menu2

niedziela, 18 maja 2014

Kluczowy czynnik ("Borderlands" 2013)

The Borderlands (2013)kolejny found footage... Pewnie bym do niego nie zajrzał, gdyby nie to, że do filmu zasiedliśmy z Fitełem, a oglądając wspólnie filmy, raczej nie wybrzydzamy. Szału się nie spodziewałem i szału nie było.

Opis fabuły jest tu właściwie zbędny – wiadomo, jak skonstruowane są FF, a The Borderlands wpisuje się w tę konwencję, nie wychylając nawet czubka nosa poza utartą konwencję. Dość powiedzieć, że tym razem obserwujemy badaczy zjawisk paranormalnych podczas pracy w wiejskim kościele, którego proboszcz upiera się, że widział tam cuda. I tyle.

Film nudny, nieciekawy, nieoryginalny. Również nie beznadziejny – idealnie wpisuje się w nijakość powstających obecnie FF. Do tego momentami niezrozumiały. Kompletnie nie zrozumiałem końcówki. Żeby złośliwie zaspoilerować, powiem, że chodzi mi o sytuację z kwasem. Skąd to się, kurde, wzięło?

Jako że o samym filmie nic rzeczowego więcej powiedzieć się nie da, wpis będzie raczej na temat sytuacji z filmami typu FF. Niech mi ktoś powie, po co takie filmy się jeszcze w ogóle kręci?
Muszę to przyznać – kiedy w kinach pojawił się Blair witch project, konwencja ta była dla horroru objawieniem. To było coś nowego, oryginalnego. Coś, co dawało złudzenie, że w filmowym horrorze można straszyć widza inaczej, niż do tej pory. Do tego wrażenie potęgowała ta otoczka prawdziwości. Z pewnością większości z nas choć na chwilę przyszło do głowy „a może jednak to rzeczywiście jest autentyczne nagranie?”.

FF, choć w istocie u swoich początków było rewolucją, to niestety też było formułą, która – moim zdaniem – już po pierwszym tego rodzaju filmie uległa wyczerpaniu. Bo jeśli ktoś dałby się po raz drugi nabrać na to samo i uwierzyć, że REC czy Grave encounters to autentyczne nagrania, to po prostu byłby idiotą. Można rozwijać konwencję, bawić się formułą, tworząc różne VHS-y, ale kluczowy czynnik – czynnik autentyczności – na zawsze został utracony.
Jasne jest, że twórcy już nawet nie biorą pod uwagę tego, że ktoś mógłby się nabrać na tę pozorną autentyczność. Tak samo jasne, że widz sięga obecnie po FF z innych powodów, traktując tę formułę po prostu jako kolejny gatunek horroru, lecz jaki jest w tym sens? Kto się ma tu przestraszyć czegokolwiek innego niż wyrywających z uśpienia jump-scenek?

Jedno w tym wszystkim jest dobre – twórcy FF zdają sobie po części sprawę z daremności podejmowanych prób straszenia widza i starają się nie męczyć go zbyt długo. Przeciętny FF trwa zaledwie godzinę i kilkanaście minut – to zazwyczaj i tak za dużo.

Jeśli natomiast chodzi o podsumowanie dla The Borderlands, to polecam tylko jeśli, tak jak ja i Fiteł, potrzebowaliście filmu tylko po to, by na niego popatrzeć i nie liczyliście na cokolwiek atrakcyjnego. Film ma kozacki plakat, ale nic ponad to...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz