menu2

Demon zwany Sumieniem


            Ludzi od pozostałych zwierząt odróżnia to, że posiadają wyobraźnię. To dzięki niej mogą wmawiać sobie, że istnieją byty usytuowane w hierarchii ponad nimi samymi. Byty, którym mogą podziękować za rzeczy dobre oraz oskarżyć za niepowodzenia. Bogowie i demony.
            Dziękujmy bogu, gdyż zrównując z ziemią Sodomę i Gomorę, przestrzegł nas przed zgubnymi skutkami grzechu cudzołóstwa – powiedział tysiące lat temu jakiś opatulony w brudną szmatę, brodaty starzec. Gawiedź posłuchała podziękowała. Potem podziękowała jeszcze raz, drugi, trzeci i dziesiąty. Siłą rozpędu dziękuje do dziś.
            Nie chciałem zabić tego człowieka! Ani tego, ani tych dwóch wcześniej! - zarzekał się wytatuowany, dziewiętnastoletni bandyta, żałośnie tłumacząc się przed sądem. - To prawda, miałem zamiar ich wszystkich okraść, ale nic więcej. Kiedy ta kobieta w ciemnej uliczce nie chciała oddać mi portfela, usłyszałem głos. Przerażający głos w mojej głowie, który kazał mi wyjąć nóż. To Szatan! - powiedział, zauważywszy, że adwokat daje mu znak, iż może zacząć częstować zebranych na rozprawie gadką, która być może da mu status niepoczytalnego. - To Szatan mnie opętał i rozkazał mi ją zamordować!
            Wszystko to bzdury.
            Wygodne bajeczki.
            Nie ma boga, ani bogów. Wodzącego na pokuszenie Szatana ani jego piekielnych zastępów. Nie ma proroków, którzy wiedzą, wieszczą, przeczuwają, przepowiadają. Jestem tylko ja. My. Ja jeden, a zarazem ja – legion. Jestem (jesteśmy) demonem (demonami). Jest mnie sześć miliardów i ciągle przybywa. Każdy z bytów, które składają się na moje pełne jestestwo, przypisany jest jednej istocie ludzkiej. Grzesznej, zawistnej, małostkowej – każdej.

            Spójrzcie na niego. Przykładny mąż i ojciec. Rano odwiózł swoim wypucowanym na błysk peugeotem córkę do szkoły, a godzinę wcześniej – żonę do pracy.
            Ma dzisiaj wolne. Nie musi patrolować okolic gimnazjów, gdzie średnio trzy razy w tygodniu służy sprawiedliwości i porządkowi, rozpędzając stada podpitych szczeniaków. Dziś może beztrosko skoczyć do baru, wypić trzy piwa, drugie trzy fundując przypadkowej lasce, po czym wsadzić ją w peugeota, wywieźć do położonego na skraju miasta pustostanu i zgwałcić.
            Dziewczyna nie ma już nawet sił, by płakać. Straciła nadzieję, że mogłaby zrobić cokolwiek innego niż leżeć na zimnym betonie, zdzierającym z jej nagich pleców naskórek w rytm gwałtownych pchnięć.
            To jej pierwszy raz, poczuł to wyraźnie. Wraz z godnością posłał w diabły również jej marzenia o pierwszej cudownej nocy z mężczyzną. Nie przejął się tym zbytnio, ale się przejmie. Zadbam o to.
            Zlazł z niej, podniósł swoje plugawe, spocone cielsko na nogi i teraz próbuje złapać oddech. Szuka czegoś, czym mógłby wytrzeć fiuta z krwi. Rozgląda się wszędzie dookoła, bada wzrokiem każdy zakątek otoczenia. Każdy, za wyjątkiem tego tuż przed nim, gdzie leży na wpół martwa z bólu i strachu, nieistotna, od kilku chwil zbędna dziewczyna.
            Nie, żebym się tą sytuacją przejął. To nie moja sprawa. Nie jestem tu po to, by kogokolwiek oceniać. Ani tym bardziej by wymierzać sprawiedliwość. Wydarzenia, będące konsekwencjami czynu tego człowieka, nie będą moją bezpośrednią zasługą. Moja rola to jedynie przypominać mu o tym, czego się dopuścił. A co zrobi z tymi wspomnieniami – to już jego wybór.
            Dziewczyna powoli odzyskuje siły i świadomość. Dociera do niej, co się stało. Drżącą dłonią sięga do krocza, by ujrzawszy ślady krwi na palcach, ostatecznie zdać sobie sprawę z zaistniałej sytuacji.
-        Bydlaku! - krzyczy.
            Ma zupełną rację, to bydlak.
            - Skurwysynu! - Tu już nie ma racji. Bynajmniej, jego matka nie była kurwą. Wręcz przeciwnie, była przykładną parafianką kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja, gdzie co niedzielę posłusznie stawiała się w asyście męża oraz potomka w postaci tego tutaj.
            Mężczyzna zasuwa rozporek i odwraca się do niej. Oczy ma rozwarte szeroko, jakby nie mógł uwierzyć w werbalną odwagę dziewczyny.
            - Co powiedziałaś? - pyta, podchodząc do niej. Przyklękuje na jedno kolano tak blisko dziewczyny, że ta czuje na twarzy jego śmierdzący alkoholem oddech. - Jak mnie nazwałaś? - dopytuje mężczyzna.
            - Nazwałam cię... - głos chowa się w jej gardle i nie chce wydostać się na zewnątrz; dziewczyna wie, że od silnego ciosu prosto w jej zapłakaną twarz dzielą ją dokładnie dwa słowa.
-        No? Powtórz, jak mnie nazwałaś, dziwko.
-        Nazwałam cię bydlakiem i skurwysynem, bo jesteś bydlakiem i skurwysynem! -
krzyczy, zaciskając mocno powieki. Na twarzy oprawcy lądują kropelki jej śliny.
            Przez kilka sekund nie dzieje się nic, mężczyzna tylko wpatruje się świdrującym wzrokiem w twarz dziewczyny. W końcu bez słowa chwyta ją za włosy i z całej siły szarpie, zmuszając kobietę do podniesienia się na nogi. Mężczyzna obraca się wokół własnej osi, pociągając dziewczynę i z niewiarygodną siłą rzuca ją na schody. Są zbyt blisko, by zdążyła osłonić rękami twarz przed upadkiem. Dziewczyna wydaje z siebie przepełniony bólem ryk, kiedy uderza górną szczęką o kant betonowego stopnia. Kilka przednich zębów rozrywa dziąsła i kaleczy język, jeden staje w przełyku.
            Znów szarpnięcie za włosy i znów uderzenie głową o beton. Silne, wzmocnione gniewem. Śmiertelne.

            Teraz wkraczam ja.
Na początku daję o sobie znać małymi, subtelnymi szczegółami. Ot, choćby niepokojąco żywym błyskiem w oku dziewczyny, gdy jej ciało pada na wznak do świeżo wykopanego rowu. Niby nic, ledwie zauważalny szczegół. A jednak serce mojego podopiecznego przez kilka sekund łomocze jak oszalałe.
            Wraca do domu. Z nadmiaru adrenaliny znacznie przekracza prędkość, ale nie dba o to. Kto miałby go zatrzymać? Koledzy z pracy? A może powinien zatrzymać się na poboczu, sam sobie wlepić mandat i kilka punktów karnych, po czym złośliwie życzyć sobie szerokiej drogi, tak jak to robi w godzinach pracy?
            Parkuje samochód pod domem i wybiega z niego, mając nadzieję, że uda mu się przemknąć tak szybko, by sąsiedzi go nie zauważyli. Jeśli zwrócą się na niego czyjekolwiek oczy, zobaczy w nich oskarżenie. Żaden człowiek nie widział, ale wszystkie spojrzenia dobrze wiedzą. Rozbiera się, wchodzi pod prysznic i puszcza gorącą wodę. Choć na swoim ciele nie dostrzega krwi, namydla się dokładnie w obawie, że mógł zostać jakiś ślad, którego by nie dostrzegł.
            O wpół do czwartej do domu wraca córka. Ojciec obserwuje ją bacznie, gdy ta rzuca plecak w korytarzu, mówi mu cześć, tato i udaje się do kuchni. Za chwilę wychodzi z niej ze szklanką soku, siada obok niego i zaczyna opowiadać o szkole. Patrzy na nią, lecz nie słucha.
            Córka wyrosła mi na piękną kobietę, myśli. Wygląda dość dojrzale jak na swoje siedemnaście lat. Ma piękne, długie blond włosy. Zupełnie jak ta dziewczyna z baru. O ile mogła być starsza od jego córki? Rok? Dwa?
            Docierają do niego jedynie fragmenty zdań wypowiadanych przez córkę. Wpatrzona w telewizor, pomiędzy łykami soku mówi mu o szkole, małej kłótni z chłopakiem i...
            - ...skąd ona wzięła te pytania? Dwa punkty brakowało mi do czwórki z minusem, wyobrażasz sobie?... on jest taki niedojrzały. Ale to chyba normalne u chłopaków w tym wieku. Prawda, tato?... Tato?
            - Tak, prawda. Nie przejmuj się.
            - A, właśnie! Pamiętasz, jak ci mówiłam, że dzisiaj wybieram się na koncert?
            - Tak, koncert... jaki koncert?
            - Tato, mówiłam ci przedwczoraj, że dzisiaj koledzy mojego kolegi, którzy mają kapelę punkową, grają koncert. Powiedziałeś nawet, że podrzucisz mnie i dziewczyny...
            - Wybacz, zapomniałem.
            Córka wzruszyła ramionami.
            - Nieważne. I tak nigdzie się nie wybieram. Policja zajęła nam squat, w którym koncert miał się odbyć. Porozwieszali takie żółte taśmy, wiesz, takie jak wtedy, gdy jest jakiś wypadek albo coś w tym stylu.
            Robi mu się gorąco. Na czole wykwitują kropelki potu.
            - Gdzie? Gdzie to jest? Co się stało? - ożywia się nagle.
            - No wiesz, ta opuszczona fabryka za miastem. Nie wiem, co się stało, po prostu mówią w szkole, że policja nie pozwala tam wejść.
            Spłynęło na niego milion myśli. Co, gdyby córka dowiedziała się, co się wydarzyło? Co, gdyby wyszło na jaw, że winny jest on, przykładny ojciec? I wreszcie – co, gdyby ktoś postąpił z jego córką tak, jak on postąpił z tamtą dziewczyną?
            Kwadrans po szóstej, pukanie do drzwi. Od tej pory każde pukanie do drzwi sprawia, że jego ciałem wstrząsa dreszcz. Ma nadzieję, że tylko mu się wydawało. Wstrzymuje oddech i nasłuchuje rytmu kolejnych uderzeń.
-        Tato, do ciebie!
            To koledzy. Tylko i aż koledzy z pracy.
            - Cześć. My dzisiaj służbowo. Nie było cię na komendzie, więc pewnie nie jesteś na bieżąco. Mamy morderstwo.
            Wiemy, że to ty, zboczeńcu.
            Wybacz, stary, rutynowa procedura. Widziano kręcącego się w okolicy miejsca zdarzenia granatowego peugeota 607. Notujemy wszystkich właścicieli aut pasujących do opisu. To nic osobistego.
            Mamy dowody, dzięki którym zgnijesz w pierdlu.
            Wiesz, jak jest. Musimy sprawdzać wszystkich, bez względu na to, kim są. Nie przejmuj się, nie jesteś podejrzany – śmieje się gliniarz. - W końcu odznaka zobowiązuje!
            I ty się nazywasz policjantem, śmieciu?
            Dla formalności pochwal się tylko, co ciekawego robiłeś dzisiaj koło południa i będę leciał. Mam jeszcze kilka domów do obskoczenia w tej sprawie.
            No, pochwal się! Na pewno jesteś z siebie dumny!
            Oby tylko nie chciał obejrzeć auta – błaga wszelkie znane mu świętości, jednocześnie usiłując błyskawicznie stworzyć jakieś wiarygodne alibi.
-        Nigdzie – mówi w końcu, nie mając lepszego pomysłu. – byłem w domu.
            Policjant kiwa głową, jakby na znak, że dokładnie takiej odpowiedzi oczekiwał, po czym otwiera notes i zapisuje kilka słów zwalniających kolegę z podejrzeń. Chowa kajet do kieszeni i wyciąga rękę na pożegnanie. Zupełnie przypadkiem rzuca przelotne spojrzenie na splecione w uścisku dłonie.
            Utniemy ci tę brudną łapę. Dokładnie tę, prawą, w której trzymałeś nóż.
Prawdopodobnie nigdy jeszcze nie czuł takiej ulgi. Kropla lodowatego potu łaskocze jego skroń, oddech powoli się normuje.
Pomyśl tylko – szepcę mu w głowie – jak blisko byłeś teraz zgnicia za kratami. Gdyby ten policjant miał taki kaprys i nie był twoim dobrym kumplem, zajrzałby do auta, a chwilę potem na twoich przegubach zabłysłyby kajdanki. Bo wystarczyłaby kropla zakrzepłej krwi w bagażniku, a ta na pewno by się znalazła, gdyby się dobrze przyjrzeć. Każdy kolejny dzień twojego nędznego życia byłby taki sam, spędzony w tej samej ciasnej celi. No chyba, że nie przeżyłbyś wpierdolu, który spuściliby ci więźniowie osobiście przez ciebie wsadzeni do paki.
            Kiedy zamyka drzwi za wychodzącym gościem, dociera do niego, że nie wykazał żadnego zdziwienia ani zainteresowania wieścią o morderstwie. Nie zrobił absolutnie nic, by zachować się tak, jak każdy obywatel, gdy usłyszy o zbrodni w jego okolicy. Oby policjant tego nie zauważył – myśli.

            Dobrze wie, że tej nocy nie zaśnie. Leży na wznak i gapi się w sufit. Rozmyśla o tym, jak mu się dzisiaj upiekło podczas wizyty policji. I o tym, że prędzej czy później zapukają do niego znowu. Wiedzą już gdzie zabił, wiedzą kogo. To znaczy, że odnaleźli ciało, a stąd już tylko krok do sekcji zwłok i zdjęcia odcisków palców. Jego parszywe dni są policzone.

            Żona wślizguje się pod kołdrę i kładzie głowę na jego ramieniu. Mruczy mu do ucha, błądzi dłonią po jego owłosionym podbrzuszu. Smukłe palce wędrują niżej.
            Gdzie się podział ten dreszcz, który zwykle towarzyszył takim chwilom? Gdzie krew, która powinna już buzować w kroczu? Leżąca obok rudowłosa piękność robi zdumioną minę.
-        Co jest, kochanie? Myślałam, że skoro miałeś dzisiaj wolne, będziesz w pełni sił.
-        Wybacz, głowa mnie boli. – Nie kłamie. Nadmiar emocji i strachu rozsadza mu czaszkę. Wywołany stresem brak erekcji jest dzisiaj jego najmniejszym problemem.
            Żona, zawiedziona, cofa dłoń i wzdycha. – Nie masz na mnie ochoty? A może miałeś już dzisiaj młodszą i ładniejszą, co?
            Niewinny żart wywołuje koleje krople zimnego potu na jego czole, po raz kolejny zapala się czerwona lampka z napisem „Wszyscy już wiedzą”.
            Ruda piękność postanawia nie dać za wygraną i nurkuje pod kołdrę. Dwoi się i troi, by w jej mężu obudził się mężczyzna. Zadowolona wychodzi spod niej, kiedy fizjologia męskiego ciała bierze górę nad zdenerwowaniem.
            Mężczyzna z trudem utrzymuje erekcję i delikatnie wsuwa ją w ciało żony. Nie całuje jej ust. Wtula twarz w jej włosy, by nie zauważyła łez. Jest delikatny, czuły – jak zawsze.
            Czy naprawdę „jak zawsze” - pytam jego myśli. – Kilka godzin temu jakoś nie byłeś tak subtelny.
            Kobieta oddycha coraz szybciej i ciężej, po chwili skurcze wprawiają jej ciało w drżenie. Tak bardzo lubił patrzeć na jej twarz podczas orgazmu. Dziś nie może. Boi się, że wyobraźnia zamiar żony każe mu widzieć twarz dziewczyny z baru.
            Nie zaśnie tej nocy, to bardziej niż pewne.

            Jest godzina dziewiąta rano. Podkrążone z niewyspania oczy rozglądają się za o kawą odstawioną kilka minut wcześniej na policyjne biurko. Drżąca dłoń chwyta ucho kubka i podnosi napój do ust z trudem unikając rozlania.
Po której stronie barykady teraz jesteś – pytam jego rozchwianą świadomość. – Przyszedłeś jak gdyby nigdy nic do pracy, wsadziłeś w kieszeń odznakę i co teraz? Będziesz ścigał sam siebie? Posłuchaj rozmów, które właśnie odbywają się dookoła ciebie. Właśnie usłyszałeś, że wczoraj zgłosiła się osoba, która cię widziała, jak w lesie wyciągałeś zwłoki z bagażnika. Jeszcze nie wiedzą, że rozmawiają właśnie o tobie. Ale już niedługo. Spójrz na faks, właśnie wypluwa z siebie portret pamięciowy...
            Nie ma już odwrotu. Nie ma nadziei na dobre zakończenie.
            Zrywa się zza biurka jak poparzony. Biegnie do toalety, z trzaskiem zamyka drzwi i siada na desce klozetowej. Sięga dłonią do kabury i wydobywa służbową broń. Odbezpiecza i przyciska do skroni. Trzy głębokie wdechy na do widzenia.
            Kula przebiła czaszkę na wylot i utknęła w ścianie, rozbryzgując na niej krew i odłamki kości. Ciało osunęło się na podłogę. Głowa zostawiła po sobie szkarłatną smugę na płytkach i ułożyła się pomiędzy ścianą a nasadą muszli klozetowej.
            Spójrzcie na niego. Przykładny mąż i ojciec, który wczoraj rano odwiózł swoim wypucowanym na błysk peugeotem córkę do szkoły, a godzinę wcześniej – żonę do pracy.

            Dobrze zapamiętałem jego ostatnią myśl przed śmiercią. Za wszystkie następstwa wczorajszego zdarzenia obwinił mnie. Do ostatnich chwil żył w przeświadczeniu, że to on jest tu ofiarą, a ja oprawcą. Dzięki tej myśli umarł przekonany, że to wszystko nie jego wina, a jeden strzał w głowę będzie stanowił sprawiedliwość. Ani przez sekundę nie zastanowił się, czy jego szybka i niemal bezbolesna śmierć godna jest tytułu zadośćuczynienia za ból, upokorzenie i tragiczny koniec jego ofiary.
            Oczywiście nie mam nic wspólnego z jego śmiercią i z pewnością nie poczuwam się do winy. Wszak stworzył mnie ten człowiek i sam kształtował poprzez swoje czyny. Jego strach i poczucie winy rosły w miarę jak coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze swego okrucieństwa. To jest właśnie jedyny prawdziwy rachunek sumienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz