menu2

Kijanka

Krótki tekścik, napisany z marszu i głównie po to, by się dać upust wyobraźni. Nie ma o czym gadać ;>

Znacie te bujdy o potworach, czających się pod łóżkiem, prawda? Kiedy tylko zgasicie światło i wtulicie się w poduszkę, paskudztwa wyłażą. Drapią olbrzymimi pazurami kołdrę, skrzypią niedomkniętymi drzwiami. Przejmują kontrolę nad nocną lampką, każąc żarówce migać co chwilę pozostającym na skali widoczności i trwającym ułamek sekundy błyskiem. Nadają swoją okropną postać znajdującym się w pokoju przedmiotom. Biorą we władanie blade, padające zza okna światło księżyca i sterują nim tak, by rozłożyło na ścianach przerażające cienie. Mnóstwo dzieciaków zmagało się z potworami niemal co noc. Wielu z was na pewno również. A może nawet zmagacie się nadal?
Mój potwór jest inny. Nie czeka na mnie pod łóżkiem ani w szafie. Nie wykorzystuje mojej wyobraźni przeciwko mnie – tak mi się przynajmniej wydaje. Zresztą, mam już szesnaście lat, z tych bajek dawno wyrosłem. To, co nawiedza mnie nocami, jest w mojej głowie. To nie wyobraźnia, jestem pewien. Czasami go czuję. Za dnia wierci się gdzieś pomiędzy prawym okiem a uchem. Sprawia mi wtedy ból. Czuję, jakbym miał w sobie mysz, która wydrapuje w moim mózgu norę tuż za skronią.
Nie boję się go. Czuję jedynie lęk przed tym, co ze mną robi. Wieczorami, kiedy kładę się do łóżka, zaczyna ze mną rozmawiać. Ma dziwny głos. Krzyczy, próbując przebić się przez wściekły szum fal brzmiących jak niezaprogramowany telewizor. Nie jest to jednak krzyk dyktowany gniewem, to raczej usiłowanie za wszelką cenę być dla mnie zrozumiałym, nie dać się zagłuszyć szumowi.
Mówi o sobie i o mnie - o tym, że mieszkamy razem w mojej duszy i często prosi, bym go stamtąd nie wyganiał. Wiem, że był ze mną zawsze. Wszedł w moją głowę, gdy byłem jeszcze płodem. Wpełzł pępowiną jak kijanka. Teraz jest maleńką żabką, gnieżdżącą się w korze mózgu. Nigdy nie powiedział, dlaczego we mnie jest, ani czy ma zamiar kiedyś sobie pójść.
Moja kijanka ma własny świat, do którego należy, i do którego wraca, kiedy śpię. Zabiera tam ze sobą i wędrujemy razem wielką, szarą pustynią. To właśnie tego się boję – świata, który odwiedzamy. Wiatr rozwiewa tam kurz i popiół, hulając po bezkresie pustynnej przestrzeni. Niebo jest zawsze brunatno-siwe, jakby spowite dymem palących się opon.
Jedyne, co żyje w tym świecie, to dziwne owady, które nazywam żukami. Ogromne – wielkości pięści, o grubych pancerzach. Spotykam je bardzo rzadko, częściej widuję ich zwłoki – wysuszone pancerze przysypane popiołem. Zastanawiam się zawsze, skąd się tam wzięły i dlaczego tak wiele z nich umiera. Mój towarzysz mówi, że tak naprawdę nie istnieją. Tłumaczy, że widzę je, bo bardzo chcę widzieć, chcę zobaczyć życie w tym pustym świecie. To prawda, doskwiera mi ta martwa pustka, czuję się w niej źle. Gdzie bym nie szukał, wszędzie smutek i nieistnienie. Nawet ja tam nie istnieję. Jestem oczami. Jestem wzrokiem.
Kiedy pytam potwora, dlaczego ciągle tu wracamy, odpowiada, że tęskni za tym miejscem. Urodził się właśnie tutaj i choć nie zostało już nic poza popiołem, ciągle chce tu przebywać. Choć będąc tam wydaje się, że błądzimy bez celu, czuję, że on czegoś szuka.

To oczywiste, że nikt mi nie wierzy. Nawet nie wiecie, jak twardo potrafią stąpać po ziemi ci, którzy deklarują wiarę w bóstwa, święte duchy i nadprzyrodzone siły sprawcze. Kiedy mówię o moim potworze, cała ich wiara pryska i obraca się w nicość. Całe życie spędzają w przekonaniu o istnieniu świata niematerialnego, lub po prostu innego niż ten, w którym żyjemy, a jednak kiedy daję świadectwo istnienia czegoś w tym rodzaju – zostaję wariatem. Dzieciakiem, który naoglądał się filmów. Szczeniakiem, któremu krwawe gry komputerowe zamazują rzeczywistość. Puste, zdegradowane emocjonalnie pokolenie to ja.
Psycholog? Psychiatra? Oczywiście, wszystko było. Jak myślicie, z jakim efektem? Jasne – z tak oczywistym, że nawet nie ma potrzeby go opisywać. Wiedzą, wierzą, rozumieją. Po pełnej wiedzy, wiary i zrozumienia rozmowie wychodzę z gabinetu a wchodzą rodzice. Przebywają tam prawie tak długo jak ja. Naturalnie, próbuję podsłuchiwać. Ze specjalistą od mojej głowy zawsze jednak rozmawiają szeptem. Wiedza, wiara i zrozumienie zostają im przekazane w postaci recepty na nowe leki oraz są mi później udowadniane poprzez skrupulatną kontrolę gier, filmów i muzyki, z którymi mam styczność.
Ziemia, w której rośnie mój ulubiony kaktus, jest już pełna małych, białych pigułek. Nie jestem czubkiem!

Pewnego razu wędrowaliśmy jak zawsze przez pustynię. Poprosiłem moją kijankę, byśmy podążyli za żukiem. Długo szliśmy jego śladami. Sunął po ziemi wolno, ale pewnie. Owad wyraźnie znał cel swojej drogi. Doprowadził nas do miejsca, gdzie ziemi nie przykrywał już popiół – była naga, twarda i popękana. Zobaczyłem w oddali coś wysokiego, sterczącego z ziemi. Żuk zmierzał właśnie tam, a więc my również. To, co ujrzałem, kiedy dotarliśmy na miejsce, wzbudziło we mnie przerażenie, jakiego nigdy dotąd nie czułem. Wcale nie największe, jakiego doświadczyłem, ale po prostu inne.
Wystający z ziemi obiekt okazał się szubienicą. Stryczek kołysał się na wietrze, zdawało mi się, że stare drewno cichutko skrzypi. U stóp śmiertelnego masztu siedziała zgarbiona postać i ogrzewała dłonie przy dogasającym ognisku. Płomień dawała ziemia. Nie było żadnego drewna, czy chociaż odrobiny chrustu. Ogień płonął wprost z poznaczonej bruzdami, wysuszonej gleby. Człowiek ten – a może nie człowiek - był ubrany w niemożliwie podarte szmaty, okręcony nimi na podobieństwo mumii egipskiej, jednak luźno na tyle, że materiał fałdował się, a niekiedy opadał swobodnie. Skóra zdawała się być tak zniszczona, że trudno było dostrzec czy to właśnie ona jeszcze, czy już poszarpane odzienie.
Zauważyłem, że dookoła szubienicy krąży wiele żuków. Na niebie zaś pierwszy raz ujrzałem ptaki. Całe czarne, ale niewielkie – zbyt małe, by być krukami, lub chociaż wronami. Kiedy mumia wydawała z siebie pojedyncze i krótkie warknięcie, zawsze jeden z żuków rozpościerał pancerne skrzydła i wzbijał się w powietrze. Kiedy udawało mu się upolować ptaka, wracał na ziemię i oddawał mumii zdobycz. Postać wybierała z niewielkiego stosu dwa patyki. Chudymi, wysuszonymi palcami wypruwała z resztek ubrania nić i związywała nią patyki w taki sposób, by utworzony z nich krzyż przypominał literę „X”. Brała wtedy upolowanego ptaka i ukręcała mu głowę, po czym nicią nawleczoną na długą, drewnianą igłę mocowała ptasie skrzydełka na ramionach krzyża, przebijając je tą igłą na wylot.
Patrzyłem w milczeniu ze swym towarzyszem, jak upiór ten tworzy przy ognisku rząd skrzyżowanych patyków. Mały, przerażający ptasi cmentarz. Wtedy brudnożółte ślepia spojrzały na mnie i zamarłem w bezruchu. Patrzyły tak i patrzyły, hipnotyzowały mnie i odbierały wolę.

Nastał ranek. Obudziłem się wypoczęty, jakbym spał zupełnie spokojnym, zdrowym snem. Jak gdyby nie było kijanki, jej świata, żuków. Jakbym nigdy nie widział mumii siedzącej pod szubienicą. A jednak widziałem. Byłem tam, wiem o tym doskonale i pamiętam wszystko ze szczegółami. To była wiadomość dla mnie. Wiadomość, której treści nie rozumiałem, a mimo to wiedziałem, czego dotyczy. To mówił świat mojego potwora. Choć nie padło ani jedno słowo, to żółte oczy przekazały mi wszystko. Przekazały wezwanie.
Podnoszę się z łóżka i idę do okna, gdzie na parapecie stoi kaktus. Wydłubuję tabletki i oczyszczam je z ziemi. Połykam, popijając wczorajszą herbatą. Wszystkie, co do jednej. Trzydzieści pigułek – ostatni miesiąc mojego szaleństwa. Wracam do łóżka i czekam na ból.

Otwieram oczy. W sali szpitalnej leżę sam. Przez dłuższą chwilę obserwuję rurkę kroplówki. Patrzę, jak złośliwie pompuje we mnie życie. To nic. Nie wszystko jeszcze stracone. Czuję się na tyle silny, by wstać. Odłączam kroplówkę i wymykam się z sali. Mam szczęście – chwilowo pokój pielęgniarek jest pusty. Nie potrzebuję zbyt wiele czasu, by znaleźć strzykawkę. Wracam, niezauważony. Siadam na brzegu, wyjmuję z kieszeni piżamy swój łup. Pociągam za tłok strzykawki, otwieram korek w wenflonie i wkładam ją. Naciskam tłok.
Nie pamiętam już, kim byłem. Nie rozumiem tego, co we mnie było, ani wizji, które miewałem. To już i tak teraz nieistotne. Jestem kijanką. Pełznę pępowiną, by zagnieździć się w mózgu i tkwić tam niczym maleńka żabka.

3 komentarze:

  1. Chujowe

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam własnego hejtera! Właśnie zostałem gwiazdą Internetu! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedno Ci muszę powiedzieć, grunt to dobre zakończenie, a ostatnie zdanie jest świetne :)

    O.

    OdpowiedzUsuń