menu2

piątek, 13 listopada 2015

Pomysł bez pomysłu ("Przyczajeni")

Zwykle nie mam problemu z tym, by lekturę beznadziejnej książki przerwać i sięgnąć po coś lepszego. Nie wiem, skąd nagle we mnie tyle uporu i samozaparcia, że uzbroiłem się w cierpliwość i z uporem maniaka brnąłem w paździeż pod tytułem Przyczajeni. Komu się chciałoby się marnować czas na napisanie tak nudnej, nieciekawej i niewzbudzającej żadnych emocji książki? Kto ma tyle tupetu, by wystawiać czytelników na tak morderczą próbę? ...ano tak – Guy N. Smith...

Fabułę większej części powieści można zamknąć w ramach poniższego dialogu.

- Ale fajny dom! Będziecie tu sobie mieszkać jak pączki w maśle, a ja spokojnie napiszę kolejną szmirę.
- Ja tu nie chcę mieszkać. Przecież to jest Walia, tu nie lubią Anglików.
- Nonsens, jest ok! A nawet, jeśli uważasz, że nie jest ok, to ja i tak zadecydowałem, że tu zostaniemy. A z tym nielubieniem Anglików to przesadzasz.
- Naszego syna dręczą chuligani w szkole, bo jest Anglikiem.
- Oj tam.
- Rozpruli brzuch jego ukochanemu kotu...
- E tam, to na pewno wilki.
- A niedaleko domu mamy miejsce dawnego kultu druidów...
- Oj weź się, wymyślasz tylko problemy. Jak ci się nie podoba, to spadaj, ja zostaję.
- A idź w diabły, stary pierdzielu. Siedź tu sobie, my z synem wracamy.
- No i git, przynajmniej będę miał spokój.
- Świnia.
- Wariatka.
- Nara!

Dalszy ciąg sprowadza się do nieustannej szamotaniny rzeczonego Petera po mieście, gdzie nikt go nie lubi i wszyscy straszą, że przyjdzie druid i go zje. A jeszcze na koniec okazuje się, że... a, sorry, bez spoilerów. Zresztą i tak szkoda gadać...

Nie ma się co rozpisywać – nudne to jest, głupie, kompletnie nieinteresujące, horroru tu właściwie nie ma. No, może poza tym rozprutym futrzakiem.
Nie pojmuje, skąd Smith bierze takie czerstwe pomysły. Takie... bez pomysłu. Dlaczego wydawało mu się, że opisując historię domu, wokół którego narosły legendy, stworzy coś nowatorskiego? Wszak są dziesiątki, może nawet setki książek i filmów, w których wokół tego wątku osadzono fabułę. I bodaj wszystkie są bardziej zajmujące od Przyczajonych. Żeby to się chociaż skończyło jakoś pomysłowo i zaskakująco... Bo jeśli ktoś po przeczytaniu będzie zaskoczony tym gównianym „finałem”, to głowę sobie daję uciąć przy samym tyłku, że nic innego w życiu nie czytał.

Jeśli ktoś jest koneserem genialnych konceptów fabularnych Smitha, masochistą, cierpi na bezsenność. ma w sobie wystarczająco dużo uporu albo pistolet przystawiony do skroni, to już trudno, niech czyta. Pozostałym radzę odpuścić. Sam zastanawiam się, po co mi to było.

Co by tu pozytywnego powiedzieć na koniec...
Okładka fajna. Szkoda tylko, że bez związku z treścią.
Jednak się nie da pozytywnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz