Zapraszam!
Kolorowe
dyskotekowe światła kaleczyły półmrok błyskając ze wszystkich
stron i drażniąc oczy. Głośna, dynamiczna muzyka wwiercała się
w uszy przyprawiającym o ból głowy, wibrującym basem. Młodzieży
podrygującej w dzikim tanecznym transie zdawało się to nie
przeszkadzać, ale Marta miała dość. Siedziała przy barze,
podpierając ręką obolałą głowę i gmerała słomką w pustej
szklance. Nie czuła się tu dobrze, to nie było miejsce dla niej.
Wolałaby spędzić ten wieczór słuchając Doorsów, albo oglądając
jakiś melodramat. Nie miała jednak wyboru. Nie była u siebie „na
prowincji”, nie mogła robić tego, na co miała ochotę.
Spędzała
wakacje u kuzynki. „Pokażę ci, jak się bawi wielkie miasto” –
usłyszała od niej Marta, kiedy wsiadały do taksówki dwie godziny
wcześniej. Siedziała więc teraz w podobno wystrzałowych ciuchach
Moniki i dławiła się tym klimatem „szałowego” nocnego życia
w mieście, które kuzynka uważała za wielką metropolię, będącym
w rzeczywistości zaledwie o połowę większe od miejscowości, z
której przyjechała Marta. A więc tak się bawi to „wielkie
miasto” – zasypiając na siedząco przy barze, albo wykonując
idiotyczne, niekontrolowane ruchy w rytm nie różniących się od
siebie muzycznych hitów sezonu. Jednym słowem: szał. Szyję
dziewczyny oplotła ręka ozdobiona przesadną ilością tandetnych
bransoletek a w jej twarz uderzył przesiąknięty alkoholem oddech
Moniki.
- Kuzyneczko, przeholowałam. Idziemy do kibla, będę rzygać.
Weszły
do pomieszczenia stanowiącego toaletę. Była ona urządzona ładnie
i gustownie. Wyłożona jasnozielonymi płytkami, bez śladów
wandalizmu. Żadnego urwanego kranu, na deskach sedesowych nie było
nawet śladów gaszenia papierosów. Wrażenie psuł jedynie
wszechobecny brud. Buty ślizgały się dziewczynom po podłodze
pokrytej błotem, na ścianach widniały zacieki z moczu i wymiocin.
Marta pomyślała, że z pewnością byłoby tu o wiele czyściej,
gdyby toaleta była podzielona na męską i damską.
- Posprzątają, posprzątają – powiedziała Monika i pobiegła do
kabiny aby wypróżnić oszalały żołądek.
Marta
z trudem znalazła względnie czysty fragment ściany i oparła się
o niego plecami. Czekając, aż kuzynka doprowadzi się do porządku,
rozglądała się po toalecie. Przez uchylone drzwi ostatniej,
przylegającej do ściany kabiny zobaczyła coś, co przykuło jej
uwagę. Małe, kwadratowe drzwiczki o wysokości nie więcej niż
jeden metr. Podeszła bliżej. Na ścianie w kabinie nie było już
płytek, ale pokryta była farbą olejną w ich kolorze. Drzwiczki
również pomalowano. Ani w czasie malowania, ani później nie były
otwierane – pokryto je tak, że były przyklejone do ściany
warstwą farby. Świadczyło to o tym, że wejście w ogóle nie jest
używane.
-
Co jest za tymi małymi drzwiami w ścianie?
-
Nie wiem – odparła Monika wychodząc z kabiny, po czym splunęła
na podłogę.
-
Może sprawdzimy? – powiedziała Marta bardziej ot tak, niż z
rzeczywistej ciekawości.
-
Sprawdźmy. Szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi, ale dla
ciebie, kuzyneczko, wszystko – uśmiechnęła się drwiąco.
Podniosła pustą butelkę po piwie leżącą na podłodze i uderzyła
nią o rurę odpływową pod umywalką. Butelka rozpadła się na
drobne kawałki. W dłoni Moniki została tylko szyjka. Przeszła
chwiejnym krokiem do kabiny. Kucnęła przed miniaturowym wejściem i
zaczęła ostrą krawędzią pozostałości po butelce zeskrobywać
skorupę farby w miejscu, gdzie drzwi stykały się ze ścianą, aby
umożliwić otwarcie ich.
Kiedy
skończyła, dały się otworzyć bez większego wysiłku. Skrzypnęła
łamiąca się i odpadająca farba na zawiasach i mały korytarzyk
stanął przed dziewczynami otworem.
-
Proszę, właź, kuzyneczko. Miłego zwiedzania i uważaj, bo tam
pewnie jest mnóstwo pająków i innego świństwa.
Marta chwilę się zastanawiała, po czym wśliznęła się do
środka. Drzwi za nią zamknęły się z hukiem. Pijanej kuzynce
zebrało się na żarty, cudownie - pomyślała.
-
Otwórz, nie wygłupiaj się. Tu jest ciemno!
Odpowiedział jej tylko chichot.
-
Otwieraj! To nie jest śmieszne!
-
A właśnie, że jest – odparła Monika.
Było
ciemno. Śmierdziało tak, że zakręciło się jej w głowie.
Podłoga była zimna i wilgotna. Dotykając ściany, wyczuła niczym
nie pokryte pustaki. Postanowiła udać obrażoną, nie odzywać się,
nie krzyczeć. Monice na pewno zaraz się znudzi. Nie będzie się
przecież wygłupiać w nieskończoność. Usłyszała, że do
toalety wszedł ktoś jeszcze. Kuzynka zaczęła z nim rozmawiać.
Śmiali się, żartowali i nagle zrobiło się cicho. Wyszli!
Zostawili ją samą! Drzwi nie dało się
otworzyć. Próbowała je pchać, uderzała pięściami – nic z
tego.
Chwilę
później przypomniała sobie, że od zewnątrz przymocowany jest
metalowy haczyk. Monika musiała je nim zamknąć. Spróbowała
wyłamać go kopnięciem. Bezskutecznie. Była przestraszona i zła.
Dopiero, kiedy przestała hałasować i zrobiło się ciszej,
usłyszała, że coś jest w pomieszczeniu razem z nią. Mysz?
Szczur? Nie! Ani mysz, ani szczur tak głośno nie oddycha! Wyraźnie
słyszała przerywany, rzęrząco-świszczący oddech. Czuła, jak
robi jej się gorąco, duszno, jak strach oblewa ją potem.
Przerażenie odebrało jej głos i zabierało się powoli za
przytomność. Nie zemdlała jednak. Odetchnęła głęboko i trochę
jej ulżyło. Coś poruszyło się przed nią, słychać było to
wyraźnie.
Ciemność
nie pozwalała ujrzeć jej choćby zarysu postaci, z którą ją tu
zamknięto. Potęgowało to i tak już nabrzmiały do granic
wytrzymałości niepokój. Dziewczyna była sparaliżowana strachem,
nie mogła się ruszyć choćby o milimetr, nie mogła wydać nawet
najcichszego dźwięku.
Istota
zbliżała się do niej. Słyszała to. Była coraz bliżej. Marta
spodziewała się najgorszego. W oczach wyobraźni stanęły jej
jedna po drugiej wszystkie sceny z horrorów, w których okryta
mrokiem bestia rozszarpywała jednego z bohaterów. Zacisnęła
powieki i zęby. Czekała. Postać przysuwała się do niej powoli,
była coraz bliżej. Oblicze stworzenia było już zaledwie kilka
centymetrów od jej twarzy. Poczuła na sobie ciepło cudzego
oddechu, do jej nozdrzy wdarł się odór mocno zaniedbanej jamy
ustnej przyprawiający o mdłości. Coś ją obwąchiwało.
Śmierdzący oddech przenosił się po jej ciele. Czuła, jak istota
wącha jej włosy, szyję, ramię. Drgnęła, kiedy szorstkie palce
dotknęły jej kolana. Kolejny dotyk poczuła na szyli. Dłonie
istoty delikatnie przesuwały się po jej ciele. Siedziała w kucki
nieruchomo, dając się obmacywać. Nawet, kiedy poczuła rękę na
swojej piersi, nie miała odwagi się ruszyć, ani w jakikolwiek
sposób zareagować. Stworzenie badało ją dokładnie. Marta z
trudem przezwyciężyła przerażenie, zdobyła się na ułożenie
myśli w głowie i trzeźwą analizę sytuacji. Wtedy dopiero dotarło
do niej, że to człowiek. Człowiek! Dotykały ją ludzkie dłonie!
Czuła na skórze ludzki oddech!
Nie
potrafiła sobie nawet wyobrazić, że można ludzkiej istocie zrobić
coś takiego, zamknąć w takim miejscu i w takich warunkach. Mimo,
że widziała to na własne oczy, jej wyobraźnia tego nie ogarniała.
Taka okropność znajdowała się daleko poza granicą jej
imaginacji.
-
Ty jesteś człowiekiem. Mój Boże, człowiekiem… – wyszeptała
głosem pełnym współczucia i niedowierzania.
Stworzenie
wydało z siebie jęk. Nic więcej.
-
Nie potrafisz mówić?
-
Potrafię.
Odpowiedź zaskoczyła Martę. Nie spodziewała się takiej,
właściwie w ogóle nie spodziewała się odpowiedzi.
-
Co tu robisz? Kto cię tu zamknął?
-
Ja tu jestem cały czas. Jak jest noc, to ja tu jestem i jak jest
dzień, to też tu jestem. Sam tu jestem.
Dziewczynę przeraził jego głos i to, jak mówił. Zdania składał
jak dziecko, które dopiero uczy się mówić, które ledwo
przyswoiło podstawowe słowa.
-
Długo tu jesteś? – walczyła z zaciśniętym gardłem,
utrudniającym jej artykułowanie słów. Czuła ból. Wewnętrzne,
niematerialne cierpienie. Bolała ją ta istota. Bolała ją krzywda
tego człowieka. Cierpiała z powodu każdego jego ruchu i słowa,
które wypowiadał.
-
Jak byłem mały, bardzo mały, to tata mnie tu przyniósł. I ja tu
jestem. Tak trzeba. Tam za drzwiami jest wielki potwór, straszny
potwór. Tata mnie ukrył tu przed potworem. Jak wyjdę, to potwór
mnie zje. Wychodzić niewolno – tłumaczył. Marta, zaciskając
zęby, łkała. Twarz miała zalaną łzami. Czuła się tak
okropnie, tak beznadziejnie winna. Odpowiedzialna za to, że chodzi
po świecie, na którym żyje ta bestia, ten psychopata, który
zamknął tu bezradne, bezbronne dziecko.
Ktoś
wszedł do toalety. Trzasnęły drzwi, słychać było kroki. Obcasy
uderzały o terakotę, Marta nasłuchiwała, jak ktoś chodzi po
pomieszczeniu od ściany do ściany, przystając co chwilę i znów
ruszając szybkim, nerwowym krokiem. Skrzypnęła klamka w drzwiach
od kabiny a po chwili został zdjęty haczyk w małych drzwiczkach.
Oczy Marty zostały zaatakowane przez wściekłą jasność
jarzeniówki oświetlającej toaletę.
-
Jezu…Marta, przepraszam cię…przepraszam, jasna cholera,
przepraszam. Tak mi cholernie głupio, tak mi wstyd… - Monika
trzęsącymi się rękami pomogła wyjść kuzynce, odgrywając rolę
winowajczyni targanej wyrzutami sumienia. Z tych nerwów jakby nawet
trochę wytrzeźwiała.
Marta,
zanim cokolwiek powiedziała, zanim wyszła, spojrzała w głębię
ciemnego pomieszczenia. Światło nie docierało do końca nory na
tyle, by odchodząc, mogła się rozejrzeć. Miała nadzieję ujrzeć
istotę, z którą rozmawiała. Zobaczyła wciśniętą w kąt,
skuloną niczym embrion postać nakrytą brudnym, dziurawym kocem.
Nie próbowała nakłaniać go, by się jej pokazał. Poniekąd nawet
go rozumiała. Nie wiadomo, jak długo nie widział ludzi i światła.
Nic dziwnego, że czuł lęk.
-
Nie bój się. Wrócę tu – wyszeptała, odchodząc.
Do
Moniki nie odezwała się ani słowem. Właściwie nawet nie
zaprzątała sobie głowy układaniem wiązanki złorzeczeń pod
adresem kuzynki. Myślami nadal była tam, w ciemnym pomieszczeniu.
Co
w nim było? Dlaczego tam było? Kto tam zamknął tę istotę? Czy
to człowiek, jak przypuszczała?
Mnóstwo
pytań. Ani jednej odpowiedzi, lub choćby pomysłu, skąd tę
odpowiedź wziąć. Cały czas biła się też z myślami, czy
powiedzieć o wszystkim Monice.
