Pierwszy konkretny wpis będzie o
najlepszym filmowym horrorze, jaki dotąd widziałem. To wydaje mi
się najwłaściwszy temat na początek bloga. Oczywiście mówiąc o
najlepszym mam na myśli mój własny, subiektywny osąd.
Wszystkie filmweby i inne zbieraniny
„ekspertów” oraz „Panów Do Dupy, Nie ściągam” zgodnym
chórem krzykną:
najlepszy?
Lśnienie!
Dziecko Rosemary!
Szczęki!
(to bym jeszcze jakoś zrozumiał,
ale...)
…
Paranormal Activity! [Wszystkie. Od
części pierwszej do - pozwolę sobie wyprzedzić fakty - 10]
(to już nie).
Żeby nie przedłużać i nie sadzić
dalej tych wkurzających nawiasów, powiem, że dla mnie najlepszym
horrorem jest Hellraiser. Ma wszystko, czego nie może zabraknąć w
filmie grozy, a jeszcze to wszystko stoi na naprawdę wysokim
poziomie. Albo jestem pozbawiony odpowiedniego rodzaju wrażliwości,
albo za dużo już się horrorów naoglądałem, ale filmy przy
których potrafię choć trochę przejąć się fabułą mogę
policzyć na palcach jednej ręki. Hellraiser jest jednym z tych,
które potrafiły przyspieszyć bicie serca. Nawet te cholerne jump
sceny, które dziś są stosowane do porzygu i w sposób żenujący,
tutaj według mnie były bardzo udane.
Moment, w którym Frank się „odradza”
to w moim odczuciu jedna z najlepszych scen w historii horroru. Co z
tego, że to wykonane archaiczną techniką gluty. To cały urok!
A kolejne części serii? Kto widział,
ten wie, że im dalej, tym słabiej. To niestety smutna reguła,
rzadko łamana w kinie. Nie narzekam jednak. Trzeba się pogodzić z
faktem, że na przestrzeni lat zmieniają się trendy i każda, nawet
wychodząca od najlepszego pierwowzoru seria w kolejnych odsłonach
będzie się do zastanych trendów mniej czy bardziej dopasowywała.
Na ogół serii narzekał nie będę,
ale na część (dotychczas) ostatnią już muszę. Nie wiem, czy to
wina braku Bradleya, czy właśnie pogoń za trendami to spowodowała,
ale trudno byłoby chyba spłodzić coś bardziej żałosnego i
szargającego talent Barkera niż ostatni Hellraiser. Na miejscu
Barkera wszystkich twórców „otyłego muminka z gwoździami”
pozwałbym do sądu.
Jeszcze słówko na temat książkowego
pierwowzoru. Jak zapewne większość osób, które przeczytały
książkę, zrobiłem to zapoznawszy się wcześniej z filmem.
Podczas lektury wciąż zadawałem sobie pytanie czy nie znając
filmu potrafiłbym sobie wyobrazić fabułę, postacie itd. A jeśli
już, to czy moje wyobrażenie byłoby bardzo dalekie od filmowego
wizerunku. Wyobraźni mi nie brak, czytać ze zrozumieniem potrafię,
ale muszę przyznać, że Barker w całym swoim talencie jest dla
mnie bardzo trudny. Żałuję, że autor, którego pomysły robią na
mnie tak duże wrażenie, ma tak mało przystępny dla mnie styl. Z
Hellraiserem sobie jako tako poradziłem, ale Potępieńcza gra...
ponad moją imaginację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz