menu2

Wyjątkowy dar


W przypadku tego opowiadania proszę o szczególną wyrozumiałość, bo to mój pierwszy w życiu ukończony tekst. Nie ma tu właściwie horroru, więc jest szansa, że będzie bardziej przystępny dla niektórych. Wiem, że tytuł brzmi tandetnie, ale rozumiecie, debiut. Zapraszam do lektury.




Sportowe, czarne auto przecięło ulicę ze stanowczo zbyt dużą prędkością, rozjeżdżając kałuże i obryzgując przechodnia szaroburą deszczówką. Kioskarka założyła pospiesznie ochronną kratę na okienko swojego przybytku i chowając do kieszeni klucz od kłódki oddaliła się, kończąc tym samym swój dzień roboczy. Mężczyzna bezceremonialnie rzucił na chodnik peta, którego przed chwilą dopalił. Wszyscy mokrzy od deszczu, zziębnięci i zapewne zdenerwowani, że w taką pogodę przyszło im wracać z pracy do domu. Anna pomyślała, że oddałaby teraz wszystko, by móc zdenerwować się tak powszednią rzeczą, jak ochlapanie wodą z kałuży, tak bardzo chciałaby znaleźć się na miejscu kioskarki, czy tego mężczyzny zaśmiecającego chodnik. Pragnęła mieć tak błahe zmartwienia jak oni, zazdrościła im tych głupich, nie mających większego wpływu na życie problemów. Świat za oknem tak bardzo różnił się od jej świata. Jedyną wspólną dla nich rzeczą były mokre twarze. Przechodnie mieli na nich krople deszczu, Anna na swojej miała łzy. Zapuchnięte oczy patrzyły za okno, ni to na ulewę, ni to po prostu gdzieś w przestrzeń. Nie mogła już choćby na chwilę skierować wzroku gdzie indziej, niż przez to okno. Nie potrafiła dłużej znieść widoku swojego mieszkania. Wszędzie widziała Marka. Tak, jakby przed śmiercią na wszystkich meblach, sprzętach domowych i przedmiotach codziennego użytku napisał „Na tym łóżku spałem, z tego kubka pijałem kawę, w to lustro patrzyłem, kiedy się goliłem. Tu byłem. Marek.” Jak gdyby na tych wszystkich rzeczach fosforyzowały odciski jego palców. Ostatkiem sił i nerwów rozejrzała się po pokoju. Szafa – nie ujrzy już jej całej wybebeszonej w poszukiwaniu krawata. Łóżko – już nigdy nie zaskrzypi pod ich splecionymi ciałami. Scrabble leżące na półce – żegnajcie całonocne turnieje, kończące się przeważnie sporem o to, czy jakieś słowo istnieje, czy nie. Ale najgorsza była kolekcja fotografii, zdobiąca ścianę w korytarzu. Marek w kąpielówkach nad morzem. Marek objuczony bagażami na tle Giewontu. Marek pływający rowerem wodnym. Marek przy grillu ze stekiem na widelcu. Marek. Marek. Marek. Łzy. Łzy. Łzy. Pieprzone zdjęcia. Mogłaby się ich pozbyć, może przynajmniej one nie dostarczałyby nowej porcji igieł w sercu, kiedy by przechodziła korytarzem. Mogła wyrzucić je od razu, już dwa tygodnie temu, zaraz po jego śmierci. Nie wyrzuciła. Był moment, kiedy już jedno zdjęła ze ściany z zamiarem zabrania stamtąd kolejnych. To było dwa, może trzy dni wcześniej. Naszła ją wtedy myśl – "Nie Anka, tak się nie robi. Odszedł, to fakt, ale nie do innej, nie zdradził, nie zrobił nic złego. Odszedł po prostu. Raz na zawsze. Odszedł w taki sposób, który powrotów już nie przewiduje. Umarł i już, nie można mieć mu tego za złe. Należy więc pamiętać. Nie starać się zapomnieć o nim nawet, jeśli wiąże się to z tak okropnym bólem."
Wstała z kanapy, na której dotąd siedziała, wyglądając przez okno. Weszła do kuchni, umyła kubek, dopijając przedtem herbatę. Postanowiła zaparzyć kolejną. Herbata była dla Anny czymś, po co zawsze odruchowo sięgała wtedy, kiedy żal odbierał jej chęć na wszystko inne. Nawet ona nie wiedziała, dlaczego akurat ten napój pomaga jej znieść trudne chwile. Nalewając wody do czajnika, znów wróciła myślami do Marka. Kiedy robiła coś w kuchni, choćby nawet parzyła herbatę tak, jak teraz, on siadał przy stole i patrzył na nią z rozmarzonym uśmiechem. Lubił ją obserwować podczas takich zwyczajnych czynności. Powtarzał zawsze, że wtedy podoba mu się najbardziej. Lubiła to w nim bardzo i doceniała. Cieszyło Annę, że jej facet zauważa jej urodę w takich chwilach. „Jesteś piękna” wypowiadane wtedy miało o wiele większe znaczenie niż „jesteś piękna”, kiedy stawała przed nim umalowana i elegancko ubrana. Ciekawe, co Marek powiedziałby, gdyby mógł patrzeć na mnie teraz – pomyślała. Stała przy kuchence, ubrana w puszysty sweter rozciągnięty tak, że nie było widać iż pod spodem ma jeszcze krótkie szorty. Proste, jedynie lekko podkręcone przy końcach ciemnobrązowe włosy opadały jej na ramiona. Tak, na pewno podobałaby się teraz Markowi. Bez wątpienia. Rozpłakała się po raz setny albo i sto pierwszy już dzisiaj.

***

Wiele dzieci ma swoje własne, wykreowane przez rodziców stwory, będące ucieleśnieniem kary za „dziecięce przewinienia”. Odmówienie zjedzenia surówki, rozerwanie spodenek podczas zabaw na podwórku, dokuczanie koleżance w przedszkolu – tego typu wykroczenia zdarzają się każdemu dziecku. Wymierzaniem kary za wszystkie te winy zajmuje się czarownica mieszkająca w starej skrzyni na strychu, zły Czarny Pan, który w każdej chwili gotowy jest wsadzić dzieciaka do worka i wynieść do lasu, czy diabeł przesiadujący pod łóżkiem. Jeśli chodzi o tego typu, powiedzmy, mitologię na użytek wychowawczy, rodzicielska fantazja nie zna granic. Taką też fantazją wykazała się matka Anny. Dziewczyna za młodu przesiąkła opowieściami o Gargulcu. „Jeśli nie umyjesz zębów, w nocy przyjdzie do ciebie Gargulec” – tego typu ostrzeżenia dawali jej rodzice niemal na każdym kroku. Stwór zaprzęgany był do roboty zawsze, kiedy matce potrzebny był respekt córki. Mimo, że mama nigdy nie sprecyzowała, co Gargulec z Anną zrobi, gdy już przyjdzie, dziewczynce wystarczało samo ostrzeżenie, że ten się pojawi, aby spłynął na nią strach. Trudno więc się dziwić, że wszystko, co złe, smutne, czy straszne, kojarzyło się jej z garbatym, granitowym stworem. Wydawać by się mogło, że na dłuższą metę takie zabiegi wychowawcze nie przynoszą żadnych efektów ubocznych. To przecież tylko takie koszmarki z dzieciństwa, o których albo się po kilkunastu latach już nie pamięta, albo śmieje się z nich i swojej naiwności. Z reguły może i tak jest, lecz Anny ta reguła niestety nie objęła. Gargulec zakopał się w hałdach innych wspomnień, obaw i doświadczeń. Wygrzebał się spod nich po wielu latach, wtedy, kiedy dziewczynie potrzebny był nie młodzieńczy koszmarek, a przyjaciel. O dziwo, przyszedł do niej właśnie jako przyjaciel. Nieco nachalny, ale cóż, lepszy taki, niż żaden. Pojawił się już pierwszego dnia po śmierci Marka. Omal nie zemdlała, gdy po raz pierwszy ujrzała go siedzącego w kucki na szafie.

***

Weszła do salonu, omiatając wzrokiem szczyty mebli. Przez kilka sekund patrzyła na szafę oczami małej, obrażonej dziewczynki. Jest - pomyślała - Siedzi tam ta pokraka. Siedzi i gapi się na mnie. Jak zwykle.
- Już nigdy się ode mnie nie odczepisz? Musisz mi swoja obecnością przypominać, że mi odbiło? - rzuciła, patrząc spode łba na istotę na szafie.
Zanim jej odpowiedział, patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Patrzył tym wzrokiem, który był dla Anny bardzo trudny do zniesienia. Wpatrywał się w nią oczami pełnymi smutku i współczucia. Miał dziwną twarz. Te jego rozumne oczy nie pasowały do szerokich ust o grubych kamiennych wargach, spod których wyłaniały się dwa szeregi ostrych i długich zębów. Wyglądał groteskowo, a zarazem, mimo niewątpliwej brzydoty, budził jakąś nieuzasadnioną sympatię oraz poczucie bezpieczeństwa.
- Anno, jak mogę się odczepić, skoro jestem częścią ciebie? Jestem ucieleśnieniem twoich uczuć i emocji. Tym, co twój umysł tworzy, kiedy myślisz o twoim mężczyźnie i jego tragedii. Nie miej mi za złe tego, że istnieję. Jestem po to, by ci pomóc.
Głos miał trochę jak jakaś schorowana staruszka. Zachrypnięty, lekko skrzeczący, przesiąknięty dziwnym smutkiem i nostalgią. Do Anny Gargulec odnosił się zawsze grzecznie i uprzejmie. Swoim wypowiedziom nadawał ton dobrej, wyrozumiałej babci tłumaczącej spokojnie wnuczkowi, dlaczego popchnięcie kolegi w przedszkolu było złe. Bez względu na to, co mówił, ton był prawie zawsze ten sam.
- Nie pomagasz mi ani trochę. Wręcz przeciwnie, uświadamiasz mi, że śmierć Marka doprowadza mnie do szaleństwa. Masz rację, jesteś ucieleśnieniem, ale nie moich emocji, a postradania zmysłów.
Mówiła do niego spokojnie, bez zbędnego obnażania emocji. Ton głosu miała jednostajny, słowa wypowiadała powoli, nad każdym się zastanawiając. Siedziała na kanapie z kolanami podsuniętymi pod brodę, garbiąc się dość mocno. Nie patrzyła już na mebel, na którym jak zwykle przycupnął jej skamieniały przyjaciel. Wzrok miała wbity w przestrzeń. Nie patrzyła na nic. Tak, jakby oczy, mimo tego, że otwarte, nie przekazywały do umysłu żadnego obrazu. Po prostu patrzyły.
- Anno, wiem, jak się czujesz - powiedział pełnym zadumy głosem Gargulec - Zdaję sobie sprawę z tego, że moje istnienie pojmujesz jako dowód na to, że z twoją psychiką jest źle. Myślę jednak, że powinnaś moją obecność docenić. Nie masz nikogo, kto mógłby cię wesprzeć, nikogo, do kogo mogłabyś się odezwać. Otrzymałaś wyjątkowy dar. Rozmawiając sama ze sobą, możesz rozmawiać z kimś zupełnie innym. Ja jestem tobą, i kimś innym zarazem. Mieć taką możliwość to wielkie wyróżnienie. Szkoda, że traktujesz je jak przekleństwo.
Stwór spuścił wzrok, zamyślił się. Po dłuższej chwili westchnął ciężko i dalej zaczął mówić.
- Jeśli chcesz...
- Niczego od ciebie nie chcę - odparowała szybko dziewczyna.
- Jeśli chcesz - nie dawał za wygraną - jeśli ma ci to pomóc, ulżyć w cierpieniu, mogę stać się Markiem...
Słysząc te słowa, Anna drgnęła, jej oczy ze zdumienia zrobiły się większe niż zwykle, dłonie mocniej zacisnęły się na kubku z herbatą.
- O czym ty mówisz? To niemożliwe. - wyszeptała beznamiętnym tonem, wkładając całą swoją siłę w jak najskuteczniejsze ukrycie emocji.
- Jest możliwe. Choć równie nieprawdopodobne, jak to, że ja tu jestem i mówię do ciebie. Ja sam nie mam takiej władzy, jestem tylko tworem emocji, twoją myślą. Myśl właśnie posiada takie możliwości. Umysł daje nieograniczoną potęgę. Jest bogiem, a nawet czymś ponad to, bo on sam tworzy boga. Bez umysłu, bez myśli i wyobraźni nie ma prawa istnieć nic. Za ich sprawą natomiast zaistnieć może wszystko, również to, co według innych umysłów nie może mieć miejsca. Nie przyjmę więc postaci Marka sam, ale ty ją na mnie nałożysz tak, jak moje ciało nałożyłaś na swoje emocje. Zrób to, jeśli chcesz, jeśli ci to pomoże.
To, co usłyszała przyprawiło ją o ból głowy. Poczuła też, że bolą ją oczy. Miała ochotę znów się rozpłakać, jednak ból uniemożliwiał jej to, tworząc uczucie, jakby w głowie zaciął się zawór ze łzami. Schowała twarz w dłoniach, nie chciała spojrzeć na Gargulca. Bała się, że może zamiast niego zobaczyć swojego zmarłego mężczyznę. Zrobiło jej się słabo. Nadmiar emocji wyczerpał ciało z ostatków sił. Położyła się na kanapie i zostawiając siedzącą na szafie istotę bez odpowiedzi, w ciągu kilku minut zasnęła.


***


Samochód miota się, ledwo trzymając się mokrej jezdni. Deszcz bezlitośnie uderza w szyby i karoserię. Opony piszczą, ścierane o asfalt. Niekontrolowany poślizg prowadzi auto prosto na wjeżdżający na skrzyżowanie motocykl. Zderzenie wyrzuca jego pasażerkę na pobocze, a kierowcę prosto pod koła ciężarówki. Auto odjeżdża w pośpiechu, zanim ktoś spojrzy na rejestrację. Krzyk, panika, wycie syren. Dalej kolejno: karetka, nosze, szpital, defibrylator i „przykro nam, zrobiliśmy, co w naszej mocy“. Na jawie łatwiej jest odpędzić bolesne projekcje wspomnień, ale sen rządzi się swoimi prawami, lubi przypominać to, co najgorsze. Dziewczynę obudził jej własny krzyk. Zlana potem szeroko i gwałtownie otworzyła oczy. Nie jest łatwo przejść przez śmierć ukochanej osoby, a ona od wielu nocy wracała do tego, kiedy tylko sen wyłączał świadomość. Usiadła, spojrzała na zegar, wiszący na ścianie. Od rozmowy z jej kamiennym alter ego minęło około dwóch godzin - tyle przespała. Pamiętała jego ostatnie słowa i teraz dopiero głęboko się nad nimi zastanawiała. Niczego tak nie pragnęła, jak zobaczyć żywego Marka, jak absurdalnym pragnieniem by to nie było. Czy jednak skorzystanie z propozycji Gargulca mogłoby prowadzić do czegoś pozytywnego? Nawet, jeśli zobaczy wizerunek chłopaka, będzie to tylko wizerunek. Nie przytuli go, nie pocałuje, nie obejrzą razem ich ulubionego filmu. Będzie tylko patrzeć na jego fałszywe oblicze i ściskać w sercu ból tym większy, że podsycony dodatkowo niemożliwością wejścia w bliższy kontakt z kimś, kogo przecież się widzi. Stwór, mimo, że widoczny i na pozór żywy, był tylko hologramem rzucanym przez umęczony umysł, czymś na kształt ducha, o ile w przypadku ducha można mówić o kształcie. Z postacią Marka byłoby więc podobnie. Podsyciłoby to tylko i tak już trudne do zniesienia cierpienie. To nie jest żadne wyjście.


***


Mimo, że Gargulec się nie pojawiał, myśli o zobaczeniu ukochanego nie dawały za wygraną. Nie pomagała książka, telewizja ani osiem windowsowych pasjansów ułożonych jeden po drugim. Żadne zajęcie nie było w stanie zaabsorbować dziewczyny na tyle, by przymykając powieki, przestała widzieć osobę, która jeszcze dwa tygodnie temu wypełniała jej całe życie. Teraz już zupełnie traciła kontrolę nad swoimi myślami. Zmaterializowały się w postaci kreatury, która zgodnie ze swym zwyczajem usiadła na szafie.
- Jaka jest Twoja decyzja? - spytało dziwadło.
Patrzyła na niego wzrokiem pełnym strachu. Nieludzki lęk spływał na nią wraz z zimnym potem. Pokraczna gęba Gargulca zmieniała się twarz. Szerokie żabie usta nabierały ludzkiego kształtu. Oczy, dotąd będące tylko wypukłością w kamiennej materii, zaświeciły niebieskimi tęczówkami. Obraz stawał się coraz bardziej wyraźny, a ona nad tym nie panowała. Nie panowała już nad niczym, nawet nad własnym ciałem, które miotało się w amoku po pokoju zalewając się łzami i obijając o domowe sprzęty.



***


Zapach świeżej pościeli był pierwszym bodźcem odebranym z zewnątrz. Do uszu dotarła cisza, mącona nieznacznie szumem rozmów na korytarzu oraz dźwiękiem stojaka na kroplówkę, ciągniętego po nierówno wyłożonej płytkami szpitalnej podłodze. Powieki podniosły się, ukazując białą salę i siedzącą przy łóżku Magdę - sąsiadkę Anny, mieszkającą piętro niżej.
-Anka! Anka, dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? ...usłyszałam hałas i...leżałaś w kuchni, byłaś cała poobijana, nieprzytomna...mogłaś się udusić! O to Ci chodziło?! Jak mogłaś być tak głupia?!
Magda zamilkła na dłuższą chwilę. Westchnęła głęboko. Zaczęła mówić dalej przyciszonym głosem.
-Zabrałam trochę twoich rzeczy do siebie. Pomieszkasz u mnie, dopóki nie staniesz na nogi. Dopilnuję, żebyś trzymała się z dala od kuchenki i butli z gazem. Obiecaj, że to się nigdy więcej nie powtórzy.

Nie ma reguły na to, komu należy się życie, a komu nie. Nie zawsze jakość ludzkich czynów, wyborów i dokonań przekłada się na wysokość wynagrodzenia w postaci długiego życia i ograniczenia napotkanych w nim problemów do minimum. Być może nie mają one w ogóle na to wpływu. Trudno pojąć, jak działa siła jednym obierająca życie nagle i bez ostrzeżenia, a innych zmuszająca do tego, by mimo świadomych prób przerwania go, musieli żyć dalej, zmagając się z własnym istnieniem oraz umysłem i jego demonami.

3 komentarze:

  1. Który rok? :)
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie pamiętam...2009? Coś koło tego.

    OdpowiedzUsuń
  3. jarek84karny4 marca 2013 21:54

    nonono stary nie wiedzialem ze masz taki talent :) naprawde dobre :)

    OdpowiedzUsuń