Wydanie Jonasza
Jamesa Herberta z 1990 roku. Na przedniej okładce zachęca nas
napis: „Trzymająca w napięciu powieść z niesamowitym
finałem...”. Na tylnej okładce książkę chwali Daily
Mirror: „Włos się jeży ze
strachu przez cały czas czytania tej powieści. Drugi z cytatów –
kłamstwo. Pierwszy – prawda!

Zwierzchnicy
Kelso mają dość konsekwencji akcji z jego udziałem, więc
załatwiają mu „awans”, żeby teraz robił dym w wydziale
antynarkotykowym. Na pierwszą misję zostaje wysłany na przyportowe
zadupie, gdzie prawdopodobnie kwitnie produkcja i handel prochami.
Zdecydowana
większość powieści została poświęcona niestety na nudnawe
wedrówki Kelso z kąta w kąt pod pretekstem rozpracowania lokalnej
mafii narkotykowej. Żeby było ciekawiej, zostaje mu przydzielona do
pomocy młoda i atrakcyjna Ellie. Od tej pory usypiacz pod tytułem
Jonasz ma fabułę
wzbogaconą o ich miłosne podchody rodem z komedii romantycznych.
Jak
wspomniałem we wstępie, drugi okładkowy wabik na czytelnika to
blef – grozy, przynajmniej jak na mój gust, nie ma tu wcale. No,
może odrobinę na samym końcu... I tu objawia się prawda, jakoby
finał powieści był „niesamowity”. Rzeczywiście, można tak o
nim pomyśleć, zważywszy na wątpliwą wartkość akcji mozolnie do
tego finału prowadzącej. Tylko że nie sztuka wymyślić w miarę
dobrą końcówkę powieści i w bólach posuwać akcję, by do tej
końcówki się jakoś dotelepać. Sztuka to napisać historię
wciągającą od początku do końca.
Może
się mylę. Może to naprawdę dobry tytuł, umiejętnie łączący
kryminał z grozą. Ja jednak za kryminałami nie przepadam, a za
grozą – owszem. Proporcje między jednym a drugim są jednak
bardzo nierówne – na niekorzyść dla mojego gustu. Jeśli zatem
kogoś bawi czytanie o tym, jak pechowy gliniarz szuka narkotykowej
mety, to jak najbardziej polecam. Fanom horroru natomiat Jonasz
dupska nie urwie. Oczywiście ogólnie rzecz biorąc historia jest
pretekstem do wyjaśnienia, skąd wzięło się fatum ciążące na
Kelso i w związku z tym pod koniec do tej wanny kryminału dolany
zostaje naparstek grozy, ale komu to wystarczy?...
"Jak wspomniałem we wstępie, drugi okładkowy wabik na czytelnika to blef – grozy, przynajmniej jak na mój gust, nie ma tu wcale." - jak dla mnie ten wabik umieszczany jest na każdej okładce w dorobku Herberta. I zawsze na wabiku się kończy;) Nie rozumiem dlaczego zaliczany jest do twórców grozy, no chyba że zawsze źle trafiam;)
OdpowiedzUsuńCzy to znaczy, że w kwestii horroru u Herberta lepiej już nie będzie? :P To pierwsze tego autora, z czym miałem do czynienia.
OdpowiedzUsuńKilka pozycji przeczytałam, nigdzie grozy nie zaznałam;) haha
OdpowiedzUsuńkiedyś tam nawet zrecenzowałam dwie, ale moje odczucia nie różnią się od Twoich:
http://isilbooks.blogspot.com/2014/02/james-herbert-dom-czarow.html
http://isilbooks.blogspot.com/2014/06/james-herbert-jonasz.html
Herberta sobie cenię choć ostatni czytalem dawno temu. Tej powieści nei znam, ale chyba niewiele mnie ominęło.
OdpowiedzUsuń