menu2

poniedziałek, 20 maja 2013

Szmira, tandeta, beznadzieja...

Czytając urzekające „fachowością” werdykty internautów na temat filmów grozy wciąż spotykam się z następującym schematem oceny: syf, nuda, dno i dwa metry mułu, szmira, tandeta, beznadzieja...ale mam taki zajebisty sentyment z dzieciństwa, jako dziecko robiłem w portki jak to oglądałem! Ale generalnie to syf, gówno, nuda...
Ile razy czytam takie mądrości, przez myśl przelatują mi dziesiątki wspomnień z dzieciństwa. Chcąc nie chcąc wychodzi mi na to, że również zaliczam się do grupy „sentymentalistów”. To, co kiedyś przyprawiało mnie o lęk, nawet o płacz – dziś stanowi źródło i siłę napędową mojej fascynacji grozą.
Co pamiętam z dzieciństwa?

Pamiętam, jak często nocował u mnie kuzyn, a że był o jakieś osiem lat starszy, cieszył się przywilejem oglądania z moimi rodzicami telewizji do późna. Zazdrościłem mu niesamowicie, ale tylko dla zasady, bowiem podczas gdy on oglądał w pokoju obok Laleczkę Chucky, ja wciskałem zapłakany łeb pod poduszkę za każdym razem, gdy przez ścianę słyszałem śmiech Chucky'ego. W końcu poszedłem poprosić, by ściszyli nieco te okropne dźwięki. Choć wcale nie miałem na to ochoty, zerknąłem na telewizor a tam lalka z uśmiechem na krzywej mordzie dusiłą faceta plastikowym workiem. Zaowocowało to w ten sposób, że dzisiaj to jedna z moich ulubionych postaci.

Rodzice zostawili małego Łukasza w domu. Samego, na chwilę. Nie pamiętam już, po co, ale najważniejsze, że miałem chwilę bez nadzoru! W końcu mogłem zaspokoić ciekawość, zobaczyć, co takiego trzymają na tajemniczych VHS-ach. Rambo. Szklana pułapka. Kolejna kaseta, nieprzewinięta, obraz włączył się w środku filmu i...o ja cię, para kochanków gzi się wśród jakichś pełzających glutów. Szperam po wielu latach w necie w poszukiwaniu zapamiętanych z dzieciństwa obrazów. Jest! Ślimaki!

Łukasz był już trochę starszy, właściwie był już mężczyzną. Gdzieś w okresie nauczania początkowego. Rodzice z ciotkami grillowali na dworze, ja i moje rodzeństwo cioteczne w mroku nie widzieliśmy już piłki, więc zasiadamy przed telewizorem. To były czasy, kiedy upowszechniała się telewizja satelitarna, więc do dyspozycji mieliśmy późnowieczorny program kilkunastu kanałów. Gołe panie średnio nas interesowały, więc stanęło na kanale przedstawiającym różową breję cieknącą złowrogo i formującą się w dziwny humanoidalny twór. Oglądałem dalej i dotarło do mnie, że ten potwór już mnie kiedyś nawiedził. Chucky po raz drugi!

W końcu nadeszły czasy, kiedy rodzice zmniejszyli swoje obawy związane z moim dostępem do kaset video. Edukowała mnie wtedy wypożyczalnia moich sąsiadów (mały Łukasz wpadał w furię, kiedy nie mógł dostać do domu kasety w pudełku z okładką). Poznałem Gremliny i Crittersów. Po kilkunastu latach z uporem odnajdywałem z czeluściach Internetu tytuły zapamiętane z tego okresu. Również z pogranicza lub spoza umiłowanego gatunku. Odnalazłem ukochane wówczas Wojownicze dinozaury i dziwadło o fioletowym, kudłatym monstrum, któremu z rogu na czole wyskakiwały nutki sprawiające, że ludzie znikali. Nazywało się to Purpurowy pożeracz ludzi. Do dziś nie mogę jednak rozszyfrować, cóż to był za film, w którym dzieciak opiekował się małym, piszczącym kosmitą o wielkiej, łysej głowie i ogromnych, odstających uszach. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie! Powiedzcie mi co to było, bo mam niekompletne wspomnienia i ubolewam nad tym!

Na koniec coś, za czym tęsknię najbardziej. Cóż może być cenniejszego dla fana horroru niż czasopisma
filmowe ze złotego okresu kaset video i kina grozy? Mój ojciec kolekcjonował „tygryski” i inne głupoty. Wszystko to wala się po strychu i nazywa się sentyment. Tylko dlaczego wywalić musiał akurat całą szufladę numerów Cinema Press Video z wczesnych lat '90?! Myłbym ojcu auto do końca życia, gdyby okazało się, że jednak nie wyrzucił tych magazynów i ma je gdzieś zachowane.
Wtedy, gdy miałem jeszcze do nich dostęp, niemal uczyłem się na pamięć tych budzących niepokój ilustracji. Po dziś dzień, kiedy trafiam na jakiś film z tej epoki, nachodzi mnie myśl: łał, jako szczeniak widziałem to w CPV! Freddy, Scanner Cop, Chucky, Obcy, Cenobici, Crittersi – oni wszyscy tam byli.

Może i to wszystko dzisiaj rzeczywiście jest szmirą, tandetą i beznadzieją. Z perspektywy czasu są podstawy do wydawania takich osądów. Ale pomyślmy – nawet już ten sentyment odkładając na bok – czy jest sens ujmować tym produkcjom atrakcyjności z powodu archaiczności technik, z pomocą których powstawały? To nie film się starzeje, a jedynie narzędzia ustępują nowocześniejszym. Czy Freddy z remake'u Koszmaru jest w czymś lepszy od pierwowzoru? Akurat tu uważam, że wręcz przeciwnie. Co z tego, że ten nowy ma bardziej realistyczne oparzenia, skoro nie ma charakteru?

Zastanawiam się, co z sentymentem wspominać będą przyszli fani horroru, których dzieciństwo przypada na czas obecny. Co za piętnaście – dwadzieścia lat z nostalgią będą wspominać, doceniać charakter a wybaczać niedoskonałości? Już teraz widzę, jak dzieciaki fascynują się Piłą, Oszukać przeznaczenie, Hostelem. Nie rozumiem tego, ale za to one nigdy nie zrozumieją mojej wielkiej sympatii do gumowych potworów z kisielem na paszczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz