menu2

czwartek, 28 lutego 2013

Ciąg przyczynowo-skutkowy

Skończyłem dzisiaj czytać Tengu Mastertona. Najpierw o wrażeniach, potem o przemyśleniach, do których natchnęła mnie książka.

Powszechnie się przyjęło, że najlepszym i najbardziej reprezentatywnym dziełem Mastertona jest Wyklęty. Owszem, świetna rzecz, ale czy to rzeczywiście szczyt? Osobiście z większym zachwytem czytałem Tengu właśnie. Pomysł, jak na mój gust, genialny. Mieszanie fikcji z historią i mitologią zawsze wychodzi mu świetnie, w końcu to jego znak rozpoznawczy. Jednak tu, na tyle ile znam jego książki, przeszedł samego siebie. Jedynie zakończenie nieco mnie rozczarowało, bo czytając, wymyśliłem sobie inne. Ostatecznie nie mój pomysł nie pokrył się z tekstem, a szkoda, bo wydaje mi się, że byłby lepszy. Cały czas miałem bowiem nadzieję na następujący finał: okazuje się, że wojownicy Tengu sterowani są przez prawdziwego demona, który zostaje wywleczony na wierzch i to on staje się ostatecznie „bossem” do rozwalenia. Czy nie lepiej?

Pod koniec książki jest jeden mały zwrot akcji, który kazał mi zastanowić mi się nad pewną rzeczą. Mam na myśli moment, w który Pan Esmeralda ma stłuczkę na drodze. Jedzie sobie facet i ot tak zderza się z innym autem. Zdarzenie tak powszednie, jak tylko się da. O tę powszedniość wydarzeń właśnie mi chodzi. Dlaczego oś fabuły w książkach zazwyczaj nie przewiduje wypadków losowych? Jakoś tak zawsze akcja jest rozkładana, że powstaje ciasny ciąg przyczynowo-skutkowy. A przecież o wiele ciekawiej byłoby, gdyby bohaterom zdarzały się pozbawione istotnej dla fabuły przyczyny a mające bardzo istotny skutek. Nie czytam zbyt dużo, ale w tej garstce książek, które w ciągu życia pochłonąłem, takich zabiegów było jak na lekarstwo. Wydaje mi się, że autor powinien myśleć o takich rzeczach. Oś głównych wydarzeń to jedno, ale drugie to przecież zwyczajne, codzienne rzeczy, które powinny przydarzać się postaciom. Z pewnością byłoby to ze znaczną korzyścią dla wiarygodności fabuły.
Zaraz ktoś mi powie, że co ja sobie wyobrażam, że śmiem kwestionować zwyczaje utarte w literaturze przez wieki, ale pomyślmy tak po prostu, abstrahując od tych zwyczajów – czy taka mała rewolucja nie wyszłaby na dobre?
Analogicznie rzecz ma się z zakończeniami. Nudzi mnie schematyczność finałów. Na ogół, przynajmniej w horrorach, jest to wielkie bum, gwałtowne rozprawienie się ze złem i parę zdań „na chwałę bohatera” bądź „żyli długo i szczęśliwie”. A ja nie chcę, by zawsze żyli szczęśliwie. Chciałbym czasem przeczytać, że największego kozaka spośród bohaterów po morderczej walce zżera potwór a reszta kozaków ucieka w popłochu. Brzmi głupio i komicznie, ale to tylko przykład. Istota rzeczy jest taka, że nie zaszkodziłoby czasem złe zakończenie. Nie obraziłbym się, gdybym czasem trafił na takie przewrotne zakończenie.

Zacząłem gadać o Mastertonie i jak zwykle chyba wpadłem w ciąg... Następnym razem znowu o nim będę przynudzał. Przepraszam!

4 komentarze:

  1. zachęcająco brzmi! czytałam kiedyś książkę Mastertona, ale w tym momencie nie potrafię przypomnieć sobie tytułu. Jak miło wiedzieć, że nie jest się jedyną osobą, która nie lubi dobrych i szczęśliwych zakończeń!
    A

    OdpowiedzUsuń
  2. Może pamiętasz chociaż o czym była? Jestem ciekawy, na co trafiłaś.

    OdpowiedzUsuń
  3. wydaje mi się, że był to zbiór opowiadań "Festiwal strachu", po zachęcającej recenzji myślę, że sięgnę po coś jeszcze jego autorstwa. Póki co zaczytuję się w "Relikwiarzu" Prestona i Childa, oczywiście dopiero po rozpoczęciu lektury zorientowałam się, że była jakaś część pierwsza ;) nic jednak straconego, książka wciągająca od samego początku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Polecam Ci "Manitou". To pierwsza książka Mastertona, świetny obraz tego, czego można się po nim spodziewać w dalszych powieściach. A jeśli lubisz mocne wrażenia, sięgnij po "Czarnego anioła". Pierwszy rozdział miażdży!

    OdpowiedzUsuń