menu2

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zakolczykowany knur przechodzi przemianę duchową

Ciężko mi ostatnio cokolwiek obejrzeć czy przeczytać...ale od dziś świąteczny urlop! Trzeba to wykorzystać i w końcu przysiąść do filmów, książek i bloga. W ostatnich dniach znalazłem czas i siły na dwa filmy. Wszyscy kochają Mandy Lane jest nudny, byle jaki, boleśnie sztampowy – i to można już uznać za moją pełną wypowiedź na jego temat. Po prostu nawet nie jest wart tego, by zechciało mi się o nim opowiadać. Nie polecam. Drugi nosi tytuł Strangeland i też nie jest może arcydziełem, ale przynajmniej mnie zaciekawił. W nagrodę za to będę o nim teraz gadał.

Fabuła. Dwie SAN* mają genialny pomysł: umawiają się z kolesiem chwilę wcześniej poznanym na chacie. Facet okazuje się być świrem wyglądającym jak połączenie Maynarda Jamesa Keenana z Tool'a i Glacy ze Sweet Noise. Porywa dziewczyny i zaszywa im usta (płacę temu, kto mi wyjaśni po co on to robi!). Jedna nie wytrzymuje nerwowo tej zabawy i ze strachu umiera na serce. Świrowi zostaje druga, której ojciec jest detektywem, przez co tak się niezręcznie składa, że musi sam siebie zatrudnić. Świr zostaje złapany, wypuszczony z powodu braku dowodów (czy czegoś tam, tak czy inaczej powody wypuszczenia go na wolność są mocno naciągane), po czym osądzony przez mieszkańców miasta. Wieszają go, ale on umiera tylko na chwilę, a potem jest jeszcze bardziej wkurzony. Ot i cała historia. Tzn. prawie cała, no, ale wiadomo, reszta jak w większości tego typu filmów.

Po obejrzeniu pierwszej połowy filmu pomyślałem sobie, że reżyser:
a) wiedział, że ten film nie wychodzi mu na tyle dobrze, by jakiś sponsor wyłożył kasę na sequel

albo

b) był tak nieobeznany w kinematografii, że nie znał pojęcia sequel

albo

c) po prostu nakręcenie drugiej części nie przyszło mu do głowy.

Strangeland jest skonstruowany w sposób, który aż krzyczy, by go podzielić na dwie części. Gdyby akcję pomiędzy początkiem filmu a złapaniem mordercy rozciągnąć po półtorej godziny, to rozciągnąwszy podobnie ciąg dalszy, moglibyśmy mieć z tej fabuły dwa być może niezłe filmy. A tak mamy historię bardzo ciekawą, ale mocno skondensowaną i przedstawioną po łebkach. No, chyba, że dla twórców najistotniejszym momentem filmu była chwilowa przemiana duchowa antagonisty, a reszta do pretekst do niej.
Choć film jest pełen absurdów i niejasności (płacę temu, kto mnie przekona, że kluczem do zidentyfikowania mordercy na chacie jest pogawędka o snowboardzie!), to ma jeden naprawdę mocny punkt. No dobra...dwa mocne punkty. Jeden to człowiek, który nie pogardzi żadną rolą, uświetni swoją wredną gębą nawet najgorszą szmirę, Borys Szyc amerykańskiego horroru - Robert Englund. Drugi to postać wariata ukrywającego się pod pseudonimem Kapitan Howdy. Morderca wygląda naprawdę efektownie, robi wrażenie. Robi strasznie głupoty, wygaduje jeszcze większe, bredzi jak potłuczony, posługuje się jakąś pokrętną filozofią, której wydaje się sam nie rozumieć...ale jak wygląda! Dobrym pomysłem było unikanie ujęć jego pełnego wizerunku do połowy filmu. Dzięki temu pierwsza scena, w której to następuje, budzi autentyczną grozę. Coś jak w Czerwonym smoku. Fajne.
Niefajne natomiast jest to, co scenariusz zrobił z tą postacią w połowie filmu. Zakolczykowany, wymalowany knur zmywa hennę z gęby, związuje włosy w grzeczny kucyk, zakłada sweter i okulary (modny na politechnikach zestaw „Nie bij mnie za to, że jestem od ciebie mądrzejszy”) i ogólnie przechodzi przemianę duchowo-odzieżową niczym Ogre w Zemście frajerów. Co to ma być, pytam. Żart to miał być?...
Przyznam szczerze, że pomysł na film bardzo mi się podoba. Gdyby nie gęsto występujący absurd, byłoby super, ale jako ten, któremu regularnie wypomina się zaniedbywanie realizmu w opowiadaniach, nie mogę na to narzekać. No i nie narzekam, bo absurd w horrorze kompletnie mi nie przeszkadza. Strangeland mnie nie znudził, a więc jest ok. Polecam!



*Szałowe Amerykańskie Nastolatki. Proszę zapamiętać, bo nie chce mi się w co drugim wpisie na temat filmu rozwijać tego skrótu po kilkanaście razy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz