menu2

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Horrorowa hipsterka (książki Horror Masakry)

Minęły święta, minął nowy rok – to dobry czas, by w końcu napisać coś na Straszniej, zanim zapomnę, o czym były książki, które przeczytałem. Spieszyć się trzeba, bo zbliża się święto trzech króli – melanż mnie biednego zabierze i znów nic tu nie napiszę :P No więc zapoznałem się wreszcie z brzydkimi dziećmi Tomasza MordumX Siwca, zapewne postaci znanej już większości fanów horroru w Polsce. Wpis będzie o kilku tytułach za jednym zamachem, bo raz: że łykałem wszystko ciurkiem (z małą odskocznią w postaci babskiego porno z biedronki), dwa: że chciałbym się wypowiedzieć o książeczkach Horror Masakry ogólnie jako o zjawisku. Najpierw jednak krótko o tych książkach, które przeczytałem.

Liturgia Plugastwa – wspólny zbiór opowiadań Tomasza Siwca i Karoliny Kaczkowskiej. Tytuł interesujący, w połączeniu z okładką robiący nadzieję na niewyobrażalnych rozmiarów rzeźnię. Tymczasem nie jest aż tak krwawo, jak się spodziewałem. Bo i tytułowe plugastwo jest tu realizowane nie tyle za sprawą radosnego gore, co w postaci najciemniejszych i najbardziej cuchnących plam na ludzkiej naturze. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że autorzy założyli sobie, że każde opowiadanie będzie reakcją na jakąś odmianę ludzkiej podłości. Przy każdym tekście dodatkowo kilka słów o inspiracjach itd. Niektórzy potraktują to zapewne jako próbę usprawiedliwienia chorej wyobraźni przez dorobienie tym okropieństwom drugiego dna, ale z pewnością jest to dobry sposób, by za pomocą tak radykalnych środków zwrócić uwagę społeczeństwa na tak istotne sprawy jak pedofilia, znęcanie się nad zwierzętami itd.




Bogini z nożem w dłoni – opowiadanie Marka Grzywacza. Tu muszę przyznać, że trochę się wynudziłem. Miasteczko, którego mieszkańcy są wyznawcami krwawej sekty i dwójka trzeźwo myślących osobników w rolach głównych – czyli w sumie coś, co dobrze znamy z wielu książek i filmów. Dość łagodna jak na HM historyjka, jak dla mnie uboga w interesujące momenty, po prostu minęła się z moim gustem. Za to Grzywacz stworzył bardzo interesującą wizję społeczności ślepo zapatrzonej w Stany Zjednoczone i kompletnie bezrefleksyjnie ją naśladującej. Fajna okładka, wygląda tak... undergroundowo :D Choć tu również, sądząc po tajemniczej okładce i świetnym tytule, spodziewałem się czegoś innego. Czegoś cięższego, trudniej strawnego dla czytelnika.






Robiłem to z żywym trupem
– opowiadanie Karola Mitki. Tytuł już w zasadzie zdradza wszystko. Śmieciowiska dołączonego do jednego z numerów HM! :D Muszę przyznać, że proza pana Mitki, jakkolwiek niebywale oryginalna i pokręcona, dla mnie jest kompletnie niestrawna. Zarówno omawiany tytuł, jak i Śmieciowisko nie wzbudziły we mnie zachwytu ani choćby większego zainteresowania, a tylko wymęczyły mój i tak już nadwyrężony umysł. Chyba nigdy nie przekonam się do bizarro, choć nieraz jeszcze pewnie będę próbował.
Styl, jakim tekst został napisany, oraz kierunek, w którym udała się wyobraźnia autora, z każdą stroną wydawały mi się coraz bardziej znajome. Nazwisko autora też jakby mi się obiło już wcześniej o uszy. W końcu mnie olśniło – przecież to koleś od





11 grzechów głównych – znów zbiorek opowiadań, tym razem Siwiec podzielił się spisem treści z Tomaszem Czarnym. I to jest, w moim odczuciu, najlepsza pozycja z tych czterech tytułów. Megazajebista okładka! Nie, żebym nie doceniał prac Pana Goryla ;) W środku jedenaście opowiadań o różnym natężeniu ekstremalności, ale za to całkiem niezłych. Albo może po prostu do ostatnich kartek byłem pod wpływem pierwszego opowiadania z tego zbioru, które mnie autentycznie zachwyciło ;) Skóra to cios we wszystkie czułe miejsca, jakie posiada moja psychika. Naprawdę świetny tekst. No i ostatni na liście – Cipkoroślina... Kłaniam się w pas Panu Siwcowi za jego cudownie zwichniętą wyobraźnię. Ja bym nigdy chyba nie wymyślił czegoś takiego jak cipka w formie rośliny doniczkowej :D






Oczywiste jest, że przedsięwzięcie takie jak Tomka Siwca doceni 1% społeczeństwa, a pozostałe 99%, ale z pewnością każdy, kto przyłożył do tego rękę, zdawał sobie z tego sprawę. W świetle tych oczywistości zdumiewające jest jednak, że przez dłuższy czas nie było dnia, bym okładek książek z HM nie napotykał gdzieś na facebooku i blogach. Brawa więc za udaną promocję, bo wydaje się, że wiadomość o wydaniu tych pozycji dotarła do stu procent tego jednego procenta, który docenia ;)
Seria HM jest, jak rozumiem, w pewnym sensie wołaniem o miejsce na półkach czytelników dla polskiego horroru ekstremalnego. Moim skromnym zdaniem walkę taką należałoby rozpocząć od podstaw, czyli od horroru w ogóle, a dopiero później ewentualnie skupić się na jego ekstremalnych odmianach... Bo owszem, miłośników grozy w Polsce jest wielu, ale autorów mamy wciąż niewielu.
Wydawnictwa Horror Masakry, choć ich oczywistym zadaniem jest popularyzacja ekstremalnego horroru, wydają się być jednocześnie fetyszem dla koneserów najbardziej radykalnych form wyrazu. Czymś, dzięki czemu ich nabywca będzie mógł poczuć się częścią jakiejś wąskiej grupy osób wtajemniczonych w tę stylistykę. Choć Tomasz pewnie chętnie by mnie za takie słowa rozszarpał, pozwolę sobie to zjawisko nazwać taką horrorową hipsterką (a już na pewno rozszarpie mnie teraz, kiedy dotarło do mnie, że to idealny tytuł dla tego wpisu :P ). To dobrze. Takie „fetysze” często pomagają ludziom o podobnych zainteresowaniach łączyć się w grupy, docierać do siebie nawzajem. Kto wie, może dzięki Siwcowi i jego współpracownikom horror będzie kiedyś łączył ludzi tak, jak dzisiaj łączy ich heavy metal :)
To także cenne przedsięwzięcie z racji tego, że daje autorom szansę na publikację i dotarcie do potencjalnych czytelników. Bo jak na razie nie zanosi się na to, żeby „poważne” wydawnictwa zechciały skalać się czymś tak awangardowym. Aczkolwiek i na to przyjdzie czas – będą błagać o Pana Siwca, Mitkę, Czarnego czy Panią Kaczkowską. W każdym razie życzę im tego gorąco i szczerze ;)
Książki HM to niestety w wielu kwestiach amatorszczyzna i sądzę, że autorzy bez fochów przyznaliby mi rację. Wiele jest jeszcze do zrobienia – zarówno w ogólnej formie wydawanych pozycji, jak i w warsztacie autorów. Ale kto nic nie robi, ten się nie rozwija. I po raz setny już chyba powtórzę na tym blogu – na czymś się trzeba nauczyć. Sto razy bardziej wolę jednak taką Horror Masakrę, niż żadną!