"Równowaga" to mój pierwszy ukończony tekst od bardzo, bardzo dawna. Dlatego tym bardziej zależy mi na opiniach. Zapraszam do czytania i komentowania!
Tak długo, jak pozwala na to układ
naszych spadających ciał, próbuję utrzymać kontakt wzrokowy z
Karoliną. Z jej pustymi, martwymi oczami. Upadek jest bardzo
bolesny. Cieszę się, że przynajmniej ona już tego nie czuje
Uderzam głową o zimny, wilgotny asfalt. Czuję jak rdzeń kręgowy
dzieli się na dwoje. I leżę. Leżę i czekam na śmierć, która
jednak nie nadchodzi. Na moje ciało spływa niemal natychmiastowe
odrętwienie. Ból ustępuje i rozumiem już, że ocalała jedynie
świadomość. Dla świata materialnego przestałem istnieć.
Człowiek obrócił się w rzecz.
Zmrok już zapada, dzień ucieka
kryjąc się za czerwonym słońcem opadającym niespiesznie za
wieżowce. Choć straciłem czucie, wiem, że ten wieczór jest
wyjątkowo chłodny. Ulica opustoszała zupełnie, szmer aut słychać
jedynie z oddali. Zapalają się latarnie i dociera do mnie, że nie
dotyczy mnie już czas. W moim nowym świecie jestem poza nim, minuta
trwa godzinę, godzina – minutę.
Oko widzi wieczorną pustkę miasta,
ucho słyszy szum rozhulanego między budynkami wiatru. Czuję zapach
mokrego asfaltu i ziemi. Śmierć nie odebrała mi jednak wszystkich
zmysłów. A może jednak nie umarłem?
Nieruchome oczy widzą niewiele. Mój
obecny świat to tyle, ile jestem w stanie zobaczyć nie poruszając
nimi. To ciemne niebo, fragment muru starej biblioteki i część
ulicy. Deszcz pada na moją twarz, krople dostają się do ust i
oczu.
- Tomek – słyszę jak skoś
szepcze moje imię – Tomku...
Choć nie posiadam już gardła, czuję
jak się zaciska. Choć nie mam oczu – płaczę. To moja
dziewczyna, Karolina. Woła mnie. Moja martwa miłość do mnie
przemawia a ja nie nie mogę zrobić. Nie odwrócę głowy, nie
spojrzę na nią. Nie mogę.
- Karolina. Karolinko! - wołam
niemymi ustami w nadziei, że skoro ją słyszałem, to i ona
usłyszy mnie.
- Boli – z trudem wypowiada to
słowo – boli, już dłużej nie wytrzymam...
Głos ma zmęczony, brzmi jakby z
ledwością wydawała nawet najprostsze dźwięki. Próbuje mówić
dalej, ale dusi się jak gdyby ktoś nastąpił jej na krtań.
Słyszę coś jeszcze. Jakby trzepot
skrzydeł. Dźwięk jest coraz głośniejszy i wyraźniejszy. W
zasięgu mojego nieruchomego wzroku majaczy jakaś sylwetka. Widzę
zstępującą z nieba skrzydlatą postać a za nią dwie następne.
Jej ptasie, szponiaste stopy delikatnie opadają na powierzchnię
ulicy. Pozostała dwójka jeszcze przez chwilę krąży nade mną jak
sępy, które wypatrzyły ofiarę. Gdy skrzydlata trójca staje
przede mną w komplecie, zapada cisza i bezruch.
Stwory wpatrują się we mnie a ja –
w miarę możliwości – w nie. Przerażają mnie swoim demonicznym
wyglądem. Mają wielkie, czarne ślepia badające mnie uważnie.
Długie, ostre dzioby to otwierają się nieznacznie, to zamykają.
Ich wychudzone ciała pokrywa cienka jak pergamin, szara skóra, spod
której widać ciemne kości. Błoniaste, poszarpane skrzydła z
chwilą zakończenia lotu opadły luźno i wiszą teraz bezwładnie
jakby dotknięte martwicą.
Czy tak wyglądają anioły? A może
diabły?
Przełamuję strach oraz
niedowierzanie i pytam:
- Anioły?
- Nie – odpowiada po chwili ciszy
największy ze stworów, zapewne ich przywódca.
- Kim jesteście? - Czuję ogromny
dyskomfort rozmawiając z nimi. Nie wiem jak się do tych stworzeń
odnosić.
- Przybyliśmy dać ci koniec –
pada niejasna odpowiedź.
- Czy to jest piekło? - Na
odpowiedź czekam dość długo.
- Nie ma piekła, człowieku.
Piekła ani nieba. Dobra ani zła. Jest jedynie Równowaga.
- Czym jest ta równowaga? To bóg?
Przywódca unosi głowę, rozwiera
dziób i wydaje dziwny dźwięk - klekot podobny do tego, który
wydobywa się podczas gry na kastanietach. Pojmuję szybko, że stwór
śmieje się ze mnie.
- Nie ma żadnego boga – mówi
wreszcie.
- Kto więc rządzi światem?
- Równowaga – powtarza to słowo
jakby z czcią.
Skrzydlaty odpowiada mi wciąż bardzo
lakonicznie. Mówi tylko to, co konieczne. Żadnych zbędnych słów.
Choć brak mi uzasadnienia dla tej
pewności, wiem, że Przywódca czyta teraz moje myśli. Czuję to.
Nie tylko poznaje dogłębnie mój umysł, ale wprowadza weń nowe
treści. Czegoś takiego nie czułem nigdy za życia. Ogarnia mnie
jednocześnie szczęście i trwoga. Wszystko już wiem, oto właśnie
pojąłem Absolut. Ja, Tomasz, byłem prawdziwym bogiem. Jedynym a
zarazem jednym z miliardów. Byłem nim przez całe życie, aż do
teraz. Posiadałem wolną wolę, umysł mój był ograniczony
wyłącznie ramami, które sam na niego nakładałem. Teraz zwracam
swoją świętość Równowadze a ona mnie sprawiedliwie rozliczy.
Stwór przytaknął moim myślom.
- Nadszedł czas rozliczenia –
dodał w odpowiedzi.
Sąd ostateczny – pomyślałem.
Przywódca pierwszy raz wykonuje
jakikolwiek ruch – zbliża się do mnie o dwa kroki. Bierze oddech
tak głęboki, że cieniutka powłoka jego klatki piersiowej omal się
nie rozerwie, po czym przemawia:
- Popełniliście samobójstwo.
Zadrwiliście z Natury i Równowagi. Nie traktujcie konsekwencji
tego czynu jako kary. To nie kara, nie popełniliście niczego, za
co należałby się wyrok. To wasze życie i wasz wybór. Równowaga
jednak jest siłą, która daje tyle, ile otrzymuje. Odbiera tyle,
ile jej zostało odebrane.
Stworzenie przerywa monolog. Widzi, że moje myśli są teraz gdzie
indziej – przy Karolinie.
Pragnę dowiedzieć się, co z moją
dziewczyną. On to wie i spełnia moje niewypowiedziane życzenie.
Nachyla się nade mną, przybliża głowę do mojej głowy. Wpatruję
się w czarne jak smoła ślepia. Dostrzegam w nich nierealnie
wyraźne odbicie tego, co jest obok mnie, a czego nie jestem w stanie
dojrzeć.
Jeśli dla każdego istnieje osobiste
piekło, to moim jest los Karoliny. Dziewczynę spotkał okrutny koniec.
Spadając, musiała zahaczyć tułowiem o znak zakazu postoju. Jej
ciało dotarło do ziemi niemal całkowicie przepołowione.
Wnętrzności jeszcze lekko parują rozrzucone po asfalcie. Krew
zmieszana z deszczówką spływa do pobliskiej studzienki
kanalizacyjnej. Na twarzy Karoliny nie ma cierpienia. Usta ma lekko
rozwarte. Na lewej gałce ocznej przysiadł jeden z mechanicznych
insektów i zawzięcie pompuje truciznę. Widzę jak jej oko rozpycha
się wypełnione cieczą i pęka.
Martwy czuję więcej niż za życia.
Wyczuwam jej świadomość. Karolina rozmawia teraz z własnymi
stworami.
- Co teraz z nami będzie? -
zwracam się do Przywódcy. Nie odpowiada mi.
Czubkiem dzioba
dotyka mojego czoła i szepcze coś, czego nie nazwałbym nawet
słowami. Skrzydlaty wyjaśnia mi w myślach – to rytuał
przekazania ducha zmarłego pod sprawiedliwość Równowagi.
Rozpościera skrzydła i wzbija się w powietrze. Za nim pozostałe
stwory, jakby czekały niecierpliwie na jego ruch będący dla nich
rozkazem.
Odlatują bez dalszych wyjaśnień,
jednak wiem już wszystko. Niebo, piekło, śmierć – wszystko to
wygląda inaczej niż sądzi ludzkość. To, co nazywamy duszą w
istocie jest wieczne. Umiera ciało, jednak człowieczeństwo
pozostaje. Na zawsze. Po wsze czasy nie odstąpi od ciała. Trwać
będzie w nieskończoność przy ciele – zwłokach – kościach
oblepionych resztkami zeschniętej skóry – w końcu popiele, w
który człowiek obróci się przez miliony lat. To nie piekło,
teraz rozumiem. To konsekwencja. Równowaga.
Patrol żołnierzy znajduje nasze
ciała. Zbierają nas z ulicy, w milczeniu wrzucają do worków
niczym śmiecie. Jedziemy gdzieś autem. U kresu drogi zostajemy
wyrzuceni z worków wprost do rowu. Opadam ciężko na dno. Na moje
zwłoki spada rozwleczone truchło Karoliny. Żołnierze zasypują
dół i odchodzą.
Po raz kolejny tej nocy przekonałem
się, że dobro i zło to jedynie wymysł filozofów. Bo czy
doświadczam teraz któregoś z nich? Umarliśmy, ale nie dotyka nas
już okrucieństwo żyjących. Jesteśmy zakopanymi w lesie odpadami,
ale nie ma nas już tam, na powierzchni, gdzie toczy się
najstraszliwsza z wojen. Zaprawdę powiadam wam, nie istnieje
dobro ani zło. Wyklucza je święta Równowaga.
"Zaprawdę". Pierwsza część - "Dezercja" - podobała mi się bardziej. Tu troszkę kuleje interpunkcja, ale akcja jest nieźle prowadzona. Dość niepokojąca wizja, muszę przyznać. Nie ma nieba ani piekła, jest za to nieśmiertelna dusza. Brrr ;) Ciekawa innowacja. Dopisz przed "Dezercją" kilkanaście rozdziałów, niech "Równowaga" będzie końcówką - i masz powieść :) Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za błędy. Starsze opowiadania były przewalone wzdłuż i wszerz przez milion korekt a "Równowaga" takiego komfortu nie doznała. Wiesz, choćby nie wiem ile cudzych tekstów się skorygowało, na własne błędy jest się ślepym. Obiecuję poprawić!
OdpowiedzUsuńZasada równowagi trochę przypomina mi wizję z "Nocnego patrolu" Łukjanienki. A te wnętrzności rozrzucone po asfalcie to istny Baudelaire :) Krew z deszczówką - niezłe! :D
OdpowiedzUsuńMa klimat, językowo dobre, poza jakimiś niedopatrzeniami, których nie warto się czepiać. Tylko w sumie ja nie do końca rozumiem zakończenie. Świadomość (w opowiadaniu nazwane człowieczeństwem) trwa zakopane na zawsze w miejscu, w którym rozłożą się ciała bohaterów i ma być to kara za naruszenie równowagi, czyli samobójstwo. Ale w jaki sposób taka kara przywraca zakłóconą równowagę?
Pozdrówka!
O.
"Nocny patrol"? To się w ogóle da czytać? Kiedyś wpadło mi w ręce "Oblicze czarnej Palmiry" i nie wytrzymałem nawet do połowy.
OdpowiedzUsuńNie wiesz, czy się rozłożą. W ogóle nie wiesz, co się z nimi stanie. Możesz sobie sama wymyślić ;)
Nie przywraca równowagi. Kara to kara i już. Czy jeśli mała Ola była niegrzeczna i za karę nie mogła obejrzeć dobranocki, to nieobejrzenie jej coś naprawiało? ;)
Dzięki, że przeczytałaś!
Pozdrawiam!
Da się czytać! :D
OdpowiedzUsuńPo tym zdaniu sugerowałam, że ma to jakiś sens: "Trwać będzie w nieskończoność przy ciele – zwłokach – kościach oblepionych resztkami zeschniętej skóry – w końcu popiele, w który człowiek obróci się przez miliony lat. To nie piekło, teraz rozumiem. To konsekwencja. Równowaga."
A piszesz jeszcze, że się obróci w popiół, więc się rozłoży! :D
Ale ilu ludzi, tyle interpretacji w końcu ;P
O.
Pisząc "Równowagę" myślałem nad stworzeniem tryptyku. W trzeciej części miało okazać się, że jednak się nie rozłożą :P Dlatego końcówka t"Równowagi" może wydawać się niegzodna z moją intencją w kwestii całości. Choć jeśli dopiszę kiedyś ostatni epizod, to będzie to - jak w przypadku części drugiej - za parę lat :P
OdpowiedzUsuń