Prolog
Nie
wiem, co się dzieje. Nie rozumiem tego, co mnie otacza, ani kim, lub
czym jestem. Mam w głowie pustkę, żadnych wspomnień. Wygląda na
to, że nie mam nawet głowy. Podobnie jak rąk, nóg... Nie mam
ciała. Chciałbym rozejrzeć się dookoła, ale nie mogę, a zarazem
nie mam potrzeby. Trudno to wytłumaczyć, ale mimo że nie posiadam
oczu, którymi mógłbym poruszać, kierując wzrok na konkretne
punkty, widzę wszystko, co znajduje się wokół mnie. Przyprawiłoby
mnie to o zawroty głowy, gdybym ją miał - tak myślę. A skoro
myślę, to wbrew mojemu fizycznemu nieistnieniu – istnieję. To
mnie niepokoi i tego boję się najbardziej. Teoretycznie fizycznym
świadectwem mojej egzystencji jest to, że widzę, słyszę oraz
czuję zapachy. Cóż to jednak za dowody, skoro przeczy im brak
ciała odpowiedzialnego za pracę zmysłów?
Znajduję
się w szklanym pojemniku. To całkiem spore naczynie, coś w rodzaju
słoja, zamknięte metalowym wiekiem, do którego od dołu
podłączona jest instalacja tak dziwna, że nie jestem w stanie
nawet nazwać niektórych jej elementów. Oprócz cienkich przewodów,
cichutko brzęczącego silniczka i innych, względnie znajomo
wyglądających części, widzę między innymi płytkę z obcego mi
tworzywa, przypominającą miniaturowy kolektor słoneczny i coś, co
wygląda jak malutkie dysze, wypełnione substancją podobną do waty
cukrowej.
Mój
słój stoi w szeregu kilkudziesięciu identycznych pojemników na
półce w pomieszczeniu wyglądającym na magazyn jakiegoś
laboratorium. Na innych półkach oraz w oszklonych szafach
wszystkimi kolorami tęczy mienią się tajemnicze ciecze w butelkach
i fiolkach. Drzwi są lekko otwarte. Wystarczająco, abym mógł
przestrzeń za nimi zobaczyć i uznać za korytarz. Co jakiś czas
przechodzi ktoś w białym kitlu, nikt jednak jak dotąd nie zajrzał
do „magazynu”.
Boję
się. Człowiek najbardziej lęka się tego, czego nie zna, czego nie
rozumie, a ja nie rozumiem tu niczego. Ogarnia mnie wielki lęk .
I.
Okno
ukazywało wieczorną, przysłonioną mrokiem panoramę miasta,
ponakłuwaną jasnymi punktami latarni ustawionych wzdłuż ulic.
Dzień powoli dobiegał końca. Świadczyła o tym również
krzątanina pracowników budynku. Przez uchylone drzwi dobiegały z
korytarza odgłosy rozmów prowadzonych przez personel. Byłem
pewien, że w związku z tym, iż pracownicy rozchodzą się do
domów, nikt już tego dnia nie zajrzy do pomieszczenia, w którym
stałem na półce zamknięty w słoju. A jednak – kilkanaście
minut po tym, jak za drzwiami ustał gwar, do „magazynu” wszedł
człowiek. Trzymał mopa i wiadro, musiał więc być sprzątaczem.
Miałem wątpliwości co do tego, czy podjęcie próby uzyskania
kontaktu z człowiekiem ma w ogóle sens. Przecież mnie nie widać,
a więc bardzo możliwe, że również nie słychać. Jeśli jednak
nie spróbuję, to się nie dowiem. Spróbuję.
– Halo,
słyszysz mnie? – krzyknąłem niezbyt głośno. Sprzątacz
najwyraźniej usłyszał. Przerwał mycie podłogi i zastygł na
chwilę w bezruchu. Rozglądał się po pomieszczeniu i nasłuchiwał.
- A więc słyszysz mnie, dzięki Bogu – upewniłem się na głos.
– Kto
tu jest? – wydusił po chwili cały czas wodząc niespokojnym
wzrokiem po ścianach. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale
usłyszałem jego głos, podczas gdy on nie otworzył ust ani na
sekundę.
– Powiedziałbym
ci, kim jestem, ale sam tego nie wiem. Liczę na to, że mi
wytłumaczysz, co tu się dzieje.
– Gdzie
jesteś? – znów spytał, nie otwierając ust.
Jak
mu teraz mam wytłumaczyć, gdzie jestem? Co z tego, że powiem, iż
siedzę w słoju, skoro stoi ich na półce długi szereg, a każdy z
nich jest tak samo pusty, jak mój? Chwila zastanowienia, jak dać mu
jakąś wskazówkę... Już wiem.
– Wydaje
mi się, że jestem wewnątrz jednego z naczyń ustawionych na
półce. Wpatruj się z bliska w każdy słój a ja powiem ci, kiedy
będziesz patrzył na mój.
Mężczyzna
zmieszał się trochę; chyba pomyślał, że to głupie. Bo i
niezbyt mądrą czynnością jest przypatrywanie się pustym
pojemnikom i gadaniem do jednego z nich. W końcu jednak zdecydował
się wykonać polecenie. Zbliżył twarz do pierwszego słoja,
następnie do drugiego, a przy dwunastym patrzył już na mnie.
– Tu
jestem, patrzysz ma mój słój.
Zmarszczył
brwi i wpatrywał się w miejsce, w którym w nielogiczny sposób się
znajdowałem. Widać było, jak na jego twarzy występuje powoli coś
w rodzaju ekscytacji. Wyraźnie się rozluźnił, uszło z niego
napięcie. Wyciągnął papierosa, włożył między wargi, zapalił
i usiadł na jednej ze skrzyń ustawionych pod ścianą. Po kilku
minutach dopiero mruknął chyba bardziej do siebie, niż do mnie:
– Niebywałe,
cholera, niebywałe...
– Też
tak uważam – odparłem – ale może mi w końcu powiesz, co się
ze mną dzieje? Dlaczego mnie nie ma? Dlaczego jestem zamknięty w
tym słoju, mimo, że mnie nie ma? – dlaczego jestem zamknięty,
dlaczego mnie nie ma...sam nie mogłem uwierzyć, jak głupie pytania
zadaję. Jak jednak nie zadawać podobnych w tak nielogicznej
sytuacji?
– Jakby
ci to wytłumaczyć...nie żyjesz, stary. A właściwie powinieneś
nie żyć, ale żyjesz w połowie. Jesteś królikiem doświadczalnym,
nieudanym eksperymentem. Tak mi się wydaje. Niebywałe, niebywałe...
Gdybym
istniał fizycznie, posłałbym mu spojrzenie w stylu „nie rozumiem
, o czym mówisz”, jednak nie miałem takiej możliwości. Dopiero
teraz dotarło do mnie, jak ważnym elementem komunikacji między
ludźmi są gesty, mimika, mowa ciała. Wszystko, co chcę wyrazić,
muszę umiejętnie ubrać w słowa, bo tylko one są w tej chwili
moim narzędziem.
Dopalił
papierosa, wyjął następnego i zaczął znów mówić:
– Nie
wiem, jak to się stało, że mówisz, widzisz i że w ogóle
zachowałeś świadomość...Masz jakieś wspomnienia? Wiesz, kim
byłeś wcześniej?
– Nie.
Nic nie pamiętam – przyznałem zgodnie z prawdą.
– Poszukam
więc twoich akt, sprawdzimy, kim byłeś. Zaraz wracam.
– Poczekaj,
nie idź! – krzyknąłem, zanim zdążył wyjść z magazynu –
najpierw wyjaśnij mi dokładnie, co się dzieje! Co to za miejsce?
Czym ja teraz jestem , po co tu jestem i co ze mną będzie? Potem
zajmiemy się moją tożsamością.
Usiadł
znów na skrzyni i zaczął mówić:
– W
tym laboratorium trwają prace nad utrzymaniem przy życiu tego, co
zostaje z człowieka po śmierci ciała. Dusza, jaźń – nazywaj to
jak chcesz. Ta eteryczna, niematerialna część ludzkiej istoty po
wielu latach badań okazała się w pewnym sensie materialna. Jest
czystą energią, najdoskonalszą, jaką zna nauka. Powstała teoria,
według której jaźń może być źródłem niemal niespożytej
energii. W tym laboratorium dokonuje się cudu, który zmieni świat
– dowodzi się słuszności tej teorii. Nie potrafię wytłumaczyć
tego dokładnie, nie jestem naukowcem. Wiem jedno – to, że twoja
jaźń zachowała świadomość, nie jest normalne, dlatego
podejrzewam, że jesteś efektem źle przeprowadzonego procesu
filtracji energii. Być może testowano cię na jednym z
wcześniejszych etapów badań, kiedy filtr nie był jeszcze
dopracowany i działał wadliwie. Dlatego posiadasz część
świadomości.
– Więc
co teraz? Będę baterią zasilającą telefon komórkowy, czy będzie
się do mnie podłączało odkurzacz? – zadrwiłem, mimo że nie
było mi tak naprawdę do śmiechu.
– Właściwie
to tak mniej więcej to będzie wyglądało. Skoro rzeczywiście
jesteś tu od początku badań, to musiałeś umrzeć wiele lat temu.
Rozumiem więc twoje zaskoczenie, dużo się na świecie zmieniło.
Na pewno wielu rzeczy nie byłbyś w stanie pojąć, gdybym
opowiedział ci o zmianach, które miały miejsce przez te lata.
– Jak
to się dzieje, że mówisz nie otwierając ust? – spytałem o to,
co od początku rozmowy nie dawało mi spokoju.
– W
ten sam sposób, w jaki ty mówisz do mnie nie otwierając swoich –
odparł. – Porozumiewamy się telepatycznie, to właśnie jedna z
tych zmian, które zaszły przez ostatnie lata.
– Jak
to działa? W moich czasach próbowano telepatii, ale nikt nie był w
stanie znaleźć na to metody.
– Powiedzmy,
że człowiek wyewoluował. Potrafimy świadomie korzystać z
poszczególnych partii mózgu. Jedna z nich jest odpowiedzialna za
zdolności telepatyczne. Każdy je ma, chodź rzadko z nich
korzystamy na co dzień. Każdy jest w stanie mówić myślami i
słyszeć mowę myśli. Nie wiem jednak, dlaczego ty to również
potrafisz, nie powinieneś mieć tej zdolności. Może to również
wynik filtracji twojej energii wadliwym sprzętem, kto wie.
II.
Rozmawialiśmy
prawie całą noc. Sprzątacz, który później przedstawił się
jako Robert, swoimi opowiadaniami o obecnym świecie ułożył mi w
świadomości minimalne pojęcie o tym, jak ten świat teraz wygląda.
To, co mówił, wprawiło mnie w przerażenie, które byłoby reakcją
każdego z moich czasów, gdyby usłyszał takie rzeczy. Nauka
zrobiła wielkie postępy, jednak nie nauczyła się nadal tego,
czego nie rozumiała już od początków XX wieku – postęp potrafi
dawać zarówno wielkie możliwości, jak i przynosić katastrofalne
szkody. Bywało, że coś mającego ułatwić życie ludzkości, na
skutek pozostania we władzy chorego umysłu zaczynało tę ludzkość
niszczyć. To okropne, ale nic się pod tym względem nie zmieniło,
świat ani odrobinę nie zmądrzał.
Telepatia
i zdolność wykorzystywania potencjału ludzkiego mózgu w prawie
dziewięćdziesięciu procentach to olbrzymie postępy. To jednak
niezbyt pocieszające w obliczu okropności, które ludzie zrobili
światu i sobie samym. Nowy kontynent, utworzony z milionów ton
odpadów, pełniący rolę więzienia, gdzie zsyła się skazanych,
aby tam umierali z głodu, lub zezwierzęcali się jeszcze bardziej
mordując się nawzajem dla mięsa. Tworzenie genetycznych mieszanek
człowieka ze zwierzęciem, dające mutantom nadludzkie możliwości
fizyczne, jednak ujmujące im znacznie inteligencji, tworzące z nich
tanią, wydajną i nie sprzeciwiającą się siłę roboczą. To
prawie ludzkie osobniki, traktowane jak bydło, nie będące w stanie
funkcjonować wśród normalnych ludzi, niemiejące szansy na
zdobycie wykształcenia, założenie rodziny, spędzające życie na
bezmyślnym wykonywaniu prac, do których zostali wytresowani.
Karmieni syntetycznym żarciem i trzymani w kojcach, kiedy nie
pracują. Zgroza.
Ludzkość
znów podzieliła się na nad- i podludzi. W przeszłości tłem do
tego stawały się wojny, lecz dzisiaj, w świecie wyższej
świadomości nie potrzeba tak prymitywnych form niszczenia
człowieka. Dzisiaj ludzkość morduje się w głowach, a nie na
frontach. Bestialstwo przybrało nową formę. Jeszcze gorszą, bo
niszczącą umysły, zostawiając puste ciała, pozbawione uczuć i
sumienia. Wyścig szczurów i desperacka walka o godny byt stała się
przyczyną tego, że społeczeństwo zostało posegregowane według
porządku, którego wyznacznikiem są pieniądze. Albo kogoś stać
na zabiegi medyczne mózgu, podwyższające inteligencję i staje się
pełnoprawnym obywatelem, albo gnije w slumsach pogardzany i
traktowany niczym bezpański kundel. Zwyczajny człowiek w tych
czasach jest gorszy. Gorszy dlatego, że jest prawdziwym człowiekiem.
Takim, jakim się urodził, a nie jakim stworzyła go nauka, operacje
i wszelkiego rodzaju implanty, którymi ci „lepsi” faszerują
swoje ciała, aby być coraz silniejszymi, mądrzejszymi i w ich
mniemaniu bardziej ludzkimi. Bo ludzkie nie jest już
człowieczeństwo, ale zdolność do zastępowania go techniką.
Nie
wiem już, co jest gorsze – to wszystko, czy eksperyment, którego
ofiarą się stałem. Miałem dużo szczęścia, w jakimś stopniu
pozostałem człowiekiem. Co jednak z tymi słojami wypełnionymi
ludzką świadomością porozrywaną na strzępy? Dusza – to słowo
tu nic nie znaczy. Teraz to tylko energia. To, co w człowieku
najważniejsze, co wyróżnia go na tle innych istot żywych,
traktowane jest jak przedmiot, który można w każdej chwili
wyrzucić do kosza. Trudno mi znieść fakt, że osobowość, rozum,
wspomnienia – to teraz jedynie akumulatory zasilające lodówki,
radia... Ile wart jest teraz człowiek? Kilkadziesiąt godzin grania
na przenośnej konsoli, piekarnik rozgrzany do 230 stopni przez pięć
godzin. Najbardziej bolesne i przerażające jest w tym wszystkim to,
że nie robią tego zbuntowane komputery tak, jak to sobie
wyobrażaliśmy oglądając filmy science – fiction, ale ludzie!
Ludzie robią to ludziom! Nie mogę na to patrzeć, ani tym bardziej
brać w tym udziału. Chcę umrzeć. Raz na zawsze i do końca.
III.
Poprosiłem
Roberta, aby na razie nie mówił o mnie nikomu. Na wszelki wypadek.
Nie miałem odwagi opowiedzieć mu o swoich przemyśleniach, kiedy
przyszedł do mnie następnego wieczoru. Wiedziałem jednak, że on
jest jedyną osobą, która może mi pomóc. Może zniszczyć mnie,
zanim zostanę baterią. Nie ma już nic, na czym mogłoby mi
zależeć. Wolę więc skończyć się definitywnie, zanim znowu mnie
odfiltrują i zamienią w parodię człowieka jeszcze bardziej
żałosną, niż już jestem.
Podczas
naszego kolejnego spotkania sprzątacz przyniósł moje akta. Usiadł
na skrzyni, położył sobie na kolanach teczkę, po czym otworzył
ją i zaczął przeglądać zawartość. Czytając otwierał oczy
coraz szerzej, a jego czoło coraz bardziej się marszczyło.
Powolnym ruchem zamknął teczkę. Wziął głęboki wdech i powoli
wypuszczał powietrze. Chwilę kazał mi czekać, zanim zaczął w
końcu mówić.
