menu2

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Snuffy i mity

Komentarze w Internecie na temat filmu Snuff 102 były oczywiste – że dla dewiantów, porąbanych zboczeńców, że odrażający, nieludzki itd. Fakt, dla kogoś, kto obcuje jedynie z mainstream'owym kinem grozy, będzie to szok. Podejrzewam jednak, że ci, którzy na Straszniej nie zajrzeli z przypadku, powiedzą, że to nic szczególnego i podobne rzeczy widywali niejednokrotnie. Tacy mogą sobie Snuff 102 odpuścić. Nic nowego.

Na ogół oszczędnie przytaczam fabułę filmu. Tym razem będzie o niej jeszcze mniej, bo i nie ma za bardzo o czym mówić. Ot, zlepek scen tortur pokazany w brudnej, niedbałej otoczce. Dokładnie jak w przypadku większości tego typu filmów. Wszystko odbywa się pod pretekstem historii dziennikarki, która postanawia zrobić artykuł o micie filmów snuff.

Mówię „micie”, bo nie jestem przekonany co do autentyczności tych, które miałem okazję widzieć. Doktorek, z którym bohaterka przeprowadza wywiad, nazywa to zjawisko miejską legendą. Myślę, że właśnie tak jest. Cóż, tak to już bywa w obecnych czasach, gdy nic, co widzimy na ekranie, nie jest już nas w stanie przestraszyć. Jedynym ratunkiem dla twórców jest bajeczka pod tytułem „to zdarzyło się naprawdę”. Tak więc powstają różnego rodzaju found footage, mockumentary oraz właśnie snuff. Wszystko po to, byśmy kreowany przez reżysera obraz potraktowali bardziej serio, przejęli się nim bardziej niż duchami, zombie i gumowymi potworami.
Film jest nudny, a do tego nieczytelny. Choć w sumie to jaki miałby być? Jest nudny, bo to przecież tylko kolaż różnorakich bezeceństw i nic ponadto. No, może ewentualnie komentarze doktorka bywają ciekawe i dają do myślenia. Tyle jednak, to mogę sobie sam wymyślić. Nieczytelny jest natomiast przez fakt techniki, jaką zarezerwowano dla tej konwencji. Rzadko zdarza się by film mianowany snuffem był nakręcony w dobrej jakości. Być może wynika to z oczywistego przeświadczenia, że żaden dewiant nagrywający takie rzeczy na serio nie będzie sobie zawracał głowy dbaniem o profesjonalną rejestrację swoich zabaw. Fakt, nikt nie nagrywałby scen zamęczania ludzi na śmierć w jakości HD, jednak od wielu lat na domowy użytek dostępne są sprzęty oferujące obraz dużo lepszy niż te czarno-białe, fikające na wszystkie strony ujęcia. No, ale rozumiem – takiej tematyce musi towarzyszyć brud i złudzenie maksymalnego amatorstwa.
Teraz zasadnicza kwestia – po co w ogóle nagrywa się takie coś? Podobno dla świrów z zaburzeniami psychicznymi. Tylko że ja jestem zupełnie normalnym osobnikiem, a jednak coś zdeterminowało moją chęć obejrzenia Snuff 102. A co? Zwykła ciekawość. Całej mojej przygodzie z horrorami przyświeca chęć sprawdzenia jak daleko można się posunąć w przełamywaniu tabu. A prawda jest taka, że z tej otoczki swego rodzaju tajemnicy stanowiącej tabu możemy z łatwością obedrzeć wszystko. Dewiacje seksualne, religia – o tym wszystkim możemy paplać bez przerwy, łamiąc wszelkie bariery, ale śmierć zawsze będzie w pewnym stopniu tabu. Myślę, że głównie z powodu naszego strachu przed nią, ale też (całe szczęście!) z powodu istnienia moralności. Może ona być różna, każdy ma swoją indywidualną skalę, jednak śmierć drugiego człowieka nie mieści się w ramach żadnej ze skal.

Zbyt często zdarza mi się odbiegać od punktu wyjścia, znowu zabrnąłem w jakieś filozoficzne wywody... Straszny bełkot mi wyszedł, więc się zamykam. Temat jest jednak wart bełkotu, dlatego zapraszam do dyskusji, gdyby ktoś chciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz