menu2

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Janusz pecha ("Jonasz")

Wydanie Jonasza Jamesa Herberta z 1990 roku. Na przedniej okładce zachęca nas napis: „Trzymająca w napięciu powieść z niesamowitym finałem...”. Na tylnej okładce książkę chwali Daily Mirror: „Włos się jeży ze strachu przez cały czas czytania tej powieści. Drugi z cytatów – kłamstwo. Pierwszy – prawda!

Policjant Kelso ma bardzo ciekawego pecha. Jest Jonaszem (to taki Janusz pecha). Gdzie nie polezie, czego nie zrobi i się nie dotknie, komuś w poblizu dzieje się krzywda. I nikt nie wie, jak to jest zrobione.
Zwierzchnicy Kelso mają dość konsekwencji akcji z jego udziałem, więc załatwiają mu „awans”, żeby teraz robił dym w wydziale antynarkotykowym. Na pierwszą misję zostaje wysłany na przyportowe zadupie, gdzie prawdopodobnie kwitnie produkcja i handel prochami.

Zdecydowana większość powieści została poświęcona niestety na nudnawe wedrówki Kelso z kąta w kąt pod pretekstem rozpracowania lokalnej mafii narkotykowej. Żeby było ciekawiej, zostaje mu przydzielona do pomocy młoda i atrakcyjna Ellie. Od tej pory usypiacz pod tytułem Jonasz ma fabułę wzbogaconą o ich miłosne podchody rodem z komedii romantycznych.

Jak wspomniałem we wstępie, drugi okładkowy wabik na czytelnika to blef – grozy, przynajmniej jak na mój gust, nie ma tu wcale. No, może odrobinę na samym końcu... I tu objawia się prawda, jakoby finał powieści był „niesamowity”. Rzeczywiście, można tak o nim pomyśleć, zważywszy na wątpliwą wartkość akcji mozolnie do tego finału prowadzącej. Tylko że nie sztuka wymyślić w miarę dobrą końcówkę powieści i w bólach posuwać akcję, by do tej końcówki się jakoś dotelepać. Sztuka to napisać historię wciągającą od początku do końca.

Może się mylę. Może to naprawdę dobry tytuł, umiejętnie łączący kryminał z grozą. Ja jednak za kryminałami nie przepadam, a za grozą – owszem. Proporcje między jednym a drugim są jednak bardzo nierówne – na niekorzyść dla mojego gustu. Jeśli zatem kogoś bawi czytanie o tym, jak pechowy gliniarz szuka narkotykowej mety, to jak najbardziej polecam. Fanom horroru natomiat Jonasz dupska nie urwie. Oczywiście ogólnie rzecz biorąc historia jest pretekstem do wyjaśnienia, skąd wzięło się fatum ciążące na Kelso i w związku z tym pod koniec do tej wanny kryminału dolany zostaje naparstek grozy, ale komu to wystarczy?...

4 komentarze:

  1. "Jak wspomniałem we wstępie, drugi okładkowy wabik na czytelnika to blef – grozy, przynajmniej jak na mój gust, nie ma tu wcale." - jak dla mnie ten wabik umieszczany jest na każdej okładce w dorobku Herberta. I zawsze na wabiku się kończy;) Nie rozumiem dlaczego zaliczany jest do twórców grozy, no chyba że zawsze źle trafiam;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy to znaczy, że w kwestii horroru u Herberta lepiej już nie będzie? :P To pierwsze tego autora, z czym miałem do czynienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kilka pozycji przeczytałam, nigdzie grozy nie zaznałam;) haha

    kiedyś tam nawet zrecenzowałam dwie, ale moje odczucia nie różnią się od Twoich:
    http://isilbooks.blogspot.com/2014/02/james-herbert-dom-czarow.html
    http://isilbooks.blogspot.com/2014/06/james-herbert-jonasz.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Herberta sobie cenię choć ostatni czytalem dawno temu. Tej powieści nei znam, ale chyba niewiele mnie ominęło.

    OdpowiedzUsuń