menu2

sobota, 28 grudnia 2013

Dylematy moralno-lifestylowe

Oto moje postanowienie na nowy rok: zajmę się produkcją filmową. Prawdopodobnie będę tworzył szmirę za szmirą, ale za każdym razem, kiedy dojdę do wniosku, że mój film jest beznadziejny, obejrzę sobie Krwawą pannę młodą. Ze pewnością zrobi mi się lepiej.

Z zasady nie czepiam się w horrorach zbyt odważnych wycieczek w absurd. Tym razem było jednak naprawdę ciężko. Główną bohaterką jest Madeline – niemająca najwyraźniej bladego pojęcia o świecie idiotka. Pierwszy trup pada już na samym początku filmu, kiedy to Madeline jest rozczarowana tym, że jej świeżo poślubiony wybranek chce z nią iść do łóżka.
Tu przerwę opowiadanie filmu i skupię się na kwestiach, że tak powiem, moralnych. Myślę, że jeszcze parę razy później przerwę z tego powodu. Nie chcę wyjść na seksistowską świnię, ale...czego ona się niby spodziewała? Może i czuła potrzebę noszenia wianuszka do ślubu. Niektórzy tak mają, trudno, ale do ciężkiej cholery, fanaberie tego typu podczas nocy poślubnej to już grubszy karabin. Ja bym się z taką nie żenił :P
Wracam do meritum. W kolejnych scenach Madeline wyhacza porzuconego właśnie Trace'go i stopniowo owija go sobie wokół palca. Kumple mówią mu wciąż, że jego nowa dziewczyna ma nierówno pod sufitem, ale on wciąż swoje – kocha, frajer.
Dalej mam problem, bo... niespecjalnie działo się cokolwiek, co można by jakoś spójnie opowiedzieć. Ciąg dalszy oscyluje wokół schematu „ona nim rządzi”, co poprzetykane jest różnymi zbędnymi scenami. Ostatecznie wszystko ma prowadzić do masakry, bo oczywiście krwawość Krwawej Panny Młodej nie mogła skończyć się na pierwszej scenie. Wszystko - cała masakra - u podstawy ma...właściwie nie wiem, co. Chyba ogólnie rzecz biorąc powodem jest obsesja Madeline na punkcie tego, że chce zrobić na przekór swemu zamordowanemu mężowi, i jeszcze trochę pochodzić w sukni ślubnej. W każdym razie głupie to wszystko i naciągane.

Film jest hiperamatorski i mimo całej mojej chęci do przymykania oka na niedociągnięcia, muszę powiedzieć, że jest gówniany. Najgorsze są dialogi. Naprawdę. Wszystko inne da się jakoś znieść lub zbagatelizować. Nikt obdarzony choć odrobiną zmysłu ekonomicznego nie zatrudni do amatorskiego filmu porządnych aktorów. Wiadomo, zatrudni najtańszych i pozwoli im grać tak, jak potrafią. Podobnie nikt nie będzie wynajmował drogiego studia, zawracał sobie głowy scenografią itd. Ale można było przyłożyć się chociaż do dialogów... Tymczasem kwestie wypowiadane przez aktorów sprawiają wrażenie wymyślonych przez... nie wiem, przez kogo, brak mi słów, ale na pewno był to ktoś zmagający się z upośledzeniem. Co więcej, niektóre z wypowiedzi noszą jakby znamiona żartu. I to mnie przeraża, bo (zakładając, że w istocie miały to być żarty) są to najgorszej próby suchary padające w kompletnie nieadekwatnych momentach.

Jak zapowiadałem, powrócę teraz do kwestii dylematów moralnych. Moralno-lifestylowych, powiedzmy. Ciekawy jestem, do jakiej grupy społecznej twórcy skierowali ten film. Odnoszę bowiem wrażenie, że kompletnie minęli się z targetem. Jako statystyczny fan horroru, jak włączam amerykański film grozy, jestem przygotowany na bandę puszczalskich nastolatków. Nie ukrywam, że miewam nastrój taki, że właśnie to chcę oglądać. Ale nie! Krwawa panna młoda, nie dość, że ma śmiertelnego (dosłownie) focha za zbyt spektakularne rozdziewiczenie podczas nocy poślubnej, to jeszcze wybrzydza w związku z Tracy'm. Nawet mimo tego, że postanawiają razem zamieszkać, Tracy ciągle słyszy, że Madeline tego nie zrobi, tamtego nie dotknie, to jest be, a tamto to może po ślubie, z dużym naciskiem na „może”. Normalny facet by taką zostawił w cholerę. No, chyba że delikwent lubi zorganizowane tripy na Jasną Górę, ale wtedy powinien leczenie sytuacji zacząć od siebie.

Tak, wiem. Za mało powiedziałem o filmie, a za bardzo zabrnąłem w wygłaszanie własnych opinii na tematy związane z moralnością. Ale może to i lepiej. Gdybym trzymał się kurczowo prowadzenia opisu tego żenującego filmu, nie byłoby później za bardzo co czytać.

1 komentarz:

  1. "Chyba że delikwent lubi zorganizowane tripy na Jasną Górę" hehe powiem Ci, że uczestnicy tych tripów ostatnią za bardzo się rozbestwili i kiedy przybywają w sezonie do Sin City (jak określała Cz-wę moja koleżanka), to zaczynają nawracać ludzi na ulicach..:/ sama stałam się ofiarą takiego delikwenta, który po półgodzinnej bitwie na argumenty ocenił, że wybieram w życiu drogę na skróty:P haha a co do filmu, to tym razem chyba sobie odpuszczę. Zbyt irytująca ta panna młoda.

    OdpowiedzUsuń