Dawno mnie nie było. W pracy mam
czytania i pisania tyle, że kiedy wracam do domu, te czynności są
ostatnimi, na które miałbym ochotę. No, ale w końcu udało mi się
coś przeczytać. Wpis na temat Wendigo
Mastertona dzisiaj nastąpi i będzie dość chaotyczny, coś mi się
tak wydaje.

Horror
tu owszem jest, i to dużo. Tak, jak wspomniałem, nasz rezolutny
Wendigo hasa od ofiary do ofiary i każdą z nich rozwleka w
promieniu kilku kilometrów. Nie to jednak wydaj się być w książce
najważniejsze. Mamy tu bowiem solidną dawkę psychologii i
dylematów moralnych. W moim odczuciu dylematy te dotyczą nie tylko
bohaterów, ale i czytelnika, bo czytając, wciąż zastanawiałem
się, jak sam postępowałbym na miejscu Lily. Znajdująca się na
każdym kroku pomiędzy młotem a kowadłem kobieta ma lekko mówiąc
przerąbane. Pośrednio ma na sumieniu życie osób zamordowanych
przez demona, a mimo to nie ma wyjścia, musi dalej brnąć w całą
tę historię. Masterton stara się wykreować Lily na kobietę z
każdym skierowanym w nią ciosem nabierającą siły – w tej
kwestii sugestywnym, acz jak na mój gust trochę zbyt wzniosłym
motywem jest manifest determinacji Lily w postaci ogolenia sobie
głowy.
Można
by powiedzieć, że jest tu mało Mastertona w Mastertonie, bo nie ma
tej odwagi w doborze środków wyrazu, co w niektórych powieściach.
Fakt, nie ma tu pojawiającego się co trzy kartki seksu, jednak jest
inny rodzaj odwagi, i to, moim zdaniem dość dużej. W powieści
bowiem jest kilka momentów, gdzie flaki hulają na wszystkie strony
świata (cztery), a wszystko dzieje się na oczach niewinnych
dzieciaków. Niech mi ktoś powie, że łatwo przyszłoby mu taki
stan rzeczy opisać... To duża śmiałość ze strony autora, ale
też przejaw świadomości swojego talentu. Nie każdy odważyłby
się skonstruować takie sceny i jednocześnie zrobiłby to z
należytym wyczuciem.
Standardowo
pojawia się motyw krzywdy wyrządzonej Indianom przez Amerykanów,
na szumnie zwących się narodem. Masterton często podejmuje ten
temat, i zawsze stawia obie strony konfliktu w tym samym, nie do
końca jasnym świetle. Bo że Amerykanie są be, to nie ulega
wątpliwości, ale że Indianie są cacy – też nie jest takie
znowu oczywiste. Czerwonoskórzy są okrutni, jednak Masterton zawsze
zgrabnie znajduje im odpowiednio mętne usprawiedliwienie. Bo czy
Indianin George jest taki strasznie zły? Oczywiście, że jest, to
kawał wyrachowanego sukinsyna, jednak w mniemaniu jego samego jest
po prostu konsekwentny. W Wendigo
pada odnośnie kwestii Indian jedno zdanie, które szczególnie mnie
uderzyło - (...)skoro już raz udało się Mdewekantonów
wykiwać w sprawie ziemi, być może uda się znowu.
Ta
cienka linia pomiędzy dobrem a złem nakreślona w Wendigo
przejawia się nie tylko w kwestii Georga. Równie wyraźnie widać
ten problem w postaci samego monstrum. Wendigo teoretycznie nie jest
zły, powiedziałbym, że stanowi jakby uosobienie upośledzonego
relatywizmu. Trudno obarczyć go winą za rzeź, którą rozpętał –
stanowi raczej tylko narzędzie w rękach Georga Żelaznego Piechura,
który przecież też nie jest „zły” jedynie z zasady.
W
całym tym nawale komplikacji etycznych trochę umknęła mi sama
fabuła, co, jak mi się wydaję, zdarzyło się też samemu
autorowi. Niby wszystko sprowadza się do jednego wątku, jednak
Masterton z równą siłą naciska na kilka wątków. W wyniku tego w
połowie książki, skupiony na kwestii wymknięcia się Wendigo spod
kontroli, zapomniałem już, że zaczęło się od wybryków jakiejś
tam organizacji tatusiów, którym zrobiło się przykro...
Ogólnie
rzecz biorąc, książka nie jest zła. Jedynie na tyle, na ile
poznałem Mastertona, problemy, których dotyka, wydają mi się nie
w jego stylu. No, może nie same problemy, bo kwestię wspomnianego
relatywizmu moralnego i krzywd wyrządzonych jednej nacji przez drugą
obserwujemy w jego powieściach dość często, ale środki, jakich
tym razem użył są na pewno czymś nie tak znowu powszednim. W
każdym razie książka godna polecenia, a więc polecam!
Hmm.. ostatnią książką Mastertona, jaką czytałam, był "Duch ognia", i też było o paleniu żywcem;) indiański wątek w tym przypadku może być jednak bardziej interesujący:)
OdpowiedzUsuń