Zastanawiała
się, co robić, czy zabrać go stamtąd. Mogła spróbować, ale nie
zrobiła tego. Zostawiła go.
Nie mogła jednak postąpić inaczej, bo co by z nim zrobiła?
Trzymałaby w szafie i karmiła ciastkami? Co, jeśli okazałby się
niebezpieczny?
Wróci
tam. Tak, jak mu obiecała. Nie może go tam zostawić, ani stamtąd
zabrać. Trudno tej sytuacji o rozsądne posunięcie.
Tymczasem,
głucha na bezustanne przepraszanie kuzynki, w milczeniu wracała z
klubu.
***
Marta
nie spała tej nocy. Analizowała zaistniałą sytuację, wyciągała
z pamięci każdy szczegół. Dzieliła myśli na dowody, wnioski i
domysły.
Mieszkaniec
ukrytego pomieszczenia dotykał ją, wyraźnie czuła na skórze
ludzkie palce. Rozmawiali ze sobą. Są więc dowody na to, że ta
istota jest człowiekiem. Na pewno nie było to dziecko. Mógł to
być nastolatek, albo dorosła osoba. Mówił jednak dziecięcym
językiem, jakby dopiero był na etapie opanowywania podstawowych
słów. Można się więc domyślać, iż zamknięto go tam jako
dziecko. Przebywa zatem w tej norze od bardzo dawna. Zresztą farby
na ścianach toalety też przecież na pewno nie położono wczoraj,
a sposób jej rozprowadzenia po ścianie i drzwiach sugerował, że
tych drzwi nikt na co dzień nie otwiera. A jednak ktoś musi
przynosić mu jedzenie, wynosić odchody itd. Gdzieś więc musi być
jeszcze jeden otwór. Powietrza również tam nie brakowało. Nie ma
innego wytłumaczenia, niż to, że ten człowiek, nazwijmy go
Maciek, nie został zamknięty w przypadkowym miejscu. Pomieszczenie
musiało być zbudowane, lub przynajmniej przerobione na takie, w
którym żywa istota będzie mogła przebywać i nie umrzeć z głodu,
czy braku powietrza. Skoro wszystko było tak zaplanowane, skoro
jakiś bydlak dołożył tylu starań, aby więzić tam Maćka, to
znaczy, że bardzo zależało mu na ukryciu go. Dlaczego mu zależało?
Tu zostają już do dyspozycji jedynie domysły, dla których trudno
o podstawy. Może Maciek jest bękartem. Mógłby być ofiarą
porwania, którą trzeba było ukryć, by zatuszować przestępstwo.
Albo upośledzonym dzieckiem, którym pogardziła własna matka.
Powodów może być wiele, ludzie są zdolni do najgorszych rzeczy.
***
Zbliżało się południe, a Marta nadal nie miała pomysłu, co
zrobić z Maćkiem. Musiała wyrwać się z mieszkania kuzynki bez
jej towarzystwa. Tylko jak? Co zrobić, by wyjść samotnie nie
wzbudzając podejrzeń? Martę denerwował jej brak pomysłowości.
Nagle
pomysł przyszedł na ustach samej Moniki.
-
Kuzyneczko, mogę wejść? - spytała otwierając bez pukania drzwi
pokoju, w którym mieszkała Marta.
-
Jasne, wejdź.
Weszła,
zamknęła za sobą drzwi i opierając się o nie, mówiła z pokorą
w głosie.
-
Wiem, że wczoraj zachowałam się idiotycznie, zdaję sobie sprawę,
że jesteś na mnie zła. Mimo to liczę, na Twoją wyrozumiałość.
Bo widzisz, jest taka sprawa... - zawiesiła głos i zrobiła minę,
jakby zastanawiała się nad kolejnymi słowami, które ma
wypowiedzieć.
-
Jaka? Powiedz po prostu, o co chodzi.
-
Wczoraj w klubie poznałam fajnego faceta. Dałam mu swój numer i
dziś rano zadzwonił. Umówiliśmy się na spacer, ale jeśli sprawy
potoczą się korzystnie, to chciałabym zaprosić go do siebie.
Rozumiesz, kuzyneczko...
-
Rozumiem. Ma mnie tu nie być – odpowiedziała tonem poirytowanej
starszej pani, w myślach jednak skacząc z radości.
-
Proszę, zorganizuj sobie jakoś czas wieczorem. Pójdź do kina,
albo coś. Na mój koszt oczywiście. Ok?
-
Dobra, niech będzie – coraz większy problem miała z
odpowiadaniem Monice nie okazując radości. Oto jej problem
rozwiązał się sam. Podczas, gdy Monika będzie w domu ze swoim
nowym, przygodnym facetem, ona będzie mogła odwiedzić klub
Adrenalina – miejsce, w którym wczoraj wszystko się wydarzyło.
Pierwszy raz była wdzięczna kuzynce za jej rozwiązłość.
O
godzinie dwudziestej Monika poinformowała grzecznie Martę sms-em,
że czas już, aby zniknęła z mieszkania. Wyszła więc, wkładając
przedtem do torebki latarkę. Po drodze do klubu znalazła otwarty
jeszcze sklep spożywczy. Kupiła kilka snickersów i wodę
mineralną.
Dotarła
do Adrenaliny. Przywitał ją ten sam co wczoraj wprawiający ściany
w drganie huk basów. Przeszła przez główną salę starając się
nie zwracać na siebie uwagi. Weszła do toalety. Na szczęście była
pusta. Było nieco czyściej, niż wczoraj. Może dlatego, że
godzina wcześniejsza. O tej porze, o której była tu wczoraj będzie
prawdopodobnie taki sam chlew, jak wtedy.
Nie
tracąc czasu, wbiegła do ostatniej kabiny i zdjęła haczyk
blokujący małe drzwiczki.
-
Wróciłam. Odezwij się – wyszeptała.
Zamiast
odpowiedzi usłyszała poruszenie się w kącie pomieszczenia.
Dźwięki dochodzące do jej uszu uznała za wychodzenie istoty spod
koca i pełznięcie się w jej stronę. Poczuła dotyk na swoim
ciele, tak jak wczoraj. Nie bała się już.
-
Teraz zrobi się jasno. Zobaczysz mnie, a ja zobaczę ciebie, dobrze?
- mówiąc to, otworzyła torebkę, namacała w jej wnętrzu latarkę,
po czym ją wyciągnęła.
-
Dobrze.
Po
tonie odpowiedzi domyśliła się, że Maciek jej nie zrozumiał.
Zgodził się, nie wiedząc zupełnie, co tak naprawdę się stanie.
Marta zasłoniła żarówkę latarki dłonią, po czym nacisnęła
przycisk. Po pomieszczeniu rozeszło się blade światło, tłumione
jej ręką. Bardzo powoli uwalniała jasność odsuwając dłoń od
żarówki. Nie chciała, żeby Maciek się przestraszył, lub aby
ostre światło sprawiło ból jego oczom. Maciek głośno wciągnął
powietrze tak, jakby trochę się przestraszył. Marta bardzo wolno i
ostrożnie położyła włączoną latarkę na podłodze tak, aby
oświetliła całe pomieszczenie, a światło nie raziło w oczy jej,
ani Maćka. Wahała się chwilę, zanim odważyła się spojrzeć na
istotę, z którą tu była. Przygotowana była na szok. Dzięki temu
był mniejszy, kiedy nadszedł. Patrzyli sobie w oczy.
On
patrzył na piękną brunetkę w białej, obcisłej bluzce, krótkiej
spódniczce w czarno-czerwoną kratę i sandałach.
Ona
patrzyła na żywy worek kości z poszarzałej skóry. Na młodego,
nagiego chłopca, który wyglądał, jak więzień obozu
koncentracyjnego. Nie owłosiona czaszka, oczy o pożółkłych
białkach. Zapadnięta klatka piersiowa. Ręce i nogi wyglądające,
jakby za chwilę miały się złamać pod ciężarem cyrkulującego w
norze powietrza. Patrzyła na spierzchnięte usta, uda o grubości
jej przedramienia, na żebra, do których sina skóra przylegała jak
opakowanie próżniowe.
Łzy
cisnęły jej się do oczu. W prawdzie spodziewała się takiego
widoku, jednak nie zdołała zachować opanowania. Płakała, patrząc
na niego. Chłopiec zrobił smutną minę i spuścił głowę. Tak,
jakby czuł się winny. Jakby wiedział, że te łzy są przez niego
i dla niego.
Marcie
udało się w końcu opanować emocje. Znów sięgnęła do torebki.
Tym razem wyjęła snickersa i butelkę wody. Rozpakowała batona i
podała Maćkowi.
-
Zjedz. Smaczne.
Pierwszy
kęs był niepewny i ostrożny. Widocznie jednak posmakowało mu, bo
kolejne były odważniejsze i większe. Dziewczyna patrzyła, jak je.
-
Jak masz na imię?
Chłopiec
przerwał jedzenie. Zmarszczył czoło w zadumie. Nie wiedział. Albo
nie pamiętał.
-
Od dzisiaj nazywasz się Maciek, dobrze?
-
Dobrze – odparł, kiwając głową.
Marta
powoli traciła nadzieję, że czegokolwiek się od niego dowie. Była
zdana na własne wnioski i przypuszczenia.
Rozejrzała
się po pomieszczeniu. Nie było duże. Jakieś dwa – może trzy
metry na trzy, lub cztery. Strop był bardzo niski, nie było
możliwości stanąć na nogach. Podłoga w kilku miejscach pokryta
była resztkami jedzenia nie nadającymi się już do spożycia,
skrawkami gazet i śladami odchodów. W kącie leżał ten okropnie
sfatygowany koc, którym chłopiec się przykrywał. W podłodze był
niewielki otwór, służący na pewno do załatwiania potrzeb
fizjologicznych. Drugi był w ścianie. Od zewnątrz zakryty był
plastikową kratką, jak otwór wentylacyjny. Marta przeanalizowała
w głowie układ pomieszczeń w budynku – doszła do wniosku, że
po drugiej stronie ściany z otworem powinna być sala ze stolikami.
Ten fałszywy otwór wentylacyjny musiał służyć do dostarczania
pożywienia i wody. Szybko sięgnęła po latarkę i wyłączyła ją.
Skarciła się w myślach za swój brak wyobraźni. Przecież ktoś
będący w sali barowej mógłby zobaczyć światło wydostające się
zza kratki i zdradziłaby tym obecność nie tylko swoją, ale tego
miejsca w ogóle. Odszukała w torbie małą butelkę wody
mineralnej. Otworzyła i podała w ciemność.
-
Weź, napij się.
Cisza.
-
Nie bój się, to tylko woda.
Chłopiec
odnalazł w mroku jej dłoń trzymającą butelkę. Wziął. Po
chwili Marta słyszała, że Maciek pije.
-
Wrócę tu jeszcze. Pewnie nie jutro, może nawet nie pojutrze, ale
wrócę. Wymyślę coś, żeby cię stąd wyciągnąć, Maćku.
„Znajdę
też sposób, aby ukarać tego skurwysyna, który cię tu trzyma” -
dodała w myślach. Otworzyła drzwiczki i zaczęła się wyślizgiwać
na zewnątrz. Kiedy klęcząc jeszcze na podłodze spojrzała przez
siebie, ujrzała czyjeś nogi w eleganckich, czarnych pantoflach.
Jedna noga uniosła się o odchyliła do tyłu, po czym z wielką
siłą kopnęła dziewczynę w twarz. Siła uderzenia cisnęła Martą
o ścianę.
-
Zabiję cię, suko.
Spojrzała
do góry, tamując dłonią krew płynącą z nosa. Przez sekundę
widziała twarz mężczyzny, potem zbliżającą się pięść. Omal
nie straciła przytomności po drugim ciosie. W Marcie wzburzyła się
krew. Poczuła, że gniew dodaje jej sił, pozwala jej w
błyskawicznym tempie podnieść się na nogi i rzucić się na
napastnika.
To
ten. To on. Człowiek odpowiedzialny za krzywdę Maćka. Była tego
pewna, kiedy zauważyła na jego koszuli identyfikator.
Piotr Różecki.
Kierownik.
Aha,
synka się pozbyłeś, szefuniu. Skurwielu, trzymasz go we własnej
knajpie, morzysz głodem własne dziecko, a za ścianą sprzedajesz
obcym ludziom hot-dogi! - krzyczała w myślach.
-
Dlaczego mu to zrobiłeś, potworze?! Gdzie ty masz sumienie?! -
krzyczała w histerii, zalana krwią i łzami.
Napastnik
złapał Martę za rękę, wykręcając ją tak, aby dziewczyna
musiała obrócić się tyłem do niego. Drugą rękę zacisnął jej
na gardle.
-
Zamknij się, zdziro, bo ludzie nas usłyszą – syknął jej do
ucha.
-
Niech usłyszą! Niech się dowiedzą, jakim jesteś gnojem! -
wycharczała, z trudem łykając powietrze przez zaciśnięte gardło.
Chciała
mówić dalej, ale ręka Różeckiego z szyi przeniosła się na
usta.
-
Nie powinnaś się mieszać w cudze sprawy – cały czas syczał
pełen wściekłości wprost do jej ucha – To, co tu robię, komu i
dlaczego, to nie jest twoja sprawa, gówniaro.
Zabrał
dłoń z jej ust i objął ją tak, by nie mogła poruszyć
ramionami. Drugą ręką złapał ją za włosy.
-
Teraz dostaniesz, kurwa, lekcję. Nauczysz się pilnować swojego
nosa – ściskając ją za włosy sztywno, przy samej skórze z
wyprostowaną ręką tak, by nie miała możliwości go dosięgnąć;
drugą ręką odkręcił kran przy umywalce.
Kiedy
lejąca się woda nie nadążała już spływać rurami i zaczęła
wypełniać umywalkę, Różecki przyciągnął głowę Marty i z
impetem wepchnął ją do umywalki. Przytrzymał tak chwilę, po czym
pociągnął za włosy do góry. Dziewczyna wielkimi haustami łapała
powietrze. Piotr, ciągnąc cały czas za włosy, obrócił jej głowę
do siebie.
-
Jak ci się podoba kąpiel? Masz już dosyć? - powiedział udawanym
głosem cwaniaka.
-
Pieprz się – Marta splunęła mu prosto w twarz.
To
rozjuszyło go jeszcze bardziej. Wolną ręką sięgnął do
kieszeni, wydobywając z niej scyzoryk. Otworzył go z wprawą za
pomocą kciuka i podsunął jej przed oczy. Paradoksalnie, strach
dodał Marcie odwagi. Nie zastanawiała się zupełnie nad tym, co
robi. Rozum ustąpił miejsca instynktowi i zupełnemu szaleństwu.
Zanim Różecki zdążył cokolwiek zrobić, dostał cios pięścią
w krtań. Puścił Martę, zatoczył się i upadł na kolana. Kąciki
oczu zaszły mu łzami, na białkach oczu wykwitły żyłki, a twarz
posiniała. Klęczał i trząsł się. Charczał i kaszlał, próbując
odzyskać oddech.
Marta,
całą sobą była szałem. Adrenalinową bombą. Nie zastanawiając
się ani chwili, złapała Piotra za głowę i przyciągnęła do
futryny otwartych drzwi jednej z kabin.
-
Zdychaj, sukinsynu – ryknęła przeraźliwie i z obłędem w oczach
trzasnęła z całej siły drzwiami. Piotr leżał w kałuży krwi z
pogruchotaną czaszką. Marta patrzyła na niego, drżąc z gniewu.
Czuła, że nie dokończyła jeszcze zemsty. Jeszcze nie miała dość.
***
Przez
cały czas nikt nie wszedł do łazienki. Całe szczęście. Teraz
dopiero spojrzała na drzwi wejściowe i na sterczący w nich klucz.
Różecki wcześniej zamknął je od środka.
Łzy
wysychały na stygnącej twarzy Marty. Oddech zwalniał i nabierał
rytmu. Nie czuła już nic. Zupełnie nic. Żadnego bólu, poczucia
winy, ani satysfakcji. Wszystko robiła teraz mechanicznie. Tak,
jakby wykonywała czynność, którą zna na pamięć i robi to po
raz setny. Nie było w tym ani krzty emocji. Ściskając spoconą
dłonią scyzoryk Piotra, odkrajała nim kawałki skóry z nogi
zwłok. Przecinała ścięgna, odrywała kawałki mięśni i
odkładała je na marynarkę Różeckiego, leżącą na podłodze.
Kiedy skończyła, złapała za rogi marynarki, podniosła i przeszła
wolnym i spokojnym krokiem do umywalki, gdzie starannie opłukała
każdy fragment mięsa. Nie czuła się szalona. Nie czuła, że
właśnie osiągnęła punkt zerowy w skali człowieczeństwa. W
ogóle nic nie czuła.
Złożyła
wszystko z powrotem do marynarki i zaniosła do ostatniej kabiny w
toalecie. Otworzyła znów małe drzwiczki i wsunęła się do
środka.
-
Jesteś głodny? Proszę, Maćku. Jedz.
A
Maciek jadł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz