menu2

sobota, 1 lutego 2014

John, przepraszam!

Na Johna Eversona trafiłem zupełnie przypadkiem, kiedy w czasie studiów, zamiast siedzieć na zajęciach, włóczyłem się po lubelskich kiermaszach z tanimi książkami. Moją uwagę przykuł wtedy seksowny tyłek z okładki Ofiary. Zamieszczone na niej obiecanki o „mrocznej erotyce i krwawej grozie” mówiły mi „bierz, Morydz, będzie fajnie!”. Niby dostałem to, czego chciałem, ale jednak zostało mi to podane w nieco żenującej formie... Naciągana jak za małe majtki na grubej babie fabuła stworzona chyba tylko po to, by stanowić nośnik dla bzdurnych scen mordów i seksu. Choć może nie powinienem oceniać autora po jednej książce, Everson skutecznie mnie do siebie zniechęcił. Dlatego lata później, idąc do kasy z Igłami i grzechami byłem raczej sceptycznie nastawiony. No, ale znów udało mi się dorwać przecenioną książkę, a na to jestem podatny – za pół ceny wezmę byle gówno, na wszelki wypadek :P

Choć wstęp bynajmniej tego nie zapowiada, to ogłaszam wszem i wobec, że Everson dołączył do moich ulubionych autorów. Bo, o ile Ofiara do dziś ma u mnie czołowe miejsce na liście porażek, to zbiór opowiadań Igły i grzechy zdzielił mnie po łbie i dał nauczkę, że na jednej książce nie należy budować opinii. Książka ma wprawdzie kilka słabszych momentów, jak choćby opowiadanie Maryja, wydające się być niczym więcej jak tylko prztyczkiem w nos dla kościoła, albo Ulica oprawców – ot, zbieranina kilku pomysłów na zamęczenie człowieka. Nie są to jednak teksty aż tak złe, by zepsuć ogólne pozytywne wrażenie całości.
Absolutny killery w tym zbiorze to dla mnie: Char-Lee, Krwawe róże i Stworzeni dla siebie. Pierwszy z tych tekstów urzekł mnie filmowym klimatem – idealnie nadawałby się do zaadaptowania na ekran. Poza to prosta, konkretna historia bez jakichś filozoficznych wynurzeń – po prostu kawał dobrego horroru, do tego z zaskakującym zakończeniem. Krwawe róże to cudowne połączenie klimatu grozy i pewnego rodzaju romantyzmu. Coś takiego chciałbym umieć napisać! Stworzeni dla siebie... ja pierniczę, co za pomysł! Tak absurdalny, że aż genialny! Olewanie zdrowego rozsądku w horrorze to coś, co lubię :D Celowo wychwalam ulubione opowiadania, nie mówiąc ani słowa o fabułach – mam nadzieję, że w ten sposób zaintryguję tych, którzy Igieł i grzechów jeszcze nie znają.
W skład zbioru wchodzi też seria opowiadań zespolonych tematyką i chronologią, nosząca osobny tytuł Miłość, lina, seks i krzyki: Cyrk w pięciu aktach. Poznajemy tu różne perypetie pracowników cyrku, a wszystko to podane jest w wystarczająco makabryczny, ale jednocześnie dość ckliwy sposób. Zwłaszcza ostatnie opowiadanie z tego cyklu brzmi bardzo nostalgicznie. Choć ogólnie część o cyrku dupy nie urywa, to czyta się miło, lubię taki klimat w horrorach.
Nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco zachęcić do poznania Igieł i grzechów. Namawiam zwłaszcza tych, którzy, podobnie jak ja, zawiedli się na Ofierze.
A skoro o Ofierze mowa – myślę, że jeszcze do niej wrócę. Może przy drugim przeczytaniu bardziej ją docenię. Chciałbym.

2 komentarze:

  1. nie słyszałem jeszcze o tej książce, ale... przez chwilę napatrzyłem się na okładkę i pewnie zapamiętam. a jak gdzieś trafię, to przeczytam chętnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam gorąco! Wszędzie jest jej pełno, co jest oczywiście dobre, ale i smutne zarazem, bo najczęściej widuję ją na wolnostojących stoiskach w centrach handlowych, tanich księgarniach i innych miejscach, gdzie za grosze można kupić to, co nie cieszyło się zainteresowaniem, gdy książka była nową pozycją na rynku. Sam właśnie w takim miejscu ją kupiłem.
    Pozdrawiam, dzięki za odwiedziny!

    OdpowiedzUsuń