Nie jestem regularnym graczem, jeśli już gram, to na ogół w
coś z puli moich ulubionych gier (na ogół dość wiekowych), które przeszedłem
już po kilkanaście razy. Czasem jednak sięgnę po coś innego. W tym wypadku
sięgnąłem po Dead Island i… ja pierniczę, ale czad! :D
Tropikalny kurort opanowany zostaje przez wirus, wskutek którego
ludzie zmieniają się w żywe trupy. Jest jednak kilku ważniaków, których ta
cholera się nie ima i jednym z nich będziemy sprzątać ten bajzel. Choć może „sprzątać”
to nie najtrafniejsze określenie… No, w każdym razie eliminujemy napotykane
zombie w sposób okrutny.
Każda z oferowanych graczowi postaci teoretycznie ma jakieś „bardziej”
– potrafi lepiej przyrżnąć obuchem, strzelać z broni palnej, machać ostrymi
rzeczami itd. Podczas gdy jednak nie odczułem większej różnicy pomiędzy nimi.
Oczywiście fabuła – jak to na ogół w tego typu grach bywa –
fabuła jest tylko pretekstem do wykonywania zadań w stylu przynieś-włącz-znajdź-zabij.
Czego jednak chcieć więcej? Mnie osobiście rozrywanie zombiaków na strzępy w
zupełności wystarczy, bym się dobrze bawił.
Dead Island stoi trochę w opozycji do utartych schematów
horroru. Grozę kojarzymy raczej z zaciemnionymi, ponurymi miejscami – ma być
tak mrocznie, jak to tylko możliwe, a najlepiej, to żeby akcja miała miejsce w
samej dupie szatana. Tu jednak mamy pełne kolorów, malownicze lokacje. Woda,
plaża, domki letniskowe, hotel… Wszystko to jednak pogrążone w chaosie,
opuszczone, zdewastowane. Tak naprawdę to właśnie ta pustka w miejscu, które
przecież powinno tętnić życiem, jest głównym czynnikiem budującym przerażający
klimat.
Czynnikiem kolejnym – przynajmniej dla mnie – jest oprawa
dźwiękowa. Zombie pojawiają się często znienacka, zachodzą nas od tyłu,
szarżują na oślep, rycząc przy tym tak, że skóra cierpnie i włosy stają dęba.
Chyba jeszcze nigdy nie słyszałem tak przekonujących jęków, ryków i wrzasków.
Nie wiem, na ile pomysł z konstruowaniem specjalnych broni
ze znalezionych przedmiotów jest nowatorski (prawdopodobnie wcale nie jest, ale
ja zatrzymałem się na Diablo 2 i dla mnie takie rzeczy to nowość), ale urzekł
mnie niesamowicie. Dysponując odpowiednim przepisem i przedmiotami, możemy
skonstruować sobie broń z piły tarczowej albo maczetę rażącą prądem. Genialna
sprawa, jak dla mnie.
Kolejną rzeczą, która wzbudziła mój zachwyt i mile
połechtała mój ukryty zmysł mordercy, jest wygląd zarażonych. Na postać zombie
składa się tu kilka nałożonych na siebie warstw, dzięki czemu kiedy rozkosznie
masakrujemy zombiaka, jego skóra, mięśnie i kości hulają wokół zupełnie
niezależnie od siebie. Może i jestem nienormalny (tak jakbyście Wy byli lepsi
;] ), odnajdując w tym przyjemność, ale flaki w tropikach to jest to! :D
Ostatnim, co dało mi mega przyjemność jest obecność
specjalnego typu przeciwnika nazwanego Taranem. Wielkie, wściekłe, szarżujące
na nas bydle w kaftanie bezpieczeństwa. Cholernie ciężki przeciwnik, przed
którego atakiem bardzo trudno się ochronić. Ale spróbujcie ubić tego sukinsyna –
satysfakcja i ulga jak po wyjściu z egzaminu bez dwói w indeksie ;)
Gra jest dość długa, jednak mnie osobiście nie znużyła ani
przez sekundę. Mamy jeszcze Dead Island
Riptide, gdyby komuś było mało. Nie wiem, co to ma właściwie być – dodatek
czy autonomiczna kolejna część gdy – bo jest to niemal identyczny twór pod
względem ogólnej konstrukcji. Różni się oczywiście fabułą, jednak żadnych
istotnych zmian w rozgrywce chyba nie wprowadzono. No, może jedną zauważyłem: o
ile pamiętam, w Riptide zombie
specjalne nazywane Rzeźnikiem dysponowało jakimś czary-mary, które wywoływało
zawroty głowy. W pierwotnej odsłonie Dead
Island tego chyba nie robiło. Riptide
przeważa też nad „częścią pierwszą” pod względem walki z końcowym bossem. Tak
mi się złożyło, że w Riptide grałem
najpierw i podczas ostatecznego starcie mocno się spociłem. W „jedynce”
natomiast spadło na mnie rozczarowanie pod tytułem „jak to?...to już?”.
Z całą pewnością Dead
Island dołączy do grupy moich ulubionych gier i wrócę do niej
niejednokrotnie. Zostanie mi po niej również sentyment spowodowany faktem, że
to dzięki temu tytułowi nabrałem przekonania do postaci zombie, której
dotychczas w horrorze nie znosiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz