Nazywam się Graham Masterton i jestem
pisarzem bardzo poważanym w Polsce, dlatego przygotuję moim polskim
fanom laurkę w postaci książki. Żeby było im miło, treść
powieści poprzetykam informacjami na temat Polski, jej historii,
rzucę parę znaczących dla kraju nazwisk. Zaszpanuję znajomością
Warszawy i faktów z powstania. I – teraz będzie najlepsze –
nadam bohaterom nazwiska znanych Polaków!

Trochę przykro było mi też z powodu
wizerunku Polski, jaki w powieści wykreował Masterton. Zasyfione
miasta i wsie z polami malowanymi zbożem rozmaitem. Nasza ojczyzna w
Dziecku ciemności przypomina – nie przymierzając – Ukrainę.
Przynajmniej ja miałem takie skojarzenia. A przecież my, dumni
Polacy, nie chcemy być widziani na równi z Ukrainą! Przykro, bo
przykro, ale czy patrząc prawdzie w oczy Masterton tak bardzo minął
się z prawdą o Polsce? W jednym za to grubo przesadził. Mam na
myśli protest robotników z powodu strachu przed diabłem. No
błagam...
Autor co i rusz nawiązuje do sytuacji
Polaków podczas wojny. Widać wyraźnie, że to również zabieg ku
pokrzepieniu serc. Jednak te nieśmiałe wyrazy uznania brzmiały mi
tak, jakby podziwiał nie walczących o Warszawę powstańców a
mrówki odbudowujące rozdeptany kopiec.
Hu hu, jakie te mrówki zdolne i
pracowite. Ho ho, jacy ci Polacy dzielni.
Abstrahując od kwestii łechtania nas
przez mistrza Mastertona, stwierdzam, że Dziecko ciemności nie jest
aż tak strasznie złą powieścią. Fakt, zdarzały się autorowi
lepsze oraz dużo lepsze pozycje, ale tutaj nie ma tragedii. Czytało
się trochę długo, lecz miło – a im dalej, tym ciekawiej.
Odrobinę irytował mnie pałętający się tu i tam wątek łotra
Zboińskiego. Wydaje mi się, że to miał być wypychacz i guma
niepotrzebnie rozciągająca fabułę.
Podobał mi się za to przewrotny
pomysł z uzależnieniem potwora od religii.
Czy udała się laurka? W dużej mierze
tak, bo trudno nie dostrzec, że Masterton się merytorycznie
przyłożył do pisania o Polsce. Jednak prawda jest taka, że nam –
Polakom – się nigdy nie dogodzi. Zawsze mamy jakieś ale, choćby
nie wiem, jak nas hołubiono. Rzadko potrafimy cokolwiek docenić.
Stąd właśnie taki wstęp w moim wpisie ;)
P.S. Tak zajęło mnie rozwodzenie się na temat kwestii polskiej w powieści, że nie napisałem nic o fabule. Więc gwoli zasady: podczas budowy hotelu w Warszawie zostaje obudzone z letargu monstrum, które morduje potomków powstańców. Sprawą zajmuje się polski detektyw, potem oddzielnie amerykański i tak to się wszystko potem ciekawie kręci. I już.
P.S. Tak zajęło mnie rozwodzenie się na temat kwestii polskiej w powieści, że nie napisałem nic o fabule. Więc gwoli zasady: podczas budowy hotelu w Warszawie zostaje obudzone z letargu monstrum, które morduje potomków powstańców. Sprawą zajmuje się polski detektyw, potem oddzielnie amerykański i tak to się wszystko potem ciekawie kręci. I już.
Mówiąc o Mastertonie to próbowałam, wierz mi, i wciąż w sumie próbuję (pożyczyłam właśnie "Dom kości") ale mi nie podchodzi facet, i koniec. A że rozminął się z prawdą o Polakach? Cóż, stereotypy wiecznie żywe, podobnie Amerykanie podchodzą do Polaków, jak... Ty do Ukraińców. Może też się mylisz. Jak wyglądamy w świecie to niestety też nasza wina, nie ma co się spinać. Właśnie - zawsze mamy jakieś ale... :)
OdpowiedzUsuńO Ukrainie mówiłem tak bardziej w ramach kpiny ze stereotypów ;) Choć miałem okazję poznać odrobinę ten kraj i tych ludzi i w moim odczuciu rzeczywistość dość dokładnie pokrywa się ze stereotypami. Fakt faktem, że Polska wcale nie jest aż tak wysoko ponad Ukrainą, jakby Polacy tego chcieli.
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do Ciebie, Mastertona mogę czytać w nieskończoność. Choć napisał chyba tyle samo książek dobrych co złych, to chłonę wszystko, co mi wpadnie w ręce. Jak dotąd natrafiłem tylko na jedną jego książkę, która nużyła mnie do tego stopnia, że w połowie sobie odpuściłem - "Studnie piekieł". Nawet przez zmasakrowanego przez krytykę "Sfinksa" przebrnąłem bez wysiłku ;)
Dzięki, że mnie odwiedzasz. Cenię to sobie!
A proszę. Pisz częściej, a propos czytam wciąż "Gorefikacje" ale muszę sobie robić przerwy, lubię makabrę ale tu jest jej za dużo, gore dla samego gore, przeginają czasem. Same flaki i nic ponad to, żadnej treści czy interesującej opowieści. Może o to chodziło? Jak tak to.. bez sensu.
UsuńChciałbym pisać częściej, ale nie mam aż tyle do powiedzenia, by robić to regularnie ;) Ale za to, jeśli masz ochotę, możesz zajrzeć do moich opowiadań, będę zaszczycony!
OdpowiedzUsuńCo do "Gorefikacji", to masz w większości rację, ale to nie tak, że cała antologia jest do kitu. Kilka tekstów uważam za całkiem niezłe. Mimo przewagi słabych opowiadań i tak jestem usatysfakcjonowany, bo czytając "Gorefikacje" osiągnąłem to, czego oczekiwałem - w mojej wyobraźni podniosła się kolejna poprzeczka. Lubię wciąż odkrywać coraz bardziej zwichnięte twory wyobraźni.
A "gore dla samego gore"? Myślę, że to po prostu radość z możliwości wyżycia się i dania upustu wyobraźni. Z pewnością słyszałaś o "Guinea pig" - to niby ma sens? Nie ma, a jednak ludzie rżną to z Internetu na potęgę ;)