menu2

sobota, 19 października 2013

Wydmuszka

Jak mógłbym przeoczyć fakt, że jeden z moich idoli wziął się za produkcję filmów grozy? Nie mógłbym! Napaliłem się jak szczerbaty na suchary, a w głowie od razu ułożył mi się ogólny zarys tego, co mam zamiar w takim filmie zobaczyć. No i przejechałem się na swoich naiwnych przypuszczeniach.

Film nosi tytuł Nothing left to fear i reklamowany jest jako pierwszy wypust wytwórni Slasher Films –
nowej zabawki Slasha najlepiej znanego z Guns N'Roses.
To zrozumiałe, że mając na względzie udział Slasha w tym przedsięwzięciu, siłą rzeczy nastawiłem się na pewne rzeczy i pewnych rzeczy oczekiwałem. Marzyła mi się jakaś klasyka, niezbyt ambitny slasher o mordercy czyhającym na rozpustne amerykańskie nastolatki, a może coś w stylu filmów Roba Zombiego... No i szlag trafił moje marzenia.

Pewien pastor ma żonkę, małego synka i dwie całkiem atrakcyjne nastoletnie córki. Całe stado zjeżdża do zapyziałej dziury w celu osiedlenia się w wielkim, świeżo zakupionym domu. Bla, bla, bla, mieszkańcy dziwnie się zachowują, bla, bla, bla, jedna z córek zaczyna mieć przerażające wizje, bla, bla, bla <tu wklejcie sobie z filmwebu opis jakiegokolwiek amerykańskiego horroru, większość z pewnością będzie pasować>. Generalnie chodzi o to, że rodzinka jest „wybrana” do otwarcia „drzwi”. Mieszkańcy miasteczka to jakiś dziwny spęd na kształt sekty, a przewodniczy im facet, którego nasz bohater ma zastąpić w pasaniu protestanckich owieczek. Nie wiem, do czego rodzinka jest wybrana i co za złowrogie drzwi mają otworzyć, bo film był tak zaskakujący i ciekawy, że po godzinie już tylko zerkałem, układając pasjansa.

Myślę, że temu filmowi nie pomoże nawet sygnatura tak popularnej osoby jak Slash, bo Nothing left to fear to mielizna w całej swej rozciągłości i nie spodziewałbym się raczej pozytywnych opinii na jego temat. Zaryzykowałbym ponadto stwierdzenie, że nigdy jeszcze nie widziałem filmu tak przewidywalnego i nieoryginalnego. Przez cały seans chodziły mi po głowie skojarzenia z innymi filmami grozy, wciąż tworzyłem hipotezy na temat tego, skąd reżyser zerżnął pomysł na daną scenę.
Niby to Slash jest tu autorem ścieżki dźwiękowej. No to może ja widziałem jakąś okrojoną wersję? Bo tu żadnej ścieżki dźwiękowej nie ma. Tzn. jest, ale niegodna takiego muzyka jak Slash. Jakieś smętne rzępolenie i równie smętna piosenka na koniec. Zważywszy na to, iż Slash ostatnimi czasy buja się po scenach z Mylesem Kennedy'm z Alter Bridge (najlepszy wokalista na świecie, najbardziej profesjonalna kapela, imo, polecam!), wiadomo, kto śpiewa w tymże kawałku. Moim zdaniem taka oprawa dźwiękowa to za mało jak na ten film. Dajcie mi gitarę, piętnaście minut i połowę wynagrodzenia Slasha za nagranie tego soundrtacku, a zrobię materiał wcale nie gorszy!

Przyznaję, w pełnym skupieniu oglądałem film tylko około godzinę, mimo to pozwalam sobie na opinię o nim. Uważam, że to beznadziejnie pusta, pozbawiona jakiejkolwiek pomysłowości wydmuszka, napędzana jedynie znanym nazwiskiem producenta. Nie chcę być złym prorokiem, jednak moim zdaniem film nie udźwignie krytyki, jaka go czeka. A szkoda, bo z pewnością podobnych mi frajerów jest więcej i nie tylko ja spodziewałem się czegoś znacznie lepszego.

2 komentarze:

  1. "Pewien pastor ma ma żonkę" chyba o jedno "ma" za dużo. Tak na marginesie, rozwalił mnie ten teks: "Całe stado zjeżdża do zapyziałej dziury" :D

    OdpowiedzUsuń