menu2

Aniele, pójdę za tobą


Opowiadanie "Aniele, pójdę za tobą" było napisane na potrzeby konkursu. Temat narzucony z góry: tekst korespondujący z dowolnym obrazem Wojciecha Siudmaka lub Jacka Malczewskiego. Stąd tematyka kompletnie nie w moim stylu, ale chyba poszło mi w miarę dobrze ;) Zapraszam!

Wieża powoli pięła się w górę. Mały budowniczy wyciągał co chwilę ku budowli swoją dziecięcą, pulchną rączkę, aby dodać kolejny segment. Na buzi wypisane miał takie skupienie i zaangażowanie, jak gdyby był to prawdziwy budynek a on, jako jego konstruktor, był odpowiedzialny za bezpieczeństwo lokatorów. Wprawnymi, pełnymi opanowania ruchami chłopiec kładł na szczyt każdy topornie wyciosany, bardziej wyślizgany od zużycia niż wyheblowany klocek.
Rozległo się radosne szczekanie. Do pomieszczenia, w którym powstawała wieża, wbiegł pies. Niewielkich rozmiarów kundel o dość długiej sierści, za to bardzo ruchliwy. Ta właśnie ruchliwość popchnęła go prosto na budowlę. Drewniane klocki rozsypały się po całej izbie. Chłopiec zmarszczył czoło, posyłając pełne irytacji spojrzenie ku zwierzęciu.
- Przez ciebie będę musiał budować wszystko od nowa – burknął pod nosem. Zagarnął rozrzucone po podłodze klocki w jedno miejsce.
Ledwie wznowił budowę, stanęła nad nim mama.
- Jacusiu, pora iść do łóżka.
- Mamo, muszę dokończyć moją wieżę! Głupi Azor mi zepsuł, trzeba od nowa... - tłumaczył, rzucając klockiem w psa.
- Kochanie, jest już późno. Pamiętaj, że jutro znów musisz wcześnie wstać. Gąski trzeba zaprowadzić na łąkę.
- Pamiętam, pamiętam – zapewnił mamę. Wiedział, że nic nie wskóra, że mama nie ulegnie,nie pozwoli mu pobawić się dłużej. Posprzątał posłusznie klocki. Podnosząc ten, którym rzucił w Azora, pogłaskał psa po głowie tak, jakby jednak chciał go przeprosić.

Pościel była przyjemnie ciepła. Mama co wieczór kładła pierzynę na kaflowym piecu aby Jacek mógł położyć się do ciepłego, przytulnego łóżka i nie marzł w chłodne noce. Bardzo to lubił. Dawało mu to poczucie komfortu i bezpieczeństwa, czuł się otoczony naprawdę troskliwą, matczyną opieką. Ciepło i miękkość poduszki oraz pierzyny usypiały Jacka.
Mimo że mama kończyła już opowiadać bajkę, dochodząc do „i żyli długo i szczęśliwie”, oczy Jacka wciąż raźno biegały po suficie. Był już senny, lecz jeszcze nie uśpiony.
- Mamusiu, gdzie jest Marysia? Nie ma jej już od kilku dni... Dokąd poszła?
Twarz kobiety zastygła na chwilę i zbladła.
Nadszedł. Nie dało się tego uniknąć. Nadszedł ten dzień, w którym dziecku przestały wystarczać lakoniczne wyjaśnienia nieobecności jego siostry w domu.
- Synku – przeszło jej po dłuższej chwili przez ściśnięte gardło – twoja siostra odeszła. Nie wróci już do nas.
- Ale dlaczego? Już nas nie kocha? - spytał Jacek z wyraźnym żalem w głosie.
„Już nas nie kocha?”. To pytanie ukłuło Janinę prosto w serce.
- Kochanie, Marysia była bardzo, bardzo chora. Pan Bóg zabrał ją do siebie żeby nie musiała już więcej cierpieć.
Janina zdała sobie sprawę, że właśnie zdaje jeden z najtrudniejszych egzaminów zbycia matką. Sześcioletnie dziecko jest w stanie odczytać najgłębiej ukrywane emocje, jest na nie wrażliwe bardziej niż dorosły człowiek. Powinna ważyć teraz każde słowo. Każdy gest przemyśleć, nie pozwolić emocjom na przejęcie kontroli nad mimiką. Patrzeć dziecku prosto w oczy, nie ukrywać przed nim twarzy. Nieustannym kontaktem wzrokowym budować w nim poczucie bezpieczeństwa. Jedna łza, jeden skurcz mięśnia policzkowego i wszystko na nic.
- Gdzie ona teraz jest? - dociekał malec.
- W niebie – odparła Janina jakby automatycznie i zgodnie z utartym schematem odpowiadania dzieciom na tego typu pytania. - Jest teraz aniołem, synku. Tak, jak każdy dobry człowiek, który odszedł do Pana Boga.
Wiedziała już, jakie będzie następne pytanie jej małego synka.
Będzie dobrze. Powinno być. Obejdzie się bez szoku i płaczu syna. Ona też powinna jakoś swój płacz powstrzymać.
- Kim są anioły? - pytanie padło zgodnie z przypuszczeniami matki.
- Anioły to istoty, którymi stają się ludzie, kiedy Bóg zabiera ich do siebie do nieba. Są piękne. Mają białe szaty a na plecach skrzydła.
Jacek przez kilka sekund analizował usłyszane słowa, marszcząc poważnie swoje dziecięce czoło.
- Co one robią tam, w niebie? - spytał w końcu.
Kobieta poczuła ulgę. Dostała szansę poprowadzenia rozmowy w sposób, który powinien odwieść dziecko od negatywnego postrzegania śmierci siostry.
- Opiekują się nami. Obserwują nas z góry i pilnują, aby nie działa się nam żadna krzywda. Każdy człowiek ma swojego własnego anioła stróża, który o niego dba. Ty masz takiego anioła i ja go mam. Marysia też go miała a teraz pewnie sama jest dla kogoś stróżem. Śpij już, kochanie.
Janina pocałowała synka w czoło, okryła go szczelnie pierzyną i wyszła, gasząc po drodze świecę.

Poranek, mimo późnego już lata, był bardzo ciepły. Słońce obudziło Jacka, rażąc promieniami jego zaspane oczy. Ledwo minął kwadrans, a już chłopiec maszerował ochoczo w stronę łąki. Na pyzatej buzi, tuż pod małym zadartym noskiem, malował się dziecięcy, beztroski uśmiech. Bo jak tu się nie cieszyć z tak ładnego nieba i ogrzewającego twarz słońca? W za dużym, szarym kubraczku było mu odrobinę za gorąco. Długą, urwaną z rosnącej przy chacie jabłoni gałęzią rysował na nieporośniętej trawą ziemi kreskę. Wierzył, że w ten sposób łatwiej będzie gęsiom podążać za nim i dzięki temu żadna z nich się nie zgubi.
Dotarłszy na miejsce, Jacek usadowił się na wielkim kamieniu w cieniu imponujących rozmiarów drzewa. Spojrzał na niebo. Oczy rozbłysnęły mu radośnie na widok niezliczonych, puchatych obłoków, płynących spokojnie po błękicie. Tu owca, tam kubek, jeszcze dalej łódka z małym żaglem. Wyobraźnia podsuwała zachwyconemu dziecku coraz to nowe interpretacje snujących się leniwie kształtów.
Opuścił wzrok na łąkę. Przez chwilę nie był pewien, czy to, co tam zobaczył nie było tylko omamem wywołanym przez przypatrywanie się chmurom odbijającym jaskrawe światło słońca. Po łące, wśród maków przechadzała się nadzwyczajna postać. Jasna bijącym od niej białym blaskiem, poruszająca się tak, jakby nie szła po ziemi, ale unosiła się tuż nad nią. Jakby delikatnie stąpała po powietrzu.
- Ma skrzydła! - powiedział Jacek sam do siebie. Z fascynacją wypisaną na twarzy obserwował spacerującą osobę.
Anioł! Najprawdziwszy anioł, pomyślał. Dokładnie taki, o jakim wczoraj przed snem opowiadała mu mama! Pobiegł co sił w nogach. Z każdą sekundą przybliżał się do anioła. Z każdą sekundą bał się coraz bardziej, że widziadło zniknie. Przestraszy się, spłoszy i ucieknie.
A jednak nie uciekł. Chłopiec zatrzymał się tuż przed nim. Nie od razu przyjrzał mu się z bliska. Musiał się pochylić,oprzeć ręce na kolanach i złapać oddech. Dopiero później podniósł wzrok. Anioł patrzył na niego i uśmiechał się serdecznie.
- Witaj, Jacku – powiedział spokojnym, przyjemnie brzmiącym głosem.
- Dzień dobry – nieśmiało przywitał się chłopiec. - Czy jesteś aniołem?
- Tak, jestem. Przybiegłeś do mnie co sił, cieszę się, że się mnie nie boisz.
Trudno było określić, czy anioł jest kobietą, czy mężczyzną. Jacek jeszcze nigdy nie widział osoby o tak trudnej do określenia płci. Postać miała gładką, zupełnie pozbawioną jakichkolwiek zmarszczek twarz. Ozdabiał ją stale goszczący na ustach serdeczny uśmiech. Pozbawiona rękawów szata odkrywała jego ramiona. Ale co zza tychże ramion wystawało! Jacek na ten widok nie posiadał się z radości. Przecież to skrzydła! Wielkie, białe, cudowne skrzydła! Przypomniał sobie, jak mówiła mu o nich mama i chwilę później z satysfakcją uznał, że ma najmądrzejszą mamę na świecie.
Dopiero po kilku chwilach dotarło do chłopca, że skrzydlata postać zwróciła się do niego po imieniu. Znała go.
- Skąd wiesz, że mam na imię Jacek? - spytał podejrzliwie.
- Wiem, ponieważ znam cię dobrze. Często tu przychodzę i patrzę, jak siedzisz na kamieniu i pilnujesz swoich gąsek.
- Jesteś moim aniołem stróżem? - Jacek, nieco bardziej ośmielony, odważył się podejść bliżej.
Skrzydlaty roześmiał się pobłażliwie, a jednocześnie sympatycznie. Wyciągnął rękę w stronę chłopca i pieszczotliwie zmierzwił mu jasną czuprynę.
- Jeśli chcesz, mogę nim być – odparł z nieodłącznym uśmiechem, na co Jacek odpowiedział pospiesznym skinieniem głowy.
- Po co przychodzisz tu, na łąkę? - dociekał chłopiec.
- Bo tutaj jest pięknie. - Anioł rozmarzonym wzrokiem omiótł otaczający ich krajobraz.
Jacek rozejrzał się dookoła nieco zbity z tropu. Niewielka łąka, gdzieniegdzie rozłożyste drzewa o wielkich, silnych konarach, rzucające cień na miejscami obgryzioną przez zwierzęta trawę. Dalej pas pól uprawnych świeżo po żniwach a za nim las. Widok, który oglądany przez całe krótkie życie, nie robił na Jacku żadnego wrażenia. Nic specjalnego, uznał.
- Nic specjalnego – powtórzył na głos swoje myśli. - Pola, łąka, drzewa. Jak wszędzie.
Tymi słowami wyraźnie zdziwił swojego rozmówcę.
- Chodź. Pokażę ci coś.
Skrzydlaty wybrał najwyższe drzewo i poprowadził chłopca w jego stronę.
- Wejdźmy na nie! - zachęcił z fascynacją w głosie.
- To drzewo jest ogromne! Na pewno spadnę! Nie chcę, boję się. - Jacek oczami wyobraźni widział już siebie poobijanego, leżącego na trawie w cieniu wielkiej, liściastej korony.
- Nie bój się, nic ci się nie stanie. Będę teraz twoim aniołem stróżem; zadbam o to, byś nie spadł, obiecuję. – Anioł puścił oko do chłopca, zdobywając w jednej sekundzie jego bezgraniczne zaufanie.
Wspinali się razem. Chłopiec pierwszy, trochę niepewnie. Tuż za nim skrzydlaty opiekun – cały czas mając na niego oko. Kiedy Jacek rozejrzał się i zobaczył okolicę z wysokości najwyższego drzewa na łące, omal nie spadł z wrażenia. Widział to samo, co zawsze. Tę samą przestrzeń, którą odwiedził w życiu setki razy. Wszystko jednak wyglądało teraz inaczej. Było piękne, bogate w kolory, radosne. Było wyjątkowe. Poczuł podmuch na twarzy, usłyszał wiatr szalejący w liściach. Nigdy nie czuł się tak istotną częścią tego, co go otacza. Aż do teraz.
- Widzisz? Właśnie dla takich widoków tu przychodzę.
Chłopiec był zbyt pochłonięty widokiem, żeby wdawać się w rozmowę. Nie spuszczając wzroku z krajobrazu, kiwnął jedynie głową na znak, że widzi.
- Pójdę już. A ty powinieneś wrócić do swoich gęsi, bo zostały bez opieki. Zejdźmy.


Janina siedziała na ławce przed domem w towarzystwie sąsiadki – starej Ziębikowej. Zaabsorbowane rozmową, nie od razu zauważyły, że Jacek właśnie zdobył szczyt pokaźnej jabłoni, rosnącej na podwórku.
- Jezus Maryja, toż on spadnie zaraz! - Zerwała się z ławki Ziębikowa, trzymając się za głowę.
Janina, starając się zachować spokój, wzięła sąsiadkę za ramiona i zmusiła do powrotu do pozycji siedzącej. Mając na względzie kłopoty Ziębikowej z chodzeniem, nie chciała dopuścić do tego, by stara kobieta w panice nadwyrężyła swoje nie pierwszej młodości stawy. Kiedy matce Jacka udało się usadzić kobietę, sama pobiegła w stronę drzewa.
- Jacek! - krzyczała nerwowym głosem – Zejdź tu szybko! Zejdź, słyszysz?!
Omal nie zemdlała ze strachu, kiedy syn, wykonując polecenie, zaczął brawurowo zeskakiwać z konaru na konar niczym wiewiórka. Ledwie stopy chłopca dotknęły ziemi, matka złapawszy go za ramiona, przyciągnęła do siebie.
- Jacek, co ci do głowy strzeliło? - Matka była bliska płaczu.
- Mamuś, tam jest tak pięknie! - tłumaczył, palcem wskazującym pokazując nieokreśloną przestrzeń.
- Dziecko drogie, przecież ty nigdy po drzewach nie chodziłeś! Nigdy nie potrafiłeś!
- Anioł mnie nauczył i już umiem. - Chłopiec wzruszył ramionami, jakby wyjaśniał najbardziej pospolitą na świecie sytuację.
- Kochanie, jaki znowu anioł?...
- Taki, o którym mi opowiadałaś. Przyszedł dziś na łąkę. Chodziłem z nim po drzewach a on powiedział, że może być moim stróżem – relacjonował z właściwym dziecku zapałem.
Ziębikowa może i miała sfatygowane kości, ale na pewno nie była głucha, toteż usłyszała słowa chłopca doskonale. Dokuśtykała pod drzewo, gdzie znajdowała się matka z dzieckiem.
- Powiedz, dzieciaczku, po co ten anioł do ciebie przyszedł? Czego chciał?
- Na miłość boską, niechże pani da spokój. Przecież uroiło mu się to wszystko. Głupio zrobiłam, naopowiadałam dziecku przed snem o aniołach ze skrzydłami i teraz mu się roi w głowie nie wiadomo, co.
- Nie, nie, moja droga. Dzieci nie kłamią. Sam by tego nie wymyślił – mówiła zafascynowana opowieściami chłopca staruszka. - Pan Bóg anioła zesłał chłopcu, znaczy się przekazać mu coś chciał. Święte dziecko! Niech czeka tu, ja po księdza polecę, raz dwa wrócę!
Janina złapała Ziębikową za rękaw i z trudem utrzymała zaaferowaną staruszkę w miejscu.
- Opamiętajże się, kobieto! - krzyknęła zdenerwowana. - Dziecku się przywidziało Bóg wie, co a ty już do księdza biegniesz!
Stara kobieta dołożyła wszelkich starań, by mimiką twarzy dać Janinie do zrozumienia, że poczuła się urażona.
- Jak uważasz – przemówiła oficjalnym tonem – Ale niech się Bóg nad tobą zlituje, jeśli dziecka świadectwo ignorujesz. A ty, chłopczyku – tu zwróciła się do Jacka, zmieniając ton na o wiele bardziej serdeczny – jeśli znów spotkasz anioła, uproś go o wstawiennictwo u Pana Jezusa, żeby mi ulżył w chorobie, bo nogi moje już stare i nie dają rady mnie nosić.
Obróciła się na pięcie i odeszła powolnym krokiem, utykając nieco.


Kolejny poranek był znacznie chłodniejszy i mniej słoneczny. Wilgotna trawa zdradzała, że w nocy padał deszcz. Jacek siedział na kamieniu. Wokół niego gęsi skubały mokrą trawę, jednak chłopiec nie pilnował ich wcale. Gdyby z krzaków wyskoczył lis i zaatakowałby je, chłopiec nawet by nie zauważył. Wzrokiem sięgał w dal, nieustannie wypatrując spacerującego po łące anioła z nadzieją, że ów pojawi się ponownie.
Jest! Tam, niedaleko drzewa, na które wczoraj razem się wspinali! Chłopiec z okrzykiem radości ruszył ku skrzydlatej postaci. Anioł, kiedy go zauważył, uśmiechnął się przyjaźnie i pomachał ręką na powitanie.
Spędzili na rozmowie dużo czasu. Siedząc na gałęzi najwyższego z drzew, podziwiali wiejski krajobraz. Gęsi, pozbawione uwagi opiekuna, spacerowały po zagrodzie, którą ten pomysłowo wykonał z patyków i sznurka.
- Powiedz mi, aniele, czy inni też Cię widzą? Każdy może zobaczyć anioła?– spytał Jacek w pewnym momencie.
- Nie każdy. To przywilej ludzi wrażliwych, dostrzegających piękno. Patrzących sercem.
- To znaczy, że ja taki jestem?
Skrzydlaty, wyraźnie rozbawiony, poprawił mu grzywkę, opadającą na oczy.
- Jesteś bardzo młody. Jesteś jak księga z pustymi kartami. Póki tych kart nie wypełnił ból i niegodziwość, łatwiej jest ci otworzyć serce na piękno. - Anioł poczuł, że mimo metafor, którymi się posłużył, chłopiec zrozumiał wszystko.
Jacek kilka razy próbował niepostrzeżenie wyrwać z anielskich skrzydeł choć jedno piórko, aby po powrocie do domu przedstawić matce dowód na to, że nie kłamał, kiedy opowiadał jej wczoraj, co zdarzyło się na łące. Ani razu nie udało mu się jednak zrobić tego wystarczająco dyskretnie.
- Aniele, chciałem cię o coś prosić – nieśmiało powiedział Jacek.
- Słucham.
- Znajoma mojej mamy, pani Ziębikowa choruje na nogi. Jest już stara, ma kłopoty z chodzeniem. Czy mógłbyś jej pomóc? Ona jedyna uwierzyła mi, że cię spotkałem... - powiedział błagalnym tonem, mając nadzieję, że ostatnie zdanie będzie przekonującym argumentem.
- Nie mogę tego zrobić, nie mam takich możliwości. Nie potrafię uzdrawiać ludzi. - Anioł starał się odmówić łagodnie, by nie rozczarować dziecka zbyt boleśnie.
- Ale przecież mógłbyś poprosić Pana Boga...
- Jacku, gdyby Bóg miał wszystkim tak pomagać, to ludzie doszliby do wniosku, że wystarczy poprosić go, a on da im wszystko, czego tylko zapragną. Staliby się wtedy próżni i leniwi. Ale może sam spróbowałbyś pomóc tej kobiecie? Nie można zawsze liczyć na cud. Zanim zwrócisz się do Boga o pomoc dla kogoś, zastanów się, jak ty możesz temu komuś pomóc.
Skrzydlaty rozejrzał się, szukając czegoś wzrokiem.
- Zobacz – wskazał palcem – tamta gałąź jest prosta i gruba. Wydaje się też być bardzo mocna. Spróbuj wystrugać z niej laskę dla pani Ziębikowej. Na pewno doceni twoją pomoc.
Jackowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Oczy mu rozbłysły jak szklane kulki. Kiwnął szybko głową i niezwłocznie zabrał się do pracy.
Anioł pożegnał się i zostawił chłopca samego.

Odprowadziwszy gęsi, Jacek nawet nie zajrzał do domu. Ciekawość reakcji pani Ziębikowej na jego prezent zaprowadziła chłopca prosto do sąsiadki. Przybiegł z takim zapałem, że aż uderzył głową w drzwi, potykając się o betonowy stopień. Kobieta musiała usłyszeć uderzenie, bo kilka sekund później stała już przed masującym guz na głowie Jackiem i minę miała, jakby patrzyła na płonącą stodołę.
- Na miłość boską, dziecko, co ty wyprawiasz?...
Chłopiec wstał i otrzepał się z kurzu. Podniósł drewnianą laskę, którą upuścił przed chwilą. Wyciągnął trzymające prezent ręce w stronę Ziębikowej tak, jakby był królem, który przekazuje uroczyście miecz swemu nowemu rycerzowi. Wtedy zdał sobie sprawę, że kompletnie nie wie, co powiedzieć.
- Żeby pani było lżej chodzić – wytłumaczył lakonicznie, ubolewając nieco nad tym, że nie zastanowił się wcześniej, co ma mówić.
Kobieta z lekkim niedowierzaniem przyjęła laskę, spojrzawszy najpierw na nią, później na dziecko.
- Jacusiu... Ty to sam...? - Łzy cisnęły się kobiecie do oczu.
- Sam. Anioł powiedział, żeby nie liczyć na cud, tylko samemu pomagać. - Jacek wyszczerzył zęby w życzliwym uśmiechu.
- Mój kochany. - Sąsiadka tuliła chłopca jak własnego syna, którego nie widziała całe lata. - Nikt mi nigdy nie zrobił takiej miłej niespodzianki. Pójdziesz do nieba za to twoje dobre serce. Pójdziesz na pewno!

Następnego dnia wstał dużo wcześniej niż zwykle. Miał szczęście, mama jeszcze spała. Na palcach wymknął się do spiżarni, skąd zabrał trochę chleba, ser i trzy duże jabłka. Zawinął wszystko w starą, połataną koszulę, po czym końce materiału zawiązał na supeł.
Nie zabierając ze sobą gęsi, pobiegł na łąkę. Zajął swoje stałe miejsce na kamieniu i czekał na skrzydlatego towarzysza.
Anioł długo się nie pojawiał, a może to zniecierpliwionemu Jackowi czas tak się dłużył. Kiedy w końcu się pokazał, chłopiec wystrzelił biegiem w jego stronę jakby był goniony przez wilka. Ledwo anioł zauważył, że Jacek biegnie w jego stronę, już chłopiec stał przed nim zdyszany. Popatrzył na dziecko i zmarszczył czoło.
- Co tu robisz tak wcześnie? Co masz w tym tobołku? - spytał podejrzliwie.
Jacek zdmuchnął włosy z oczu i wyprężył się, jakby zależało mu na jak najlepszym zaprezentowaniu się rozmówcy.
- Prowiant - odparł Jacek z uśmiechem.
- Prowiant? - Anioł powtórzył, jakby nie był pewny czy dosłyszał odpowiedź.
- Tak. Chlebek, serek i jabłuszka! - chłopiec wymienił zawartość tobołka, uśmiechając się nieustannie. - Mogłem jeszcze trochę mleka zabrać... - powiedział bardziej sam do siebie, niż do anioła.
- O! A gdzie się wybierasz, co?
- Idę z tobą. Do nieba. - Jacek brzmiał stanowczo, jakby nie brał pod uwagę żadnego sprzeciwu.
Anioł zdębiał.
- Co takiego? Ze mną? Do nieba? Chłopcze, nie możesz ze mną iść. Ludziom nie wolno ot tak sobie chodzić na wycieczki do nieba...
- Ale pani Ziębikowa powiedziała, że mogę! Że na pewno pójdę! Powiedziała „Pójdziesz do nieba za to twoje dobre serce”!
Ku irytacji chłopca, skrzydlaty wybuchł śmiechem. Śmiał się i śmiał a Jacek z każdą minutą coraz bardziej czuł się ofiarą głupiego żartu.
- Jacku, pani Ziębikowa powiedziała tak, ale nie miała na myśli, że pójdziesz do nieba teraz - zaczął tłumaczyć anioł, kiedy już ochłonął. - Chodziło jej o to, że za swoją dobroć zasłużyłeś na niebo po śmierci. Ech, głuptasie...
- To kiedy będę mógł z tobą pójść? - dociekał Jacek, obrażony.
- Pójdziesz ze mną, kiedy się zestarzejesz i nie dasz już rady spełniać dobrych uczynków – powiedział anioł półżartem, licząc że uda mu się rozluźnić w dziecku napięcie.
Jacek spuścił głowę. Był smutny i rozczarowany. Wiedział jednak, że rzeczywiście tak musi być. Taka jest kolej rzeczy i musiał się z tym pogodzić. Uznał, że nie ma sensu się smucić, trzeba cierpliwie czekać na tę starość, starając się jak najpilniej pracować na niebo.
Kiedy podniósł głowę, jego uwagę przykuła stojąca na skraju łąki postać. Był to starszy mężczyzna, ubrany zbyt elegancko, by być mieszkańcem wsi. Bródkę miał przyciętą w szpic. Reszty twarzy nie było widać, schowana była w cieniu kapelusza. Jegomość, patrząc na Jacka i anioła, jakby notował coś na arkuszu papieru.
Chłopiec zastygł w bezruchu ze wzrokiem wbitym w człowieka.
- Czy on też cię widzi? - spytał szeptem.
- Możliwe – odparł anioł.
Trwali tak w miejscu, dopóki mężczyzna nie skończył zapełniać kartki i nie oddalił się spacerowym krokiem. Zanim zniknął chłopcu z oczu, odwrócił się jeszcze i pomachał mu. Jackowi wydało się, że człowiek puścił też do niego oko i się uśmiechnął, ale tego już nie był pewien.  

1 komentarz:

  1. lepiej bym tego nie wymyśliła ;) chociaż anioł mógłby być dla mnie trochę bardziej "mroczny"... Malczewski to jeden z moich ulubionych malarzy, więc historię przeczytałam z przyjemnością.
    Ada

    OdpowiedzUsuń