Kiedyś, buszując w internetach,
przeczytałem, że planowany jest remake Wija z 1967 roku. A
niech sobie planują – myślę sobie – mało to filmowcy na całym
świecie mają doskonałych pomysłów, które i tak prawdopodobnie
długo jeszcze zostaną jedynie teorią? A tu proszę, wczoraj
trafiłem na nowego Wija!

Fabuła prosta jak konstrukcja cepa.
Dlatego zdziwiłem się, widząc, że film z tego roku rozwleczono do
ponad dwóch godzin. Nie jest to jednak typowy remake. Nie wiem, czy
zdołałem wszystko ogarnąć, bo ciężko mi się skupić na filmie
przez ponad dwie godziny, ale o ile dobrze zrozumiałem, akcja
rozgrywa się jakiś czas po harcach wiedźmy w cerkwi. Do Kijowa
przybywa z Anglii kartograf i zostaje wplątany w wydarzenia będące
następstwem tego, co działo się w cerkwi. Generalnie przez
większość filmu fabuła krąży dookoła głównego wątku, ale i
on w końcu zostaje podjęty. Właściwie to nie ma co gadać o
fabule, bo jest dość zaskakująca. Szkoda by było spoilerować.
Pierwszy Wij
zawierał efekty specjalne na podstawie wieczorynek z Semaforu. A
jednak za ich pomocą twórcy wykreowali fantastyczny klimat. Był
ten pierwiastek grozy, tajemnicy, a przy tym film doskonale ukazywał
realia, w których osadzona była akcja. Z nowym filmem jest zupełnie
na odwrót. Mamy piękne widoki, efekty specjalne robią duże
wrażenie (zarówno wykonaniem, jak i pomysłowością), ale klimat
gdzieś w tym wszystkim umyka. Jednak trzeba się namęczyć, by w
dzisiejszych czasach i z wykorzystaniem dzisiejszych technik nakręcić
przekonujący film o czasach tak odległych. Piękne to było
wizualnie, ale kontrast pomiędzy realiami dawnej Rusi a na przykład
niemal steampunkowymi zabawkami pana Kartografa był jednak ciut za
duży. Wiarygodność i klimat szlag trafił, wszystko namieszane, że
nie zdziwiłbym się, gdyby kozacy nagle rozpalili grilla i rzucili
na ruszcz gotową karkówkę z biedronki.
Jak
dla mnie – tu macz holiłud. W każdym sensie, jaki tylko przyjdzie
Wam do głowy. Choć pomysł na film jest ciekawy, a inicjatywa
sięgnięcia po klasykę – szczytna, to jednak zdecydowanie wolę...
klasykę. Mimo wszystko dobrze, że nowy Wij
powstał. Oprócz tego, że mamy jeszcze jedną ładną baję, jest
jeszcze szansa, że ten film sprawi, że dzieciaki poznają zarówno
filmowy pierwowzór, jak i samo opowiadanie Gogola.
A tak
w ogóle, to nie jest horror. Bardziej dark fantasy. Jeśli dla kogoś stanowi to kryterium określające
współczynnik horrorowości – w filmie spadł tylko jeden łeb ;)