Kilka lat temu w ramach Dni Jakuba
Wędrowycza brałem udział w prelekcji z udziałem Stefana Dardy.
Nie znałem jeszcze wtedy jego twórczości, ale zaciekawił mnie na
tyle, że obiecałem sobie zapoznać się z jego książkami. Dopiero
teraz sięgnąłem po Dom na Wyrębach,
ale jak mawiają w stronach Fiteła, lepiej późno niż później.

Dla
mnie osobiście największą zaletą historii jest to, iż nie
czerpie ona z „globalnych” zasobów grozy, zaprzęgając do
roboty wampiry, wilkołaki czy zombie. Głównym antagonistą okazuje
się tu upiór z naszego rodzimego podwórka – strzyga. Dodatkowo
cała rzecz dzieje się w moim rodzinnym regionie kraju, przaśnym i
nieokrzesanym, które okazuje się idealnym tłem dla fabuły Domu
na Wyrębach. Darda,
wykorzystując realia Lubelszczyzny i słowiańskie mity, pokazał,
że my, Polacy, dysponujemy kulturowym dorobkiem zawierającym
legendy niemniej korzystne dla horroru niż rumuńska Transylwania.
Poza tym – na kim dzisiaj wrażenie robi coś tak oklepanego jak
wampir? Chyba tylko na sweet trzynastkach zakochanych w Edwardzie C.
Wściekła Baśka z Domu na Wyrębach jest
natomiast czymś świeżym dla horroru i myślę, że bardziej
atrakcyjnym.
Drugim
plusem (dodatnim nawet!) okazują się bohaterowie i sposób, w jaki
Darda opisuje ich rozterki. Rzadko mi się to zdarza, ale tym razem
autentycznie zżyłem się z kilkoma postaciami a niektórym wręcz
współczułem. Antoni Jaszczuk, mimo początkowo odpychającego
usposobienia, nabiera później w oczach czytelnika wielu pozytywnych
cech a jego tragedia przemawia do emocji czytelnika.
Jedyne,
co mnie odrobinę raziło, to język. Trochę zbyt prosty, jak na mój
gust. Brakowało mi w nim finezji i oryginalności. Wyraźnie widać,
że pan Darda dopiero wtedy kształtował styl. Nie jest to jednak
rzecz w jakiś większy sposób ujmująca książce atrakcyjności.
Nie
powiem, że jestem tą powieścią zachwycony, ale zupełnie szczerze
mogę stwierdzić, że oczekiwałem od Domu na Wyrębach
dobrego horroru, gdzie klimat przedłożony został ponad epatowanie
przemocą – i ani trochę się nie zawiodłem.
A ja powiem coś strasznego: jak dotąd nie przeczytałam ani jednej powieści Dardy, choć słyszałam o nim wiele dobrego. Jakoś się nie złożyło, ale pewnie wkrótce to nadrobię i kto wie, być może zacznę od wyżej recenzowanej pozycji, pomimo jej minusów;)
OdpowiedzUsuńZapewniam Cię, że te minusy wcale nie pozbawią Cię przyjemności z lektury ;)
OdpowiedzUsuńCo do wampira, to chyba nie taki on globalny, bo korzenie ma słowiańskie :) A Dardę polecam czytać dalej - "Czarny wygon" jest świetny, zwłaszcza że opisywane miejsca naprawdę istnieją :)
OdpowiedzUsuńO.
Korzenie ma słowiańskie, to fakt, ale obecnie jest globalny, nie da się ukryć,
OdpowiedzUsuńOla, to Ty? Pamiętasz Dni J. W.? ;)
Ja też lubię, kiedy sięgamy po "własne" potworaki;) w naszej mitologii jest tyle różnych istot, że aż dziwne, że nikt z tego nie korzysta, a jeśli już to bardzo rzadko.. Chętnie poczytałabym o utopcach, mamunie, wiłach ...a i zwykłe Licho, byłoby miłą odmianą;)
OdpowiedzUsuńOla :) Pamiętam! Ja się stałam fanem Dardy :)
OdpowiedzUsuń