Zwykle nie mam problemu z tym, by
lekturę beznadziejnej książki przerwać i sięgnąć po coś
lepszego. Nie wiem, skąd nagle we mnie tyle uporu i samozaparcia, że
uzbroiłem się w cierpliwość i z uporem maniaka brnąłem w
paździeż pod tytułem Przyczajeni.
Komu się chciałoby się marnować czas na napisanie tak nudnej,
nieciekawej i niewzbudzającej żadnych emocji książki? Kto ma tyle
tupetu, by wystawiać czytelników na tak morderczą próbę? ...ano
tak – Guy N. Smith...
Fabułę
większej części powieści można zamknąć w ramach poniższego
dialogu.

- Ja tu nie chcę
mieszkać. Przecież to jest Walia, tu nie lubią Anglików.
- Nonsens, jest
ok! A nawet, jeśli uważasz, że nie jest ok, to ja i tak
zadecydowałem, że tu zostaniemy. A z tym nielubieniem Anglików to
przesadzasz.
- Naszego syna
dręczą chuligani w szkole, bo jest Anglikiem.
- Oj tam.
- Rozpruli
brzuch jego ukochanemu kotu...
- E tam, to na
pewno wilki.
- A niedaleko
domu mamy miejsce dawnego kultu druidów...
- Oj weź się,
wymyślasz tylko problemy. Jak ci się nie podoba, to spadaj, ja
zostaję.
- A idź w
diabły, stary pierdzielu. Siedź tu sobie, my z synem wracamy.
- No i git,
przynajmniej będę miał spokój.
- Świnia.
- Wariatka.
- Nara!
Dalszy ciąg
sprowadza się do nieustannej szamotaniny rzeczonego Petera po
mieście, gdzie nikt go nie lubi i wszyscy straszą, że przyjdzie
druid i go zje. A jeszcze na koniec okazuje się, że... a, sorry,
bez spoilerów. Zresztą i tak szkoda gadać...
Nie ma się co
rozpisywać – nudne to jest, głupie, kompletnie nieinteresujące,
horroru tu właściwie nie ma. No, może poza tym rozprutym
futrzakiem.
Nie pojmuje, skąd
Smith bierze takie czerstwe pomysły. Takie... bez pomysłu. Dlaczego
wydawało mu się, że opisując historię domu, wokół którego
narosły legendy, stworzy coś nowatorskiego? Wszak są dziesiątki,
może nawet setki książek i filmów, w których wokół tego wątku
osadzono fabułę. I bodaj wszystkie są bardziej zajmujące od
Przyczajonych. Żeby to się chociaż skończyło jakoś
pomysłowo i zaskakująco... Bo jeśli ktoś po przeczytaniu będzie
zaskoczony tym gównianym „finałem”, to głowę sobie daję
uciąć przy samym tyłku, że nic innego w życiu nie czytał.
Jeśli ktoś jest
koneserem genialnych konceptów fabularnych Smitha, masochistą,
cierpi na bezsenność. ma w sobie wystarczająco dużo uporu albo
pistolet przystawiony do skroni, to już trudno, niech czyta.
Pozostałym radzę odpuścić. Sam zastanawiam się, po co mi to
było.
Co by tu pozytywnego powiedzieć na koniec...
Okładka fajna. Szkoda tylko, że bez związku z treścią.
Jednak się nie da pozytywnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz