Przez kilka lat, które minęły odkąd rozpoczął się mój romans
z horrorem, widziałem mnóstwo dziwnych, bardzo dziwnych i mega porąbanych
rzeczy – od choinek mszczących się na ludziach za świąteczną masową eksterminację
po pseudonaukowca zszywającego swoim „pacjentom” dupy z ustami. Wydawało mi
się, że o wszystkim, co można tylko najgłupszego wymyślić, nakręcono już film. A
jednak oglądając Tusk (2014),
zmuszony byłem górną barierę idiotyzmu przesunąć jeszcze o jeden punkt.
Młody mężczyzna
poszukuje swojego przyjaciela w lasach Kanady. Towarzyszy mu dziewczyna
zaginionego.
…a kto uwierzy, że owe dwa zdania oddają istotę fabuły, ten bardzo
się rozczaruje. Zresztą, kto będzie miał odwagę to oglądać, ten sam sprawdzi,
jak się ten opis ma do całego filmu.
Jakby tu zarysować fabułę, żeby nie brzmieć kretyńsko… No
cóż, jaka fabuła, taki opis!
Dwóch przygłupów prowadzi internetową stację radiową, gdzie
zabawia jeszcze głupszych od siebie żartami o masturbacji. Postanawiają zrobić
wywiad z dzieciakiem z Kanady, który jest gwiazdą Internetu od kiedy na Youtube
pojawił się filmik, na którym obcina sobie nogę kataną (czuję wstyd, że to piszę…).
Jeden z przygłupów rusza więc do Kanady, a gdy już jest na miejscu, okazuje się,
że szczeniak od katany popełnił samobójstwo, więc audycję szlag trafił. Aby nie
wracać do Stanów z pustymi rękami, przygłup szuka tematu zastępczego. Trafia
tak do dziwacznego dziadka, który raczy go opowieściami o tym, jak to walczył
na wojnie u boku Hemingwaya itd. Dziadek ma też dość silne zboczenie na punkcie…
morsów. Odkąd jeden z nich uratował mu życie, stały się jego obsesją, dlatego
postanawia (przepraszam, naprawdę…) zoperować swojego gościa tak, by on również
był morsem.
Wyobraźcie sobie monstrum Frankensteina w kształcie morsa. Czy
można wymyślić coś głupszego? To chyba
miało być zabawne, ale jeżeli kogoś to śmieszy, to szczerze współczuję. Niby człowiek-mors
próbuje odegrać egzystencjalną tragedię ludzkiej istoty uwięzionej w ciele
zwierzęcia… i samo w sobie brzmi to dość dramatycznie, ale tu mamy tylko smutne
oczy i żałosny ryk, a to jednak niespecjalnie robi wrażenie. Poza tym nie
sądzę, by reżyser kręcąc coś takiego liczył na to, że ktokolwiek weźmie film na
poważnie i przejmie się okrutnym losem głównego bohatera.
Film ani straszny, ani śmieszny. Film-zagadka, bo za cholerę
nie wiem, co twórcy chcieli nim osiągnąć i jaką reakcję wzbudzić. Chyba raczej
nie polegam go nikomu, bo na takie kretyńskie pierdoły szkoda czasu.
Swoją drogą ciekawe, czy twórcy filmu wiedzą, że tusk po polsku znaczy "złodziej" :P
Widziałam gorsze film, ale czasem po kolejnej butelce wina w gronie znajomych, taki film jest wręcz świetny :)
OdpowiedzUsuń