menu2

sobota, 30 sierpnia 2014

Hannibal z kwiatkiem („Oprawca”)

„Mordercza mieszanka Milczenia Owiec w Hostelu” - zapewnia mnie napis na pudełku filmu pod 
ambitnym i intrygującym tytułem Oprawca (2007) ...

Ha

Ha


Ha

Dosyć żartów.

Już sam tytuł sygnalizuje, że w tym filmie nie uświadczymy niczego ponad utarte schematy. Przecież tytuł Oprawca mogłaby nosić połowa horrorów na świecie...

Sceneria – standardowa: senna amerykańska mieścina. Szeryf i jego zastępczyni ścigają seryjnego mordercę. No i jest oczywiście tajemnicza zagadka: shwartzcharakter przy każdej ofierze zostawia kwiatek, za każdym razem inny. Koniec opisu fabuły.
Ten pseudoromantyczny akcent z kwiatkiem to chyba właśnie ów detal mający budzić skojarzenia z subtelnością Hannibala Lectera. Tak się przynajmniej nieśmiało domyślam, bo za jasną cholerę nie widzę tu nic innego, co mogłoby upodobnić tę szmirę do Milczenia owiec. No, chyba że podjęta przez twórców próba uczynienia mordercy inteligentem w scenie, w której tłumaczy schemat swojego postępowania. Tylko że można było wymyślić coś innego niż popisówa znajomością matematycznych ciekawostek, z której żaden konkretny motyw nie wynika...

Oczywiście zagadka w odpowiednim czasie wyjaśnia się dzięki niebywałej błyskotliwości lokalnych stróżów prawa, ale przez większość filmu zgrzytałem zębami widząc, jak ostro głowili się nad takim banałem, a posuwając się krok naprzód w jej rozwiązaniu, zachowywali się, jakby odkryli Amerykę.

Najbardziej wkurzające jest to, że morderca – nie dość, że kompletnie nieciekawy – to jeszcze jawny dla widza niemal od samego początku. Utrzymanie jego tożsamożci w tajemnicy do momentu kulminacyjnego nie uratowałoby tego beznadziejnego filmu, ale przynajmniej zostałaby zachowana pewnego rodzaju przyzwoitość w stosunku do konwencji...

Jedyna rzecz, którą uważam w tym filmie za pomysłową, to fakt, że szeryf, znudzony zalotami swojej zastępczyni – a prywatnie kochanki – próbuje wykorzystać sytuację z grasującym mordercą do jej wyeliminowania. To się akurat scenarzystom udało, fajny wątek.

Natomiast postać podstarzałego przygłupa pomagającego wytropić mordercę... nie wiem, co to miało być. Chyba tylko uczynienie zadość obsesyjnej politycznej poprawności charakterystycznej dla amerykańskich filmów.

Nie spodziewałem się niczego wybitnego po tym filmie. Przytoczony we wstępie slogan również potraktowałem z rezerwą. A jednak i tak się rozczarowałem. No, ale czego mógłbym oczekiwać od Carismy za... trzy złote?