menu2

Zgniłe owoce

Z tego opowiadania jestem najmniej zadowolony. To mój drugi ukończony tekst, dość stary - dlatego nie miał prawa być dobry. Bo, jak często powtarzam, na czymś się trzeba nauczyć ;)

Prolog

Nie wiem, co się dzieje. Nie rozumiem tego, co mnie otacza, ani kim, lub czym jestem. Mam w głowie pustkę, żadnych wspomnień. Wygląda na to, że nie mam nawet głowy. Podobnie jak rąk, nóg... Nie mam ciała. Chciałbym rozejrzeć się dookoła, ale nie mogę, a zarazem nie mam potrzeby. Trudno to wytłumaczyć, ale mimo że nie posiadam oczu, którymi mógłbym poruszać, kierując wzrok na konkretne punkty, widzę wszystko, co znajduje się wokół mnie. Przyprawiłoby mnie to o zawroty głowy, gdybym ją miał - tak myślę. A skoro myślę, to wbrew mojemu fizycznemu nieistnieniu – istnieję. To mnie niepokoi i tego boję się najbardziej. Teoretycznie fizycznym świadectwem mojej egzystencji jest to, że widzę, słyszę oraz czuję zapachy. Cóż to jednak za dowody, skoro przeczy im brak ciała odpowiedzialnego za pracę zmysłów?
Znajduję się w szklanym pojemniku. To całkiem spore naczynie, coś w rodzaju słoja, zamknięte metalowym wiekiem, do którego od dołu podłączona jest instalacja tak dziwna, że nie jestem w stanie nawet nazwać niektórych jej elementów. Oprócz cienkich przewodów, cichutko brzęczącego silniczka i innych, względnie znajomo wyglądających części, widzę między innymi płytkę z obcego mi tworzywa, przypominającą miniaturowy kolektor słoneczny i coś, co wygląda jak malutkie dysze, wypełnione substancją podobną do waty cukrowej.
Mój słój stoi w szeregu kilkudziesięciu identycznych pojemników na półce w pomieszczeniu wyglądającym na magazyn jakiegoś laboratorium. Na innych półkach oraz w oszklonych szafach wszystkimi kolorami tęczy mienią się tajemnicze ciecze w butelkach i fiolkach. Drzwi są lekko otwarte. Wystarczająco, abym mógł przestrzeń za nimi zobaczyć i uznać za korytarz. Co jakiś czas przechodzi ktoś w białym kitlu, nikt jednak jak dotąd nie zajrzał do „magazynu”.
Boję się. Człowiek najbardziej lęka się tego, czego nie zna, czego nie rozumie, a ja nie rozumiem tu niczego. Ogarnia mnie wielki lęk .
I.
Okno ukazywało wieczorną, przysłonioną mrokiem panoramę miasta, ponakłuwaną jasnymi punktami latarni ustawionych wzdłuż ulic. Dzień powoli dobiegał końca. Świadczyła o tym również krzątanina pracowników budynku. Przez uchylone drzwi dobiegały z korytarza odgłosy rozmów prowadzonych przez personel. Byłem pewien, że w związku z tym, iż pracownicy rozchodzą się do domów, nikt już tego dnia nie zajrzy do pomieszczenia, w którym stałem na półce zamknięty w słoju. A jednak – kilkanaście minut po tym, jak za drzwiami ustał gwar, do „magazynu” wszedł człowiek. Trzymał mopa i wiadro, musiał więc być sprzątaczem. Miałem wątpliwości co do tego, czy podjęcie próby uzyskania kontaktu z człowiekiem ma w ogóle sens. Przecież mnie nie widać, a więc bardzo możliwe, że również nie słychać. Jeśli jednak nie spróbuję, to się nie dowiem. Spróbuję.
Halo, słyszysz mnie? – krzyknąłem niezbyt głośno. Sprzątacz najwyraźniej usłyszał. Przerwał mycie podłogi i zastygł na chwilę w bezruchu. Rozglądał się po pomieszczeniu i nasłuchiwał. - A więc słyszysz mnie, dzięki Bogu – upewniłem się na głos.
Kto tu jest? – wydusił po chwili cały czas wodząc niespokojnym wzrokiem po ścianach. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale usłyszałem jego głos, podczas gdy on nie otworzył ust ani na sekundę.
Powiedziałbym ci, kim jestem, ale sam tego nie wiem. Liczę na to, że mi wytłumaczysz, co tu się dzieje.
Gdzie jesteś? – znów spytał, nie otwierając ust.
Jak mu teraz mam wytłumaczyć, gdzie jestem? Co z tego, że powiem, iż siedzę w słoju, skoro stoi ich na półce długi szereg, a każdy z nich jest tak samo pusty, jak mój? Chwila zastanowienia, jak dać mu jakąś wskazówkę... Już wiem.
Wydaje mi się, że jestem wewnątrz jednego z naczyń ustawionych na półce. Wpatruj się z bliska w każdy słój a ja powiem ci, kiedy będziesz patrzył na mój.
Mężczyzna zmieszał się trochę; chyba pomyślał, że to głupie. Bo i niezbyt mądrą czynnością jest przypatrywanie się pustym pojemnikom i gadaniem do jednego z nich. W końcu jednak zdecydował się wykonać polecenie. Zbliżył twarz do pierwszego słoja, następnie do drugiego, a przy dwunastym patrzył już na mnie.
Tu jestem, patrzysz ma mój słój.
Zmarszczył brwi i wpatrywał się w miejsce, w którym w nielogiczny sposób się znajdowałem. Widać było, jak na jego twarzy występuje powoli coś w rodzaju ekscytacji. Wyraźnie się rozluźnił, uszło z niego napięcie. Wyciągnął papierosa, włożył między wargi, zapalił i usiadł na jednej ze skrzyń ustawionych pod ścianą. Po kilku minutach dopiero mruknął chyba bardziej do siebie, niż do mnie:
Niebywałe, cholera, niebywałe...
Też tak uważam – odparłem – ale może mi w końcu powiesz, co się ze mną dzieje? Dlaczego mnie nie ma? Dlaczego jestem zamknięty w tym słoju, mimo, że mnie nie ma? – dlaczego jestem zamknięty, dlaczego mnie nie ma...sam nie mogłem uwierzyć, jak głupie pytania zadaję. Jak jednak nie zadawać podobnych w tak nielogicznej sytuacji?
Jakby ci to wytłumaczyć...nie żyjesz, stary. A właściwie powinieneś nie żyć, ale żyjesz w połowie. Jesteś królikiem doświadczalnym, nieudanym eksperymentem. Tak mi się wydaje. Niebywałe, niebywałe...
Gdybym istniał fizycznie, posłałbym mu spojrzenie w stylu „nie rozumiem , o czym mówisz”, jednak nie miałem takiej możliwości. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak ważnym elementem komunikacji między ludźmi są gesty, mimika, mowa ciała. Wszystko, co chcę wyrazić, muszę umiejętnie ubrać w słowa, bo tylko one są w tej chwili moim narzędziem.
Dopalił papierosa, wyjął następnego i zaczął znów mówić:
Nie wiem, jak to się stało, że mówisz, widzisz i że w ogóle zachowałeś świadomość...Masz jakieś wspomnienia? Wiesz, kim byłeś wcześniej?
Nie. Nic nie pamiętam – przyznałem zgodnie z prawdą.
Poszukam więc twoich akt, sprawdzimy, kim byłeś. Zaraz wracam.
Poczekaj, nie idź! – krzyknąłem, zanim zdążył wyjść z magazynu – najpierw wyjaśnij mi dokładnie, co się dzieje! Co to za miejsce? Czym ja teraz jestem , po co tu jestem i co ze mną będzie? Potem zajmiemy się moją tożsamością.
Usiadł znów na skrzyni i zaczął mówić:
W tym laboratorium trwają prace nad utrzymaniem przy życiu tego, co zostaje z człowieka po śmierci ciała. Dusza, jaźń – nazywaj to jak chcesz. Ta eteryczna, niematerialna część ludzkiej istoty po wielu latach badań okazała się w pewnym sensie materialna. Jest czystą energią, najdoskonalszą, jaką zna nauka. Powstała teoria, według której jaźń może być źródłem niemal niespożytej energii. W tym laboratorium dokonuje się cudu, który zmieni świat – dowodzi się słuszności tej teorii. Nie potrafię wytłumaczyć tego dokładnie, nie jestem naukowcem. Wiem jedno – to, że twoja jaźń zachowała świadomość, nie jest normalne, dlatego podejrzewam, że jesteś efektem źle przeprowadzonego procesu filtracji energii. Być może testowano cię na jednym z wcześniejszych etapów badań, kiedy filtr nie był jeszcze dopracowany i działał wadliwie. Dlatego posiadasz część świadomości.
Więc co teraz? Będę baterią zasilającą telefon komórkowy, czy będzie się do mnie podłączało odkurzacz? – zadrwiłem, mimo że nie było mi tak naprawdę do śmiechu.
Właściwie to tak mniej więcej to będzie wyglądało. Skoro rzeczywiście jesteś tu od początku badań, to musiałeś umrzeć wiele lat temu. Rozumiem więc twoje zaskoczenie, dużo się na świecie zmieniło. Na pewno wielu rzeczy nie byłbyś w stanie pojąć, gdybym opowiedział ci o zmianach, które miały miejsce przez te lata.
Jak to się dzieje, że mówisz nie otwierając ust? – spytałem o to, co od początku rozmowy nie dawało mi spokoju.
W ten sam sposób, w jaki ty mówisz do mnie nie otwierając swoich – odparł. – Porozumiewamy się telepatycznie, to właśnie jedna z tych zmian, które zaszły przez ostatnie lata.
Jak to działa? W moich czasach próbowano telepatii, ale nikt nie był w stanie znaleźć na to metody.
Powiedzmy, że człowiek wyewoluował. Potrafimy świadomie korzystać z poszczególnych partii mózgu. Jedna z nich jest odpowiedzialna za zdolności telepatyczne. Każdy je ma, chodź rzadko z nich korzystamy na co dzień. Każdy jest w stanie mówić myślami i słyszeć mowę myśli. Nie wiem jednak, dlaczego ty to również potrafisz, nie powinieneś mieć tej zdolności. Może to również wynik filtracji twojej energii wadliwym sprzętem, kto wie.
II.
Rozmawialiśmy prawie całą noc. Sprzątacz, który później przedstawił się jako Robert, swoimi opowiadaniami o obecnym świecie ułożył mi w świadomości minimalne pojęcie o tym, jak ten świat teraz wygląda. To, co mówił, wprawiło mnie w przerażenie, które byłoby reakcją każdego z moich czasów, gdyby usłyszał takie rzeczy. Nauka zrobiła wielkie postępy, jednak nie nauczyła się nadal tego, czego nie rozumiała już od początków XX wieku – postęp potrafi dawać zarówno wielkie możliwości, jak i przynosić katastrofalne szkody. Bywało, że coś mającego ułatwić życie ludzkości, na skutek pozostania we władzy chorego umysłu zaczynało tę ludzkość niszczyć. To okropne, ale nic się pod tym względem nie zmieniło, świat ani odrobinę nie zmądrzał.
Telepatia i zdolność wykorzystywania potencjału ludzkiego mózgu w prawie dziewięćdziesięciu procentach to olbrzymie postępy. To jednak niezbyt pocieszające w obliczu okropności, które ludzie zrobili światu i sobie samym. Nowy kontynent, utworzony z milionów ton odpadów, pełniący rolę więzienia, gdzie zsyła się skazanych, aby tam umierali z głodu, lub zezwierzęcali się jeszcze bardziej mordując się nawzajem dla mięsa. Tworzenie genetycznych mieszanek człowieka ze zwierzęciem, dające mutantom nadludzkie możliwości fizyczne, jednak ujmujące im znacznie inteligencji, tworzące z nich tanią, wydajną i nie sprzeciwiającą się siłę roboczą. To prawie ludzkie osobniki, traktowane jak bydło, nie będące w stanie funkcjonować wśród normalnych ludzi, niemiejące szansy na zdobycie wykształcenia, założenie rodziny, spędzające życie na bezmyślnym wykonywaniu prac, do których zostali wytresowani. Karmieni syntetycznym żarciem i trzymani w kojcach, kiedy nie pracują. Zgroza.
Ludzkość znów podzieliła się na nad- i podludzi. W przeszłości tłem do tego stawały się wojny, lecz dzisiaj, w świecie wyższej świadomości nie potrzeba tak prymitywnych form niszczenia człowieka. Dzisiaj ludzkość morduje się w głowach, a nie na frontach. Bestialstwo przybrało nową formę. Jeszcze gorszą, bo niszczącą umysły, zostawiając puste ciała, pozbawione uczuć i sumienia. Wyścig szczurów i desperacka walka o godny byt stała się przyczyną tego, że społeczeństwo zostało posegregowane według porządku, którego wyznacznikiem są pieniądze. Albo kogoś stać na zabiegi medyczne mózgu, podwyższające inteligencję i staje się pełnoprawnym obywatelem, albo gnije w slumsach pogardzany i traktowany niczym bezpański kundel. Zwyczajny człowiek w tych czasach jest gorszy. Gorszy dlatego, że jest prawdziwym człowiekiem. Takim, jakim się urodził, a nie jakim stworzyła go nauka, operacje i wszelkiego rodzaju implanty, którymi ci „lepsi” faszerują swoje ciała, aby być coraz silniejszymi, mądrzejszymi i w ich mniemaniu bardziej ludzkimi. Bo ludzkie nie jest już człowieczeństwo, ale zdolność do zastępowania go techniką.
Nie wiem już, co jest gorsze – to wszystko, czy eksperyment, którego ofiarą się stałem. Miałem dużo szczęścia, w jakimś stopniu pozostałem człowiekiem. Co jednak z tymi słojami wypełnionymi ludzką świadomością porozrywaną na strzępy? Dusza – to słowo tu nic nie znaczy. Teraz to tylko energia. To, co w człowieku najważniejsze, co wyróżnia go na tle innych istot żywych, traktowane jest jak przedmiot, który można w każdej chwili wyrzucić do kosza. Trudno mi znieść fakt, że osobowość, rozum, wspomnienia – to teraz jedynie akumulatory zasilające lodówki, radia... Ile wart jest teraz człowiek? Kilkadziesiąt godzin grania na przenośnej konsoli, piekarnik rozgrzany do 230 stopni przez pięć godzin. Najbardziej bolesne i przerażające jest w tym wszystkim to, że nie robią tego zbuntowane komputery tak, jak to sobie wyobrażaliśmy oglądając filmy science – fiction, ale ludzie! Ludzie robią to ludziom! Nie mogę na to patrzeć, ani tym bardziej brać w tym udziału. Chcę umrzeć. Raz na zawsze i do końca.
III.
Poprosiłem Roberta, aby na razie nie mówił o mnie nikomu. Na wszelki wypadek. Nie miałem odwagi opowiedzieć mu o swoich przemyśleniach, kiedy przyszedł do mnie następnego wieczoru. Wiedziałem jednak, że on jest jedyną osobą, która może mi pomóc. Może zniszczyć mnie, zanim zostanę baterią. Nie ma już nic, na czym mogłoby mi zależeć. Wolę więc skończyć się definitywnie, zanim znowu mnie odfiltrują i zamienią w parodię człowieka jeszcze bardziej żałosną, niż już jestem.
Podczas naszego kolejnego spotkania sprzątacz przyniósł moje akta. Usiadł na skrzyni, położył sobie na kolanach teczkę, po czym otworzył ją i zaczął przeglądać zawartość. Czytając otwierał oczy coraz szerzej, a jego czoło coraz bardziej się marszczyło. Powolnym ruchem zamknął teczkę. Wziął głęboki wdech i powoli wypuszczał powietrze. Chwilę kazał mi czekać, zanim zaczął w końcu mówić.
Powiem szczerze – obawiam się, jak na to zareagujesz. Bo sam rozumiesz, są takie przypadki...są tacy ludzie, których znalezienie się z twojej sytuacji mogłoby wyjątkowo bardzo zaboleć... – mówił ostrożnie, ważył słowa tak, jakby bał się powiedzieć coś, czym mógłby mnie urazić. Nie musiał mi mówić wprost, że takim przypadkiem, taką osobą jestem ja. Stało się to jasne od razu, po co miałby to mówić, jeśli nie chodziłoby o mnie?
Mów śmiało – odparłem – To i tak już nie ma znaczenia, traktujmy te informacje jako ciekawostkę.
A więc, mój niewidzialny przyjacielu, byłeś księdzem.
Spojrzał w stronę mojego słoja przepraszającym wzrokiem. Wiedział, że fakt ten zrobi na mnie wrażenie. Wiedział też, dlaczego. Informacja ta stała się bodźcem, który nagle odblokował w moim umyśle część wspomnień. Ucieszyło mnie to, bo gdzieś w głębi siebie na to właśnie liczyłem.
Byłem kapłanem – osobą odpowiedzialną za opiekę nad sumieniami ludzi. Poświęciłem życie pielęgnowaniu ludzkich dusz. Teraz, jako bezwolna, bezcielesna istota, niemogąca już nic zdziałać, patrzę na zgniłe owoce swojej pracy. Wkładałem całe swoje serce i wiedzę w rozwój duchowy społeczeństwa. Ale teraz to wszystko nieważne. Nieważne... Nikogo mój wysiłek nie obchodził, nikt się z nim nie liczył. Nikt się nim nie przejął, degradując ludzką duszę i związane z nią wartości do poziomu przedmiotu. Na nic zdała się moja wiara, moje oddanie, życie w zgodzie z religią, ufne dopasowywanie się do standardów wyznaczanych przez hierarchów Kościoła. Nie ma religii, nie ma wiary, nie ma Boga. Nawet, jeśli to wszystko kiedyś było, to teraz już nie istnieje. Człowiek upadł na dno. Być może Bóg jako taki tak na prawdę nigdy nie istniał, nikt tego przecież nie wie i kwestia ta jest nierozstrzygalna. Było jednak w ludzkich duszach coś, co można by Bogiem nazwać. Była jakaś subiektywna, w każdej głowie nieco inna imaginacja, zamykająca ludzkie myśli i czyny w klamry sumienia. Było coś czystego, nieskalanego podłością i okrucieństwem. Coś, co wskazywało granicę między dobrem i złem. Ludzkość ostatecznie i definitywnie rozprawiła się z tym, co uwierało jej poczucie władzy nad światem. Zabiło sumienie, zabiło Boga. Mimo, że nie posiadam układu nerwowego, nigdy nie czułem większego bólu niż teraz. To zresztą nie jest ból fizyczny. To dusza boli. Większej męki nie ma dla człowieka, który w tych czasach duszę jeszcze posiada. Dobrze, że Robert nie może zobaczyć mojej twarzy. Uniknął bowiem właśnie ujrzenia najbardziej naznaczonego bólem grymasu, jaki tylko można sobie wyobrazić.
Rozumiem, co czujesz – powiedział – To znaczy domyślam się, co możesz czuć.
Potem zapadła długa, rozładowująca powoli napięcie cisza. Ochłonąłem nieco z emocji. Czas przejść do sedna sprawy, pomyślałem.
Chcę, żebyś pomógł mi zniknąć – rzuciłem pewnym i stanowczym tonem. – Powiedz mi, co trzeba zrobić, żeby zabić mnie definitywnie? Tak, żebym nie miał już świadomości i żeby nie można było mnie zamienić w baterię.
Sprzątacz nie wydawał się zaskoczony pytaniem. Spodziewał się czegoś w tym stylu, bo zdziwienie na jego twarzy nie było czytelne.
Myślę, że wystarczy rozbić słój. Twoja jaźń jest zebrana z tym naczyniu i podtrzymywana za pomocą urządzenia zamontowanego przy wieku. Logicznie rzecz biorąc, otwarcie go spowoduje, że rozpadniesz się na kawałki i ulotnisz w powietrzu.
Nie przekonał mnie. Odkąd obudziłem się w szklanym pojemniku jako duch, nie trafiają do mnie logiczne wyjaśnienia. Ale nie mam wyboru, ani nic do stracenia. Rozbijemy ten słój. To nie ucieczka, to bezradność – tak to sobie tłumaczę.
IV.
Wiedząc, że czeka mnie ostateczna, dobrowolna śmierć, do końca unikałem rozmyślania o swojej sytuacji i o tym, co może mnie spotkać po zniknięciu z tego świata. Starałem się myśleć o rzeczach błahych, lub nie istotnych dla mnie. Zależało mi, aby oszczędzić sobie bólu i strachu związanego ze snuciem tego typu przemyśleń. Długo rozmawiałem z Robertem, zanim powiedziałem „zrób to”. Pytałem go o jego życie, interesowałem się jego pracą. Opowiadał mi o swojej dziewczynie, o zainteresowaniach. Mówił również o tym, że kiedyś pracował w tym laboratorium jako asystent jednego z naukowców, lecz za spowodowanie pożaru został zdegradowany do roli sprzątacza. To wyjaśniało, skąd posiadał tak szczegółową wiedzę na temat prowadzonych tu badań. Mimo, że poza tym jednym szczegółem nie spotkało go w życiu nic przykrego, było mi go żal. Współczułem temu człowiekowi, bo żył w okropnych czasach. Wychowany do życia według nowych zasad, które dla mnie były nie do przyjęcia, szedł przez życie, nie zdając sobie sprawy, że brutalne, bezwzględne realia odebrały mu zdolność do zwyczajnych ludzkich odruchów. Nie zna braterstwa i miłości. Nikt mu o nich nigdy nie wspomniał. Obsesyjnie pseudonowoczesne społeczeństwo potrafi wychować już tylko w taki sposób. Żadnych uczuć. Żadnych skrupułów. Żadnego sumienia. Owszem, Robert wie, że kiedyś było inaczej. Jednak jest zaślepiony nowoczesnością tak, jak reszta ludzkości. Nie rozumie, że za moich czasów człowieczeństwo pojmowano zupełnie inaczej. Przecież dawniej też zabijano, toczono wojny, wykorzystywano ludzi i pogardzano nimi – powiedziałby. Nie jest w stanie pojąć, że różnicą między tamtymi czasami a obecnymi jest to, iż dawniej takie zachowania, mimo powszechności, w ludzkich głowach pozostawały jednak patologią. Teraz to dla niego codzienność. Robert po części rozumie moją postawę. Wie, co czuję i dlaczego tak mi z tym źle, ale nie stara się myśleć moimi kategoriami. Jestem dla niego egzotycznym zjawiskiem, przybyszem ze świata o innej kulturze. Traktuje mnie jak cudzoziemca – zdaje sobie sprawę z mojego innego sposobu postrzegania świata, szanuje to, ale nie widzi potrzeby rozumienia go. To smutne.
Nadszedł mój czas. Robert wziął słój i przez chwilę trzymał go w rękach przeszywając wzrokiem jego szklane ściany.
Jesteś pewien? – spytał.
Jestem pewien.
Epilog
Co jest po drugiej stronie? Każdy chce to wiedzieć. Jest niebo. Niebo dla każdego. Nie ma piekła, zostawiliśmy je umierając. Wszelkie doktryny, interpretacje i wyobrażenia biorą w łeb, kiedy tracimy ziemskie życie. We wszystkie legendy i zabobony wierzymy tylko dlatego, że nikt nie jest w stanie udowodnić ich niesłuszności. Nie znamy prawdy za życia, bo ludzki rozum funkcjonuje tylko między granicami poznania, wytyczonymi przez znajomość jedynie materialnej sfery istnienia. Tę prawdę poznaje tylko ten, kto doświadczył egzystencji po obu stronach. Oto jedyna prawda dotycząca nieba i piekła, życia i śmierci: piekło to życie, niebo to śmierć. Tu jest nicość. Dla nas tylko nicość może być czystym dobrem. Tylko nicości nie potrafimy zmienić w zło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz