Nie wiem, ile obejrzałem filmów będących adaptacjami prozy
Kinga. Wciąż jeszcze zdarza się, że po długim czasie od zobaczenia jakiegoś
tytułu dowiaduję się, że obraz przedstawiał jakąś jego powieść lub nowelkę…
Widziałem chyba jednak wystarczająco wiele, by móc osądzić, że jakość owych
adaptacji to jedna wielka sinusoida. Jak na razie za najgorszy kingowy
paździerz uważam Maglownicę. Zaś za
jeden z lepszych – świeżo obejrzany Christine
(1983).

Motyw „wściekłego” przedmiotu wpływającego negatywnie na
właściciela lub wręcz przejmującego nad nim kontrolę jest stary, przememłany
wzdłuż i wszerz. A jednak w tym filmie (nie wiem, bo nie czytałem, ale
podejrzewam, że w książce również albo nawet bardziej) schemat ten wydaje się
świeży i ciekawy. Dlaczego? Myślę, że atrakcyjności nadaje mu fakt, iż związek
Arniego z Christine ma w sobie coś z erotycznej intymności. Chłopak
zdecydowanie woli auto od swojej „ludzkiej” partnerki, traktuje Christine jak
najgorętszą laskę, jaką w życiu spotkał. Co więcej, maszyna zdaje się
odwzajemniać to uczucie. Choć dziwnie to brzmi w kontekście samochodu, niezła z
niej zazdrośnica ;)
Choć zazwyczaj kwestia poziomu aktorstwa jest dla mnie
sprawą mało istotną, tutaj nie potrafiłem nie zwrócić na nią uwagi. Konkretnie
mam na myśli odtwórców ról Arniego i jego dziewczyny. Tutaj dla pierwszego plus
(dodatni) za nieco przerysowane, teatralne wręcz, ale jednocześnie pełne
szaleństwa i wściekłości miny, którymi aktor raczył nas od czasu do czasu. Ten
opętany wzrok na długo mi chyba zapadł w pamięć. Natomiast minus (ujemny) jak
stąd do Bostonmaseczusec dla panienki grającego jego dziewczynę za sceny, w
których niby to ma się bać lub panikować. Dziewczyna w tych momentach prawie
zawsze ma kamienną twarz, a przerażenie sygnalizuje jakimś takim gestem… coś dziwnego
robi z gardłem. Trochę to przypomina łkanie, trochę duszenie się, ale
najbardziej połykanie flegmy… No, w każdym razie średnio to było przekonujące
;]
Lekki niedosyt wzbudziła we mnie też finałowa scena. Żeby
nie spoilerować, powiem tylko tyle – ja bym tam wolał więcej wściekłej destrukcji
;)
Ostatecznie przyznać muszę, że przy Christine bawiłem się całkiem nieźle. Film nie ludzi, jest leciutki
w odbiorze. Cycków trochę brak, ale za to Krystyna jest piękna i seksownie lśni
czerwienią, więc i tak jest na czym oko zawiesić ;) Wątpię, by uchowało się
jeszcze wielu takich noobów jak ja, którzy tego filmu nie znają, ale jeśli tacy
istnieją, to im gorąco Christine
polecam.