– Powiem
szczerze – obawiam się, jak na to zareagujesz. Bo sam rozumiesz,
są takie przypadki...są tacy ludzie, których znalezienie się z
twojej sytuacji mogłoby wyjątkowo bardzo zaboleć... – mówił
ostrożnie, ważył słowa tak, jakby bał się powiedzieć coś,
czym mógłby mnie urazić. Nie musiał mi mówić wprost, że takim
przypadkiem, taką osobą jestem ja. Stało się to jasne od razu, po
co miałby to mówić, jeśli nie chodziłoby o mnie?
– Mów
śmiało – odparłem – To i tak już nie ma znaczenia, traktujmy
te informacje jako ciekawostkę.
– A
więc, mój niewidzialny przyjacielu, byłeś księdzem.
Spojrzał
w stronę mojego słoja przepraszającym wzrokiem. Wiedział, że
fakt ten zrobi na mnie wrażenie. Wiedział też, dlaczego.
Informacja ta stała się bodźcem, który nagle odblokował w moim
umyśle część wspomnień. Ucieszyło mnie to, bo gdzieś w głębi
siebie na to właśnie liczyłem.
Byłem
kapłanem – osobą odpowiedzialną za opiekę nad sumieniami ludzi.
Poświęciłem życie pielęgnowaniu ludzkich dusz. Teraz, jako
bezwolna, bezcielesna istota, niemogąca już nic zdziałać, patrzę
na zgniłe owoce swojej pracy. Wkładałem całe swoje serce i wiedzę
w rozwój duchowy społeczeństwa. Ale teraz to wszystko nieważne.
Nieważne... Nikogo mój wysiłek nie obchodził, nikt się z nim nie
liczył. Nikt się nim nie przejął, degradując ludzką duszę i
związane z nią wartości do poziomu przedmiotu. Na nic zdała się
moja wiara, moje oddanie, życie w zgodzie z religią, ufne
dopasowywanie się do standardów wyznaczanych przez hierarchów
Kościoła. Nie ma religii, nie ma wiary, nie ma Boga. Nawet, jeśli
to wszystko kiedyś było, to teraz już nie istnieje. Człowiek
upadł na dno. Być może Bóg jako taki tak na prawdę nigdy nie
istniał, nikt tego przecież nie wie i kwestia ta jest
nierozstrzygalna. Było jednak w ludzkich duszach coś, co można by
Bogiem nazwać. Była jakaś subiektywna, w każdej głowie nieco
inna imaginacja, zamykająca ludzkie myśli i czyny w klamry
sumienia. Było coś czystego, nieskalanego podłością i
okrucieństwem. Coś, co wskazywało granicę między dobrem i złem.
Ludzkość ostatecznie i definitywnie rozprawiła się z tym, co
uwierało jej poczucie władzy nad światem. Zabiło sumienie, zabiło
Boga. Mimo, że nie posiadam układu nerwowego, nigdy nie czułem
większego bólu niż teraz. To zresztą nie jest ból fizyczny. To
dusza boli. Większej męki nie ma dla człowieka, który w tych
czasach duszę jeszcze posiada. Dobrze, że Robert nie może zobaczyć
mojej twarzy. Uniknął bowiem właśnie ujrzenia najbardziej
naznaczonego bólem grymasu, jaki tylko można sobie wyobrazić.
– Rozumiem,
co czujesz – powiedział – To znaczy domyślam się, co możesz
czuć.
Potem
zapadła długa, rozładowująca powoli napięcie cisza. Ochłonąłem
nieco z emocji. Czas przejść do sedna sprawy, pomyślałem.
– Chcę,
żebyś pomógł mi zniknąć – rzuciłem pewnym i stanowczym
tonem. – Powiedz mi, co trzeba zrobić, żeby zabić mnie
definitywnie? Tak, żebym nie miał już świadomości i żeby nie
można było mnie zamienić w baterię.
Sprzątacz
nie wydawał się zaskoczony pytaniem. Spodziewał się czegoś w tym
stylu, bo zdziwienie na jego twarzy nie było czytelne.
– Myślę,
że wystarczy rozbić słój. Twoja jaźń jest zebrana z tym
naczyniu i podtrzymywana za pomocą urządzenia zamontowanego przy
wieku. Logicznie rzecz biorąc, otwarcie go spowoduje, że
rozpadniesz się na kawałki i ulotnisz w powietrzu.
Nie
przekonał mnie. Odkąd obudziłem się w szklanym pojemniku jako
duch, nie trafiają do mnie logiczne wyjaśnienia. Ale nie mam
wyboru, ani nic do stracenia. Rozbijemy ten słój. To nie ucieczka,
to bezradność – tak to sobie tłumaczę.
IV.
Wiedząc,
że czeka mnie ostateczna, dobrowolna śmierć, do końca unikałem
rozmyślania o swojej sytuacji i o tym, co może mnie spotkać po
zniknięciu z tego świata. Starałem się myśleć o rzeczach
błahych, lub nie istotnych dla mnie. Zależało mi, aby oszczędzić
sobie bólu i strachu związanego ze snuciem tego typu przemyśleń.
Długo rozmawiałem z Robertem, zanim powiedziałem „zrób to”.
Pytałem go o jego życie, interesowałem się jego pracą. Opowiadał
mi o swojej dziewczynie, o zainteresowaniach. Mówił również o
tym, że kiedyś pracował w tym laboratorium jako asystent jednego z
naukowców, lecz za spowodowanie pożaru został zdegradowany do roli
sprzątacza. To wyjaśniało, skąd posiadał tak szczegółową
wiedzę na temat prowadzonych tu badań. Mimo, że poza tym jednym
szczegółem nie spotkało go w życiu nic przykrego, było mi go
żal. Współczułem temu człowiekowi, bo żył w okropnych czasach.
Wychowany do życia według nowych zasad, które dla mnie były nie
do przyjęcia, szedł przez życie, nie zdając sobie sprawy, że
brutalne, bezwzględne realia odebrały mu zdolność do zwyczajnych
ludzkich odruchów. Nie zna braterstwa i miłości. Nikt mu o nich
nigdy nie wspomniał. Obsesyjnie pseudonowoczesne społeczeństwo
potrafi wychować już tylko w taki sposób. Żadnych uczuć. Żadnych
skrupułów. Żadnego sumienia. Owszem, Robert wie, że kiedyś było
inaczej. Jednak jest zaślepiony nowoczesnością tak, jak reszta
ludzkości. Nie rozumie, że za moich czasów człowieczeństwo
pojmowano zupełnie inaczej. Przecież dawniej też zabijano, toczono
wojny, wykorzystywano ludzi i pogardzano nimi – powiedziałby. Nie
jest w stanie pojąć, że różnicą między tamtymi czasami a
obecnymi jest to, iż dawniej takie zachowania, mimo powszechności,
w ludzkich głowach pozostawały jednak patologią. Teraz to dla
niego codzienność. Robert po części rozumie moją postawę. Wie,
co czuję i dlaczego tak mi z tym źle, ale nie stara się myśleć
moimi kategoriami. Jestem dla niego egzotycznym zjawiskiem,
przybyszem ze świata o innej kulturze. Traktuje mnie jak cudzoziemca
– zdaje sobie sprawę z mojego innego sposobu postrzegania świata,
szanuje to, ale nie widzi potrzeby rozumienia go. To smutne.
Nadszedł
mój czas. Robert wziął słój i przez chwilę trzymał go w rękach
przeszywając wzrokiem jego szklane ściany.
– Jesteś
pewien? – spytał.
Jestem
pewien.
Epilog
Co
jest po drugiej stronie? Każdy chce to wiedzieć. Jest niebo. Niebo
dla każdego. Nie ma piekła, zostawiliśmy je umierając. Wszelkie
doktryny, interpretacje i wyobrażenia biorą w łeb, kiedy tracimy
ziemskie życie. We wszystkie legendy i zabobony wierzymy tylko
dlatego, że nikt nie jest w stanie udowodnić ich niesłuszności.
Nie znamy prawdy za życia, bo ludzki rozum funkcjonuje tylko między
granicami poznania, wytyczonymi przez znajomość jedynie materialnej
sfery istnienia. Tę prawdę poznaje tylko ten, kto doświadczył
egzystencji po obu stronach. Oto jedyna prawda dotycząca nieba i
piekła, życia i śmierci: piekło to życie, niebo to śmierć. Tu
jest nicość. Dla nas tylko nicość może być czystym dobrem.
Tylko nicości nie potrafimy zmienić w zło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz