Zanim sięgnąłem po Dominium,
takie nazwisko jak Bentley Little było mi zupełnie obce. Na chwilę
obecną żałuję, że jest mi znane z powodu tylko tego jednego
tytułu, bo czuję, że odkryłem autora, który mógłby dołączyć
do grona moich ulubionych.

Co tu
dużo gadać – wszyscy dookoła się mordują, a jak nie mordują,
to grzmocą się ze sobą w różnych konfiguracjach. Czego chcieć
więcej?!
O
dziwo, ciągnąca się przez pół książki historia szkolnego
romansu wcale nie jest śmieszna, tandetna ani tym bardziej nudna.
Czyta się to naprawdę z przyjemnością i zainteresowaniem –
zwłaszcza, że Little umiejętnie i z wyczuciem opisuje narastające
uczucia i wszystkie te młodzieńcze rozterki towarzyszące
zauroczeniu.
Od
połowy książki następuje regularna jatka i nieustanne orgie. Fani
najbardziej rozpędzonych pod tym względem powieści Mastertona
powinni być zadowoleni. Jest tu bowiem wszystko, do czego ów pisarz
nas przyzwyczaił: „wściekła mitologia”, przemoc na pełnych
obrotach i mnóstwo wyuzdanego seksu. Jeśli więc macie tę
przypadłość, że Masterton się wam chwilowo przejadł, ale szybko
zaczyna wam brakować właściwej mu konwencji, Dominium
będzie w takim momencie
idealne.
Dla
mnie super, polecam gorąco!