Moja na każdym kroku akcentowana
niechęć do książek Kinga wygląda tak, że, ni stąd ni zowąd,
na półce mam już sześć tytułów... Wszystkie kupione pod
wpływem impulsu i pod hasłem „a nuż nabiorę kiedyś ochoty”.
No i tym oto sposobem właśnie skończyłem czytać Joyland.

Bohaterem powieści
jest Devin Jones. Niezbyt układa mu się w życiu, dociera do niego,
że dni jego bezsensownego związku są policzone. Podejmuje pracę w
lunaparku, gdzie zdobywa nowych przyjaciół i powoli dochodzi do
siebie. Okazuje się, że Joyland skrywa makabryczną tajemnicę
związaną ze śmiercią pewnej dziewczyny. Devin coraz bardziej
zaczyna się nią interesować.
Główną zaletą
powieści jest dobrze opisana postać Devina. Zwyczajny chłopak z
typowymi dla jego wieku problemami budzi sympatię i czasami
współczucie.
Nie wiem, czy to
reguła u Kinga, ale w tej powieści konsekwentnie stosował jeden
chwyt. Coś się stało, coś się wyjaśniło, bohaterowie już tym
żyją, ale my wciąż czekamy na wyjaśnienie. To cholernie wciąga,
intryguje, trochę niecierpliwi i drażni, ale w sposób
dostarczający emocji.
Zagadka
kryminalna jest tu dość banalna. Zbyt wiele książek przeczytałem,
by podczas lektury Joylandu
nie domyślać się w połowie książki, kto zabił. Postać
posiadająca charakterystyczną cechę, wciąż przywoływaną przez
autora, zawsze będzie podejrzana. Jednak nawet mimo to finał nieco
mnie zaskoczył.
Jedna
rzecz mnie zawiodła, choć może gdybym znał twórczość Kinga
lepiej, przygotowałbym sobie inne oczekiwania wobec Joylandu
;) Otóż zabrakło mi akcji. Masterton mnie rozpieścił i
przyzwyczaił do akcji zbudowanej z wielkich rzeczy, z wydarzeń
nierzadko zagrażających całemu światu. A tu chodzi „tylko” o
jedną martwą dziewczynę z kilkoma innymi w tle. Wiem, że nie mam
prawa się tego czepiać, bo przecież nie każdy pisarz w
powieściach musi powoływać do życia globalne niebezpieczeństwo
wprost z piekła. Jednak brak fajerwerków sprawił, że czułem mały
niedosyt.
Chyba
odrobinę przekonałem się do Kinga. To wciąż nie mój klimat, ale
udało mu się mnie zaciekawić. Nie zasypiałem po dwóch kartkach,
jak w przypadku Bezsenności.
Joyland to naprawdę
fajna, miło czytająca się powieść, ale...to jednak nie
Masterton... ;)
Ja już wiedziałam po 50 stronach książki kto był mordercą.
OdpowiedzUsuń