająco wiele, byś dotkliwie odczuł karę.
Bawiła
się nim. W każdym wypowiedzianym przez Judytę zdaniu słychać
było chorą przyjemność i satysfakcję.
–
Mogę
poprosić mojego pomocnika, by to cofnął – powiedziała.
–Wystarczy, że obiecasz zostać przy mnie. A ja doskonale wiem, że
w głębi duszy tego właśnie chcesz. Wmawiasz sobie tylko, że
wasze małżeństwo ma jeszcze jakiś sens. Prawda, mój kochany?
–
Nie
omamisz mnie! – krzyczał Tomasz – Ani ty, ani ci twoi bogowie!
–
Nie
mam takiego zamiaru. Kocham cię, Tomku...
–
Przestań
tak mówić! – Zatkał dłońmi uszy niczym małe dziecko i załkał.
Usłyszał
szept. Judyta bardzo cicho mruczała coś pod nosem. Zaklęcie? –
myślał Tomasz. – Nie, zgodnie z tym, co mówiła o czarach,
raczej błaganie. Nagle odniósł wrażenie, że mrok w pomieszczeniu
się rozprasza, ustępując miejsca coraz silniejszemu światłu.
Jego oczy zaczęły rozpoznawać wyłaniające się z ciemności
kształty. Nie wierząc własnym oczom, patrzył, jak po drzwiach
spływa ich materialność. Stawały się przezroczyste, coraz
bardziej przenikał przez nie obraz tego, co jest po drugiej stronie.
Po chwili nie było już drzwi ani maskującego je lustra. Gruba,
idealnie prześwitująca szyba pozwoliła mu ujrzeć kobietę. Judyta
uśmiechnęła się zalotnie. Puściła zachęcająco oko do Tomasza,
sięgnęła do ramiączka bluzki i lekko je zsunęła.
–
Myślę,
że dasz przekonać się po dobroci – powiedziała. – Wierzę, że
mogłabym cię skłonić do powrotu za pomocą o wiele
przyjemniejszych środków.
Słowa
uwięzły mu w gardle. Szok wywołany tym, co zobaczył, nie pozwalał
mu nawet drgnąć. Patrzył jak Judyta się rozbiera. Zdjęła
bluzkę, uwolniła okazałe piersi z miseczek stanika. Ujęła je w
dłonie i nie spuszczając wzroku z Tomasza, pieściła się,
ugniatając krągłości i trącając kciukami sterczące sutki. Krew
napłynęła mu do głowy i do członka. Nie chciał tego, jednak
jego męskość żyła własnym życiem i twardniała coraz bardziej.
–
Wiem,
że mnie chcesz, kochany – szeptała, a jej głos wiercił mózg
Tomasza, powodując silne zawroty głowy. Poczuł, że traci kontrolę
nad ciałem. Nie potrafił powstrzymać rąk kładących się na
zimnej tafli szkła ani lędźwi przyciąganych przez szybę niczym
przez magnes.
Kobieta,
wijąc się lekko niczym w namiętnym tańcu, rozpinała
umiejscowiony na biodrze suwak. Spódnica opadła na białoróżową
terakotę, przykrywając stopy Judyty. Wsunęła dłoń pod majtki,
drugą położyła na piersi.
–
Judyta,
przestań – z trudem wypowiedział Tomasz. Miał mroczki przed
oczami, podniecenie rozsadzało go od środka. Patrzył, jak wiedźma
obraca się do niego plecami i powoli obnaża krągłe pośladki.
–
Wcale
nie chcesz, żebym przestała. Przyznaj to w końcu. Przecież jestem
dla ciebie jedyna. Wyjątkowa. Tylko ja dam ci to, czego naprawdę
chcesz. To, czego nigdy nie dostałeś od żony. – Wypięła ku
niemu tyłek. – Prawda?
Rozchyliła
lubieżnie pośladki, ukazując to, co najbardziej go przyciągało
do kochanki. Jedyne, co w niej tak naprawdę kochał – dotarło do
niego. Trwając w tej pozycji, odwróciła głowę i posłała mu
zachęcające spojrzenie.
–
Pragniesz
mnie, powiedz to w końcu. Powiedz, że chcesz natychmiast zerżnąć
mój tyłek! Przypomnij sobie, jak to jest zaznać tego, czego nigdy
nie da ci twoja żona! – Bardziej dla efektu niż dla siebie,
jęknęła rozkosznie, gdy powoli wsuwała sobie palec do odbytu.
Po
policzkach Tomasza ciekły łzy. Judyta upokarzała go w sposób
najdotkliwszy z możliwych. Wiedziała, co jest jego słabym punktem.
Ona jedyna znała jego najskrytsze fantazje. Ona jedyna, oprócz
Martyny, która, ile razy próbował podjąć temat miłości
analnej, wpadała w furię i wyzywała go od zboczeńców. Teraz
szczęście, które niegdyś odnalazł u Judyty, stawało się
przekleństwem. Słodką torturą, omamiającą ciało, lecz
niszczącą umysł i poczucie godności. Ciało Tomasza, choć błagał
wszystkie świętości o łaskę przywrócenia mu nad nim kontroli,
przywarło jeszcze mocniej do szyby. Wtedy poczuł, że napierający
na nią, napompowany krwią członek topi szkło. Wybrzuszenie w
spodniach zdawało się wnikać w przezroczystą materię i
przedostawało się na zewnątrz. Judyta, utrzymując nieustanny
kontakt wzrokowy z kochankiem, kucnęła i wyciągnęła dłoń w
kierunku powstałego w szkle otworu. Nie zważając na łkanie
Tomasza, sięgnęła do jego krocza i zaczęła czule je głaskać.
–
Teraz
chwilowo odzyskasz władzę nad ciałem – mówiła słodkim głosem
pani z sex telefonu. – Tylko na momencik, abyś mógł wydobyć dla
mnie swój skarb. A potem przypomnę ci, że to ja jestem twoim
największym szczęściem.
Poczuł,
że mięśnie wracają pod jego kontrolę. Opuścił dłonie,
zostawiając na szybie mokre ślady potu. Posłusznie chwycił
palcami suwak rozporka.
Teraz
albo nigdy – pomyślał. Odsunął się nieznacznie od szyby i z
możliwie największym impetem naparł na nie całym ciałem. Szkło
rozprysło się po podłodze. Odłamki spadły na nagą Judytę,
kalecząc całe jej ciało, lecz nie zważał na to. Zacisnął pięść
i z całą siłą, jaką zdołał w sobie zebrać, uderzył wiedźmę
w twarz. Kobieta zawyła wściekle, w nosie zabulgotała jej krew.
Tomasz
wpadł do salonu. Na podłodze, oparty o bok kanapy, siedział Artur.
Mętne spojrzenie, na wpół zamknięte powieki i cieknąca po
brodzie ślina zdradzały, że coś jest z nim nie tak.
–
Zniszczę
cię! – dobiegał z łazienki głos Judyty. – Zniszczę was
oboje, ciebie i tę twoją kurwę! Idź do niej, łajdaku! Idź
szybko i zobacz, do czego doprowadziłeś!
Dla
Tomasza sugestia była oczywista – z Martyną dzieje się coś
bardzo złego.
–
Zabieraj
swojego koleżkę! Wynoście się obaj! – Gdy to powiedziała, w
mgnieniu oka Artur się ocknął. Zrobił zdezorientowaną minę,
jednak nie zdążył nawet spytać, co się dzieje. Tomasz chwycił
go za rękę, podniósł na nogi i pociągnął biegiem do wyjścia.
Artur, mknąc przez korytarz, zdążył tylko zauważyć, że drzwi
do łazienki są otwarte, w środku leży pełno szklanych odłamków,
a wśród nich zakrwawiona postać próbuje wstać.
Biegli
przez zatłoczone chodniki, nie zważając na zmęczenie. Na postoju
taksówek przy dworcu kolejowym wskoczyli do taryfy i kazali
szoferowi jak najszybciej zawieźć się pod adres Tomasza i Martyny.
W taksówce koledzy wyjaśnili sobie nawzajem, co zaszło, gdy
rozdzielili się w domu Judyty. Tomasz miał rację, jego przyjaciel
był wtedy pod wpływem hipnozy. Gdy dotarli do celu, rzucił na
siedzenie obok szofera pierwszy banknot, jaki wyciągnął z
portfela, po czym obaj z Arturem rzucili się do drzwi domu.
W
środku panowała głucha cisza. Prysznic nie szumiał ani nie
gwizdał czajnik. Żadna śniada aktorka nie mówiła z telewizora
rzewnym głosem „nie możesz mnie poślubić, jestem twoją
przyrodnią siostrą”. A jednak coś było słychać. W salonie.
Tak, to z pewnością dochodziło z salonu. Tomasz przycisnął do
ust palec wskazujący, zabraniając tym samym przyjacielowi choćby
cicho pierdnąć. Z salonu dobiegało cichutkie sapanie. Cichutkie, a
jednak doskonale słyszalne dla stojących jeszcze pod drzwiami
mężczyzn. Ruszyli w kierunku pokoju, jednak nie zrobili więcej niż
po trzy kroki. Uderzyła w nich hamująca ruchy i odbierająca siłę
moc. Ta sama, która już raz wcześniej utrudniła Tomaszowi
dotarcie do salonu. Upadli na podłogę. Artur, zmęczony biegiem,
nie miał siły ruszyć nogą ani ręką. Jęknął coś tylko
niezrozumiale.
–
Zostań
tu – polecił Tomasz, po czym napiął mięśnie i rozpoczął
próbę przebrnięcia przez barierę.
Radził
sobie nieco lepiej niż za pierwszym razem. Odpychająca energia nie
była tym razem tak silna, a jego determinacja pompowała w ciało
cenną adrenalinę. Ostatkiem sił przekroczył próg salonu. Widok
tego, co działo się w środku, zmroził mu krew w żyłach. Martyna
była naga. Posuwistym krokiem krążyła wokół czarnego kształtu,
który nie przypominał już stalagmitu, lecz ludzką postać. Był
znacznie wyższy od Tomasza, co najmniej o głowę. Od podłogi pięła
się w górę pozbawiona określonego kształtu bryła, jednak wyżej
substancja przybierała sylwetkę dobrze umięśnionego mężczyzny.
Silne ramiona zwisały bezwładnie, palce u dłoni dopiero się
formowały z pulsującej, gęstej cieszy. Głowę miał pochyloną,
twarz była jedynie wyżłobionymi na niej nierównościami. Nie było
oczu ani ust, jakby ludzką głowę obciągnięto grubą, czarną
folią. Z nosa i podbródka, palców i łokci sączyły się ciemne
krople i upadały ze stłumionym plaskiem na podłogę. Wprost pod
stopy wijącej się Martyny.
Moc
paraliżująca Tomasza przybrała na sile. Usłyszał, nieznaczny
ruch tuż za plecami. Z trudem obrócił głowę i ujrzał, że Artur
podnosi się z podłogi. W ruchach kolegi nie było już widać
wysiłku. Po prostu wstał i wyprostował sylwetkę. Jego twarz
przeraziła Tomasza. Była kompletnie pozbawiona wyrazu. Jedynie
powieki i kąciki ust drżały ledwie zauważalnie. Artur
nienaturalnym, sztywnym krokiem obszedł Tomasza i stanął tak, by
ten dobrze do widział. Na cienkiej, bawełnianej koszulce Artura
odznaczyły się napięte do granic możliwości mięśnie. Tomasz
zrozumiał, że jego przyjaciel znów nie jest sobą. Paraliżująca
moc zacisnęła jego ciało, jakby znajdujące się dookoła
powietrze zmieniło stan skupienia na stały. Mógł tylko stać i
patrzeć, jak lewa pierś Artura wybrzusza się do nienaturalnych
rozmiarów, jak wykwitują na niej rozpychające koszulkę
wybrzuszenia. Ręka Artura sięgnęła kołnierzyka i z impetem
zdarła ubranie. Przyjaciel Tomasza stał nagi od pasa w górę, a na
jego piersi skóra puchła i bielała, rozciągając się do granic
możliwości. Na narośli otworzyło się jedno oko, potem drugie.
Świeżo powstały nos wciągnął głośno powietrze, a usta
rozwarły się w szyderczym uśmiechu.
–
Witaj,
kochany – zaskrzeczała twarz. – Jak podoba ci się
przedstawienie?
Tomasz
zacisnął zęby. Tylko na to pozwalały mu siły i rozproszona po
salonie moc.
–
Nie
widziałeś jeszcze najlepszego. – Judyta puściła mu zalotnie
oko. Artur obrócił się, umożliwiając twarzy kobiety oglądać
narkotyczny taniec Martyny.
Naga
dziewczyna tańczyła wokół demona niczym w jakimś plemiennym
rytuale. Stopy stawiała delikatnie jak baletnica albo skradające
się dziecko. Prężyła ciało, odchylała się z gracją do tyłu
tak mocno, aż na jej ciele silnie odznaczały się żebra. Ze
smolistej sylwetki wciąż kapały pojedyncze krople, które Martyna
chwytała w dłonie i rozcierała po skórze.
Tomasz
krzyczał. Krzyczał jego umysł, choć usta nie mogły się
otworzyć. W myślach groził wiedźmie, błagał, rozkazywał. Poza
myśl nie wyszło jednak ani jedno słowo. Patrzył na taniec
Martyny, a każda sekunda tego makabrycznego seansu była dla niego
ciosem w sam środek serca.
Dziewczyna
krążyła wokół demona, z każdym zatoczonym kołem zbliżając
się do niego. Wyciągała ku niemu dłonie, gładząc czarną
materię jego ciała. Dotykała głowy, torsu, ramion, za każdym
razem kierując dłonie nieco niżej. Ruchy Martyny stawały się
coraz powolniejsze, aż zakończyła taniec, stając na wprost
demona. Uklękła przed nim i wyciągnęła dłoń w kierunku jego
krocza. Pod wpływem dotyku kobiety, ciało demona napięło się, a
masa pod jej dłonią zaczęła przybierać falliczny kształt.
Pieściła smoliste ciało ruchami przypominającymi formowanie gliny
aż osiągnęła pożądany kształt. Wstała i zbliżyła się
jeszcze bardziej do demona, przylegając ciałem do niego. Wtedy
postać po raz pierwszy się poruszyła. Czarne ręce objęły
dziewczynę, po czym zsunęły się po jej plecach i zatrzymały się
na pośladkach. Kobieta kurczowo zacisnęła ramiona na szyi zjawy i
objęła go nogami na wysokości bioder. Dłonie demona uniosły
delikatnie ciało dziewczyny i opuściły ponownie, nabijając je na
niemożliwie wielkiego, czarnego jak smoła członka.
Tomasz
patrzył, jak jego żona oddaje się demonowi i pragnął umrzeć.
Natychmiast obrócić się w proch, a jeśli po śmierci istnieje
jakiekolwiek życie, zrezygnować z niego, by nigdy choćby przez
sekundę nie wspomnieć tego, na co teraz patrzył.
To
koniec, zrozumiał. Wszystko stracone, wiedźma dopięła swego.
Zniszczyła jego życie, miłość, godność. Wszystko.
Spojrzał
na opętane ciało przyjaciela. Artur stał nieruchomo ze wzrokiem
skierowanym na wyuzdane przedstawienie. Jego ciało drgnęło nagle,
pięści powoli zacisnęły się, mięśnie zagrały pod skórą. Po
policzku popłynęła łza.
On
jest świadomy – dotarło do Tomasza. Jest świadomy!
Artur
powoli obrócił się ku wyjściu z salonu. Zrobił krok, potem
drugi. Każdy kolejny ruch wykonywał szybciej i jakby bardziej
zdecydowanie. Żadna z twarzy nie powiedziała ani słowa. Obie
przybrały ten sam pozbawiony emocji wyraz. Były niczym wizerunki
starożytnych bożków utrwalone na rzeźbach. Artur wyszedł bez
słowa z pokoju.
Tomasz
poczuł, że odchodzi od zmysłów. Choć on sam mimowolnie stał bez
ruchu, świat dookoła wirował, odbierał przedmiotom oczywistość
kształtów, oblewał go kującymi w oczy, szalonymi barwami.
Zacisnął powieki, po czym znów je rozwarł. Rzeczywistość
nieznacznie się rozjaśniła. Mógł już dostrzec żonę nadal
odbywającą stosunek z demonem.
Widział
jego wielkie, ciężkie jądra, mieniące się krwistą czerwienią
spod czarnej powłoki ciała.
Widział
jak męskość demona silnie nabrzmiewa, jak przez jego smolistą
materię prześwituje płynąca z jąder czerwień.
Widział,
jak bestia w nieskończoność pompuje w ciało jego żony swoje
diabelskie nasienie.
A
więc to jest piekło, zrozumiał Tomasz, odpływając coraz dalej od
świadomości. Tak cierpi się za najpodlejsze grzechy.
–
Stary,
to, co się dzieje w tym mieście, to jest jakaś paranoja –
powiedział Chmielnicki, podpierając ręką ociężałą ze
zmęczenia głowę.
Jego
rozmówca upił łyk z kufla i unosząc na ułamek sekundy brwi, dał
znak, że uważnie słucha ciągu dalszego.
–
Czy ty
sobie coś takiego wyobrażasz? – spytał Chmielnicki retorycznie.
– Facet jednego dnia rozwala trzy osoby! Żonę, kumpla i kochankę.
Co trzeba mieć w głowie, żeby zrobić coś takiego? Jezu, strach
wychodzić bez munduru na ulicę. A i w mundurze wcale nie lepiej.
Barman
prychnął i wzruszył ramionami.
–
A co w
tym takiego? – odpowiedział drwiąco, nalewając kolejnemu
klientowi piwo. – Nie powinno cię to dziwić po tylu latach
służby.
Chmielnicki
podniósł głowę i wbił zmęczony wzrok w kumpla za barem. Nabrał
powietrza w płuca i głośno odetchnął.
–
Koleś
poszedł do kochanki i jakimś cudem wyheblował jej twarz. Nie wiem,
kurwa, jak to zrobił, ale zrobił. Laskę znaleziono w jej własnym
domu. Była cała pokaleczona, a zamiast twarzy miała gładką
miazgę. Sama sobie tego na pewno nie zrobiła, zresztą zgłosili
się ludzie, którzy tego dnia widzieli, że u niej był. Potem
wrócił do domu i rozpruł żonce brzuch. Porozrzucał jej flaki po
całym salonie, wyobrażasz sobie? A w kuchni znaleziono jego kumpla
z pracy. Koleś miał pierś kompletnie poszatkowaną nożem. I co,
do cholery, uważasz, że to nie jest chore? Kurwa mać, dwanaście
lat pracy, a czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Zresztą, jeśli
chodzi o kochankę, to się kolesiowi nie dziwię, że ją zatłukł.
Babsko musiało być nieźle jebnięte. Podobno wierzyła w czary, w
jej torebce znaleziono kartkę z jakimiś modlitwami. Wszystko to
ostro porąbane.
Barman
gwizdną przez zęby z wrażenia.
–
To wy
się tam w drogówce zajmujecie takimi sprawami? – spytał z
niedowierzaniem.
–
W
jakiej drogówce, człowieku? Czyś ty zdurniał? Kumple z wydziału
zabójstw mi opowiadali. Tylko nie powtarzaj nikomu. Wiesz, śledztwo
w toku i takie tam.
–
Jasne,
gęba na kłódkę. Ale powiedz jeszcze, co z tym kolesiem, który to
zrobił?
–
Wariat
– odparł Chmielnicki. – Siedzi u czubków i wali łbem o
podłogę. Odwaliło mu kompletnie. Ponoć nawet za bardzo nie ma z
nim kontaktu. Gada tylko w kółko, że musi coś wyjąć z żony.
Ale już chyba z niej wyjął wszystko, co miała w środku –
ryknął rozbawiony własnym żartem.
Barman
również wybuchł śmiechem i sięgnął po pusty kufel
Chmielnickiego, posyłając mu pytające spojrzenie.
–
Namówiłeś
mnie – powiedział policjant. – Jeszcze jedno i będę leciał.
Więcej nie mogę, bo znowu rozbiję radiowóz. A drogówka musi
przecież dawać dobry przykład!
spoko :)
OdpowiedzUsuń30 yrs old Senior Editor Ira Ruddiman, hailing from Thorold enjoys watching movies like Pericles on 31st Street and Skimboarding. Took a trip to Longobards in Italy. Places of the Power (- A.D.) and drives a Maserati 450S Prototype. kotwica
OdpowiedzUsuń