menu2

czwartek, 28 lutego 2013

Ciąg przyczynowo-skutkowy

Skończyłem dzisiaj czytać Tengu Mastertona. Najpierw o wrażeniach, potem o przemyśleniach, do których natchnęła mnie książka.

Powszechnie się przyjęło, że najlepszym i najbardziej reprezentatywnym dziełem Mastertona jest Wyklęty. Owszem, świetna rzecz, ale czy to rzeczywiście szczyt? Osobiście z większym zachwytem czytałem Tengu właśnie. Pomysł, jak na mój gust, genialny. Mieszanie fikcji z historią i mitologią zawsze wychodzi mu świetnie, w końcu to jego znak rozpoznawczy. Jednak tu, na tyle ile znam jego książki, przeszedł samego siebie. Jedynie zakończenie nieco mnie rozczarowało, bo czytając, wymyśliłem sobie inne. Ostatecznie nie mój pomysł nie pokrył się z tekstem, a szkoda, bo wydaje mi się, że byłby lepszy. Cały czas miałem bowiem nadzieję na następujący finał: okazuje się, że wojownicy Tengu sterowani są przez prawdziwego demona, który zostaje wywleczony na wierzch i to on staje się ostatecznie „bossem” do rozwalenia. Czy nie lepiej?

Pod koniec książki jest jeden mały zwrot akcji, który kazał mi zastanowić mi się nad pewną rzeczą. Mam na myśli moment, w który Pan Esmeralda ma stłuczkę na drodze. Jedzie sobie facet i ot tak zderza się z innym autem. Zdarzenie tak powszednie, jak tylko się da. O tę powszedniość wydarzeń właśnie mi chodzi. Dlaczego oś fabuły w książkach zazwyczaj nie przewiduje wypadków losowych? Jakoś tak zawsze akcja jest rozkładana, że powstaje ciasny ciąg przyczynowo-skutkowy. A przecież o wiele ciekawiej byłoby, gdyby bohaterom zdarzały się pozbawione istotnej dla fabuły przyczyny a mające bardzo istotny skutek. Nie czytam zbyt dużo, ale w tej garstce książek, które w ciągu życia pochłonąłem, takich zabiegów było jak na lekarstwo. Wydaje mi się, że autor powinien myśleć o takich rzeczach. Oś głównych wydarzeń to jedno, ale drugie to przecież zwyczajne, codzienne rzeczy, które powinny przydarzać się postaciom. Z pewnością byłoby to ze znaczną korzyścią dla wiarygodności fabuły.
Zaraz ktoś mi powie, że co ja sobie wyobrażam, że śmiem kwestionować zwyczaje utarte w literaturze przez wieki, ale pomyślmy tak po prostu, abstrahując od tych zwyczajów – czy taka mała rewolucja nie wyszłaby na dobre?
Analogicznie rzecz ma się z zakończeniami. Nudzi mnie schematyczność finałów. Na ogół, przynajmniej w horrorach, jest to wielkie bum, gwałtowne rozprawienie się ze złem i parę zdań „na chwałę bohatera” bądź „żyli długo i szczęśliwie”. A ja nie chcę, by zawsze żyli szczęśliwie. Chciałbym czasem przeczytać, że największego kozaka spośród bohaterów po morderczej walce zżera potwór a reszta kozaków ucieka w popłochu. Brzmi głupio i komicznie, ale to tylko przykład. Istota rzeczy jest taka, że nie zaszkodziłoby czasem złe zakończenie. Nie obraziłbym się, gdybym czasem trafił na takie przewrotne zakończenie.

Zacząłem gadać o Mastertonie i jak zwykle chyba wpadłem w ciąg... Następnym razem znowu o nim będę przynudzał. Przepraszam!

wtorek, 26 lutego 2013

Ogłoszenie

Dziś zamiast wymądrzania się będzie ogłoszenie parafialne.
Parafia morydza ogłasza co następuje: na blogu będą pojawiać się opowiadania, które morydz ośmielił się popełnić. Pierwsze już jest, niektórzy zdążyli, jak widzę, zauważyć i bardzo im dziękuję!
Opowiadania będą dodawane jako oddzielne strony a ich lista widoczna po prawej stronie postów. Proszę nie spodziewać się dzieł na miarę Pana Tadeusza (póki co! ;] ), bo teksty, które będą się w pierwszej kolejności pojawiać to koszmarki na których dopiero się uczyłem. Napisałem jeszcze kiedyś powieść pt. Lśnienie, ale nie opublikuję jej tu bo ukradł mi ją mój starszy kolega po fachu i do dziś bezczelnie robi karierę żerując na moim talencie.
Zapraszam do czytania i wyrażania opinii!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Fachowcy


Dzisiaj będę wyładowywał frustrację.

Jest pewna rzecz w Internecie, która mnie mierzi niesamowicie. Rzecz, od której dostaję białej gorączki. To są komentarze „specjalistów” na temat filmów, muzyki itd.
Wpada mi w oko jakiś film. Zanim go obejrzę, chciałbym choć w małym stopniu wiedzieć, czego się spodziewać. Szukam więc opinii a zamiast nich tonę w komentarzach typu co za gówno, 1/10. Zastanawiam się wówczas, kim jest ten fachowiec, który tak profesjonalnie wypowiedział się na temat tego filmu. Widocznie delikwent uważa się za bardzo kompetentnego, skoro wyraża opinię wg skali.
Gdzie nie zajrzę, tam wyznacznikiem wartości filmu są opinię na filmwebie. Pytam więc, co powoduje, że ocena filmu na filmwebie jest tak często brana za absolutny dogmat? Przecież to wypadkowa wszystkich zamieszczonych opinii a wyrazić ją tam może każdy i wedle uznania. Na średnią ocenę składa się, dajmy na to dziesięć ocen internautów. Kim są ci internauci? Nigdy przecież nie wiadomo. Dwóch z nich to dzieciaki, które ocenią na 1. wszystko, gdzie nie ma cycków, trzech to bezkrytyczni pasjonaci gatunku, którzy dają 10. za sam jedynie fakt, że film do gatunku należy. Reszta to osoby, które nigdy filmu nie widziały/znają go z opowiadań lub „fachowych” komentarzy/nie znają filmu ale okładka jest kozacka. Czy taki układ nie jest możliwy? Jest wręcz prawdopodobny!
Wypowiedzi na tematy dotyczące techniki tworzenia filmu to już cyrk na kółkach. Zerkam w komentarze danego filmu a tam „fachowiec” mi mówi, że gra aktorska do kitu. Że scenariusz jest beznadziejny albo kiczowate efekty specjalne. Śmiem twierdzić, że trzynastoletni koneser kina rozwalony na kanapie i obsypany chipsami gapiąc się bezmyślnie mętnym wzrokiem w ekran, niespecjalnie analizuje grę aktorów i jakość scenariusza. Ale jeśli wytrzyma do końca filmu i nie zobaczy cycków, to biegnie do komputera a tam już staje się wielkim znawcą. Bo przecież powiedzieć szczerze i po prostu że film go zwyczajnie nie zaciekawił to zbyt prostackie a ten typ przecież prostactwem się brzydzi!
A efekty specjalne? Nie zliczę, ile razy widziałem w Internecie żale, że film z lat '80 ma słabe efekty specjalne. No a jakie ma niby mieć, skoro nagrano go trzydzieści lat temu? Przecież nie w każdy film władowano tyle pieniędzy co w Obcego. Poza tym trzeba mieć świadomość niejednokrotnie mającej miejsce celowości użycia archaicznych efektów. Przecież dla sporej części odbiorców (również dla mnie) to sama przyjemność! Sto razy chętniej obejrzę uroczo tryskający z odciętej ręki keczup niż nowoczesne, zaprojektowane cyfrowo monstra.
Kolejna sprawa – niezrozumienie intencji reżysera. Komentarz żywcem wyjęty:

moim zdaniem ten film to dno i sam muł :)
KICZ KICZ KICZ KICZ KICZ

Bardzo merytorycznie, prawda? Ale nie w tym rzecz. Chodzi o przedmiot tej wypowiedzi. Film jest dobrze znany fanom horroru. Nazywa się Krwawa uczta i pomyślany został jako pastisz gatunku. Do kogo dociera intencja twórców, ten Krwawą ucztę pokocha. Ale kto obejrzy a jest za mało bystry by dostrzec ten oczywisty dowcip, oceni właśnie tak jak autor cytowanego komentarza. Niech mi ktoś wytłumaczy, jak filmowi zbudowanemu na epatowaniu kiczem można zarzucić, że jest kiczowaty?

Jestem pan Znam Się Na Filmach i uważam, że Toksyczny Mściciel jest gówniany, bo ma tandetne efekty specjalne. O jeeezu...

Stykając się z całą tą głupotą i ignorancją, zastanawiam się, czego właściwie tacy ludzie oczekują od filmu. Jak miałby być skonstruowany, by ich w końcu zadowolił? Można mi zarzucić, że jestem pustogłowym konsumpcjonistą bez potrzeb wyższych, ale ja film oglądam po to, by mieć z niego przyjemność. Zwłaszcza horror. Oczywiście, że spora część horrorów zawiera jakieś treści filozoficzne, społeczne itd. Są jednak również produkcje, które nie niosą za sobą ważkiej treści, bo nie mają jej nieść! Istnieją po to, by dostarczyć mi rozrywki. Oglądam więc Piątek trzynastego, bo akurat mam ochotę na tę miałką, pustą rozrywkę! Czerpię ją, bo na taką właśnie mam ochotę. Wybaczam aktorom, że grają źle, bo nie oczekuję od nich lepszej gry. Wybaczam scenarzyście, bo nie oczekuję scenariusza-arcydzieła. Horror wśród gatunków filmowych zajmuje to samo miejsce, co punk rock w muzyce. Nie trzeba być wirtuozem, by coś stworzyć. Często dzieło zyskuje niepowtarzalny urok właśnie poprzez nieskrępowaną i beztroską radość stworzenia go.

P.S. 
Pośród nawału kretyńskich, pseudofachowych wypowiedzi trafiają się ludzie rozsądni. Na takiego trafiłem na jednym z katalogów z torrentami właśnie odnośnie Krwawej uczty. Zamieszczam część tej wypowiedzi i niech będzie to piątka, którą przybijam autorowi:


To zabawne że tak proste i prymitywne filmy dla rozrywki nie docierają do najprymitywniejszych ludzi którzy nie są nawet w stanie połapać się "z czym to się je"... to świadczy o nich jeszcze gorzej xD!!!
Naprawdę, już sobie wyobrażam...siada tak kretyn, włącza TV, a tam leci dobranocka i kolo się wnerwia że "film ma słabą obsadę i efekty" xD Może powinni cofnąć się do przedszkola, tam są takie fajne 6-kątne puste pudełka w które wrzuca się klocki o różnych kształtach w odpowiednie otwory...i niech poczwiczą CO DO CZEGO...może wtedy też zrozumieją o co biega w GATUNKACH kinematografii ;]  


P.S. 2
Jeszcze słówko w kwestii wspomnianych torrentów. Komentarze w stylu co za syfiasta jakość, nie da się oglądać. Skoro już, szczeniaku, rżniesz z torrentów i masz film za darmo, to nie wybrzydzaj i ciesz się z tego, co masz. A jak ci się nie podoba, kup sobie blue ray, obłóż się głośnikami i napawaj się krystalicznym obrazem i dźwiękiem, skoro już tak strasznie tego potrzebujesz. Jeśli natomiast ssiesz z intrnetu za darmo, to bierz, co dają!

piątek, 22 lutego 2013

Żywot Antychrysta


Zapoznałem się niedawno z autobiografią Marylina Mansona. Skoro blog ma być o horrorze i muzyce, to ta pozycja jak najbardziej zasługuje na miejsce w nim. Bo Manson to kawał dobrego grania, ale i chodzący horror.
Myślę, że każdy sięgający o tę książkę a znający jej podmiot, będzie liczył na weryfikację prawdziwości wszelkich plotek, pomówień i przypuszczeń na temat Mansona. A jest ich wiele, co zresztą nie dziwi, mając na uwadze jego reputację. Ja również miałem nadzieję, że dowiem się w końcu paru rzeczy (wiadomo, głównie ciekawy byłem kwestii wycięcia żeber; niby plotka brzmi głupio, ale w końcu to Manson – wszystko możliwe). No i jak to w podobnych przypadkach bywa, Marylin rozlicza się z tego wszystkiego, jednym rzeczom zaprzeczając, inne potwierdzając, jeszcze inne rozbierając na kawałki, oddzielając prawdę od plotki. Zabawne jak tym wszystkim heavy-łobuzom zależy na zdementowaniu plotek o zabijaniu zwierząt na scenie. Wielu się to zdarza a jakoś żaden nie ma odwagi powiedzieć tak, zarżnąłem pieprzonego cielaka i obrzuciłem flakami publiczność. Dziwnym trafem to zawsze był „przypadek”/”prawie prawda”/”prawie nieprawda”/”prawda, ALE...”. Ozzy niechcący zeżarł łeb nietoperza, Manson bawił się z kurczakami, Backie Lawless ze świnkami...itp., idt. Czego się nie robi, żeby dzieciaki wrzeszczały osom!.
Treść książki jest dokładnie taka, jakiej można się spodziewać. Równie dobrze Trudna droga z piekła mogłaby nosić tytuł Patrzcie, jakim jestem świrem. Mogłaby też zawierać jeszcze bardziej pomysłowe bezeceństwa, ale ostatecznie kogo to będzie dziwić albo oburzać? Bojownicy moralności nawet jej nie tkną (ale nie omieszkają skrytykować w ciemno) a fani właśnie takich treści oczekują.
Autobiografia to materiał niewdzięczny dla czytelnika a wygodny dla autora. Obie te rzeczy wynikają z faktu, że tenże autor manipuluje „prawdą”. Zdaje się to w sumie rzeczą oczywistą, bo ostatecznie po to jest autobiografia, by opisać swoje życie w taki sposób, jak chciałoby się by było widziane przez czytelnika. Nie wiadomo więc, na ile Manson zdaje szczere świadectwo a na ile szpanuje. Znany powszechnie motyw piwnicy dziadka jest wałkowany praktycznie przez całą książkę. Moim zdaniem Marylin za bardzo wierzy w piętno tych wspomnień, usprawiedliwia nim swoje zwyrodnienie tak uparcie, że aż mało wiarygodnie. Wątpię w to, że jego osobowość jest skutkiem traumy w większym stopniu niż kreacją na potrzeby kariery.
W jednym tylko Manson zrobił na mnie wrażenie (zakładając, że był autentyczny w swoich opowieściach). Facet ma w sobie wiele pokory. Całkiem niespodziewana cecha u takiej osobistości. Zaimponował mi tym, że jest tak świadomy swoich słabości i wartości. Widać tę świadomość niejednokrotnie. Podoba mi się też szacunek Mansona do własnych autorytetów (La Vey).
Trudna droga z piekła nie jest pierwszą książką dotyczącą osoby Mansona, jaka wpadła mi w ręce. Pierwsza była Dysekcja. Po lekturze obu pozycji stwierdzam następującą rzecz: niech już lepiej błazen o swoich błazeństwach mówi sam, niż jakby mieli się za to brać „fachowcy”. Dysekcję zrozumiałem w połowie, a może nawet i nie do końca. Osobiście nie widzę sensu w pieczołowitym budowaniu portretu psychologicznego takiego świra. Świt to świr i nie ma tu się nad czym zastanawiać, a już tym bardziej co badać. Nie przemawiają w ogóle do mnie naukowe analizy zjawisk będących oczywistym zabiegiem marketingowym. Jeśli już, to lepszym pomysłem byłoby napisanie książki o Marylinie Mansonie pod kontem marketingowym właśnie. Idealny przykład jak budować osobowość, o której będzie nieustannie głośno.


P.S. Polecam Trudną drogę z piekła tym, którzy wątpią w słuszność własnego systemu wartości. Choć dotąd uważałem zgoła inaczej, brnąc w tę autobiografię coraz głębiej, uświadamiałem sobie, jak wiele rzeczy ma dla mnie znaczenie.

niedziela, 17 lutego 2013

Super tabu



W ostatnim czasie dzieje się coś, co w naszym buracko – katolickim kraju wydawało się być nie do pomyślenia. Erotyka jest w modzie. Aż trudno uwierzyć. Jakiej bym gazety nie otworzył, tam czytam o „fenomenie” pt. Pięćdziesiąt twarzy Grey'a. Jakiś czas temu przeczytałem też w Angorze, że niejaka Ilona Felicjańska napisała pornosa. Nie wiem, kim ta kobieta jest, ale skoro w gazecie stoi, że napisała, to zakładam, że jest znana. Natomiast jeśli trąbią, że napisała coś takiego i że to takie wielkie wydarzenie, to domyślam się, że takie posunięcia są dla tej osoby nietypowe.
Wchodzę dzisiaj do biedronki i prosto od „Darek, otwórz” kieruję się do stojaka z książkami. Czasem można stamtąd coś ciekawego wygrzebać, więc jak zwykle jestem ciekawy co znajdę. I co znajduję? Połowa oferty to jak zwykle jakieś bezpłciowe bzdety. Ale reszta? Erotyki. Zaskoczony jestem, nie powiem. Po sukcesie Pięździesięciu . . . biedronka, jak widać, idzie za ciosem i próbuje ugrać na tym coś dla siebie. Jak każdego zdrowego faceta ciągnie mnie do erotyki, lubię ją w książkach, toteż szybko znalazłem coś dla siebie. Ostatecznie nic nie wziąłem, bo oczywiście „hity” były dwa razy droższe od „bzdetów” a to już przekracza próg kwoty za którą nie kupuję już książek tylko dlatego że pojawi się w zasięgu wzroku.

Dosyć wstępu, bo się nieco rozwlekł, przejdę do meritum. Cała ta moda nasunęła mi myśl, że jakoś tak się utarło, a przynajmniej taki wniosek wysnuć można czytając i oglądając horrory, że gatunek ów z żadnym innym się tak nie komponuje jak z erotyką właśnie. Dlaczego? Bo strach i podniecenie to dwa najsilniej oddziałujące na psychikę ludzką uczucia. Co więcej, choć mało kto się do tego przyzna, niemal każdego z nas podnieca strach. Choćby i przed tym, że matka nagle wejdzie do pokoju a my nie zdążymy wyłączyć redtube albo zabrać łapy spod bluzki dziewczyny. Świadomość takiego niebezpieczeństwa Was nakręca i nie mówcie, że nie! Nie ma to nic wspólnego z horrorem, ale również do strachu się sprowadza. Albo podniecający strach przed bólem. Przecież to istota sadomasochizmu, którego również w horrorze jest pełno.
Druga sprawa to tabu. Kto da przykład silniej zakorzenionego w naszej kulturze tabu niż seks i przemoc? Skoro już jedno z nich łamię, to dlaczego nie złamać za jednym zamachem również drugiego? Zwłaszcza, że oba tak do siebie pasują. Tworzę więc coś jeszcze bardziej kontrowersyjnego, super tabu. Kumuluję tym samym ładunek nieprzyzwoitości, bardziej nieprzyzwoity w kontekście naszej kultury niż seks i horror występujące osobno. Owoc tej fuzji to jeszcze większa żer dla obrońców moralności i jeszcze większa frajda dla dzieciaków. Skandal. Mainstream. Ot i cała filozofia. A tak btw, to każdy, kto to czyta, niech uderzy się w pierś i przed samym sobą przyzna się, czy nie podnieca go erotyka posunięta dalej niż pozwala na to grzeczny telewizyjny film. Niech odpowie sobie na pytanie, czy rzeczywiście tak strasznie oburza go tego rodzaju przesuwanie granicy dobrego smaku, jak wypada być oburzonym.

Teraz jeszcze krótko o jakości erotyki w horrorze. Sęk w tym, by potrafić zawrzeć jedno i drugie w odpowiednich proporcjach. Czytałem i oglądałem rzeczy, w których to nie wyszło. Zwłaszcza w literaturze rzadko się udaje. Bo co mi po takiej erotyce, która polega na wpakowaniu w fabułę sceny opisanej w stylu:



Szybko zrzucili z siebie ubrania. Nie czuli żadnego skrępowania. Wszechwładna namiętność, która nimi rządziła była po prostu czystym uczuciem. Chris czuł, że opuszcza go napięcie i przygnębienie. Oddalił od siebie myśli o Jenny. O ich ostatnim dzikim, seksualnym zespoleniu. Jenny wcale go nie chciała. I nie okazał się dla niej dość dobry. Ta piękna blondynka nie wyglądała na wytrzymałą fizycznie. Ale pragnęła jego. Silnego lub słabego. Całował jej drżące ciało.
Wzdychała z przyjemnością. Potrafiła go także podniecić. Oddała mu inicjatywę w tej grze między dwojgiem ludzi, których miłość zrodziła się wśród oparów zła.
W końcu zagłębił się w jej drgające ciało i poczuł prawdziwy żar jej miłości.
Oboje pragnęliby pozostać tak na zawsze, gdyby było to możliwe. Ich emocje wyrwały się spod kontroli. Nie mogli dłużej się powstrzymać. Ich ciała przeszył dreszcz, jednocześnie westchnęli, a potem chwilę leżeli napawając się osiągniętym szczęściem.

I co cała istota erotyki w Trzęsawisku Guya N. Smitha. Czym ja się tu mam podniecić? Co ma we mnie wzbudzić wstyd, że kręci mnie coś perwersyjnego? Poza tym, czytając o zbliżeniu bohaterów tekstu chcę z nimi to choć w nikłym stopniu przeżywać. Móc sobie wyobrazić, dać upust fantazji. Tu się nie da.
Za przykład skrajności w stronę przeciwną niech posłuży Ofiara Johna Eversona. Fragmentu żadnego nie przytoczę, bo nie mam książki pod ręką a w necie jej nie widzę. W każdym razie w moim odczuciu powieść powstała tylko po to, by autor mógł sobie ulżyć. Fabuła naciągana, głupia jak kijki do nordic walkingu. . . no, ale jest za to jakieś tło dla obleśnego i prostackiego seksu! O to również nie chodzi. . .
Dla mnie mistrzem w tej materii jest Masterton i pewnie nikogo taką opinią nie zadziwię. Facet wie jak pozwolić sobie na pikanterię a nie zrobić z siebie pajaca. Przynajmniej w moje osobiste kryteria się wpasował. Podobno w Sfinksie przegiął pałę, ale ta pozycja wciąż przede mną, więc o tym będę gderał jak już przeczytam.

P.S.
Wracając do Pięćdziesięsiu... - to nieprawda, że fascynacja kobiet erotyką to jakieś novum i znak rewolucji obyczajowej. Rewolucją obyczajową jest fakt, że niektórzy się z tym w końcu pogodzili.

piątek, 15 lutego 2013

Debest ofdebest


Pierwszy konkretny wpis będzie o najlepszym filmowym horrorze, jaki dotąd widziałem. To wydaje mi się najwłaściwszy temat na początek bloga. Oczywiście mówiąc o najlepszym mam na myśli mój własny, subiektywny osąd.
Wszystkie filmweby i inne zbieraniny „ekspertów” oraz „Panów Do Dupy, Nie ściągam” zgodnym chórem krzykną: 
najlepszy?
Lśnienie!
Dziecko Rosemary!
Szczęki!
(to bym jeszcze jakoś zrozumiał, ale...)
Paranormal Activity! [Wszystkie. Od części pierwszej do - pozwolę sobie wyprzedzić fakty - 10]
(to już nie).

Żeby nie przedłużać i nie sadzić dalej tych wkurzających nawiasów, powiem, że dla mnie najlepszym horrorem jest Hellraiser. Ma wszystko, czego nie może zabraknąć w filmie grozy, a jeszcze to wszystko stoi na naprawdę wysokim poziomie. Albo jestem pozbawiony odpowiedniego rodzaju wrażliwości, albo za dużo już się horrorów naoglądałem, ale filmy przy których potrafię choć trochę przejąć się fabułą mogę policzyć na palcach jednej ręki. Hellraiser jest jednym z tych, które potrafiły przyspieszyć bicie serca. Nawet te cholerne jump sceny, które dziś są stosowane do porzygu i w sposób żenujący, tutaj według mnie były bardzo udane.
Moment, w którym Frank się „odradza” to w moim odczuciu jedna z najlepszych scen w historii horroru. Co z tego, że to wykonane archaiczną techniką gluty. To cały urok!
A kolejne części serii? Kto widział, ten wie, że im dalej, tym słabiej. To niestety smutna reguła, rzadko łamana w kinie. Nie narzekam jednak. Trzeba się pogodzić z faktem, że na przestrzeni lat zmieniają się trendy i każda, nawet wychodząca od najlepszego pierwowzoru seria w kolejnych odsłonach będzie się do zastanych trendów mniej czy bardziej dopasowywała.
Na ogół serii narzekał nie będę, ale na część (dotychczas) ostatnią już muszę. Nie wiem, czy to wina braku Bradleya, czy właśnie pogoń za trendami to spowodowała, ale trudno byłoby chyba spłodzić coś bardziej żałosnego i szargającego talent Barkera niż ostatni Hellraiser. Na miejscu Barkera wszystkich twórców „otyłego muminka z gwoździami” pozwałbym do sądu.
Jeszcze słówko na temat książkowego pierwowzoru. Jak zapewne większość osób, które przeczytały książkę, zrobiłem to zapoznawszy się wcześniej z filmem. Podczas lektury wciąż zadawałem sobie pytanie czy nie znając filmu potrafiłbym sobie wyobrazić fabułę, postacie itd. A jeśli już, to czy moje wyobrażenie byłoby bardzo dalekie od filmowego wizerunku. Wyobraźni mi nie brak, czytać ze zrozumieniem potrafię, ale muszę przyznać, że Barker w całym swoim talencie jest dla mnie bardzo trudny. Żałuję, że autor, którego pomysły robią na mnie tak duże wrażenie, ma tak mało przystępny dla mnie styl. Z Hellraiserem sobie jako tako poradziłem, ale Potępieńcza gra... ponad moją imaginację.



wtorek, 12 lutego 2013

Na początek



 Blog nie kojarzy mi się dobrze. Mówię blog i przed oczami stają mi te wszystkie e-wynurzenia lukrowanych idiotek z gimnazjum czy innego motłochu zaśmiecającego sobą Internet. Obiecuję jednak solennie, że będę się bardzo starał, by w jak najmniejszym stopniu być częścią śmietnika.
Głównym moim założeniem w kwestii tego bloga jest to, że będę się tu mądrzył i popisywał erudycją (już się popisałem, znam słowo erudycja!). Chciałbym żeby to miało profil, powiedzmy, felietnowo – recenzencki. Ramy tematyczne będą dość ciasne, bo narąbane mam na punkcie muzyki rockowej i horroru, więc prawdopodobnie większość postów będzie właśnie o tym. Może okaże się, że blog jest dla mnie idealnym rozwiązaniem, bo zamiast zanudzać ludzi ględzeniem godzinami na ww. tematy, będę sobie tutaj pisał i rzucał w nieznaną przestrzeń, nie dręcząc znajomych a jedynie przypadkowych czytelników.
To tyle na początek. Dodam jeszcze, że będę wniebowzięty jeśli choć jedna osoba na miesiąc przeczyta tu choć jedno zdanie. Dziękuję.