Ludzie z bagien Edwarda Lee –
książka, której recenzje nieustannie widuję na innych blogach. Z
każdą przeczytaną opinią na jej temat mój apetyt wzrastał.
Zaspokoiłem go i teraz ja się wypowiem.
Rzecz jest o Philu – policjancie,
który wraca w rodzinne strony i zastaje miasto w bardzo złej
kondycji z powodu panoszących się po nim Bagnowych –
zdegenerowanych mutantów. Bagnowi hulają beztrosko, handlując
narkotykami i kobiecym ciałem, więc Pil obejmuje stanowisko na
tamtejszej komendzie bo wydaje mu się, że jest w stanie zrobić w
mieście porządek.
Po pierwsze – styl pisania
zastosowany przez Lee. Na początku było ciężko, irytował
kolokwialnością. Nie wiem, jak facet to robi, ale szybko się do
jego języka przyzwyczaiłem. Czytając ostatnie zdania powieści nie
pamiętałem już, że pierwsze mnie irytowały. Poważnym
mankamentem był dla mnie jednak sposób wypowiadania się Bagnowych.
Rozumiem, trzeba było ich wypowiedzi skonstruować tak, by uwydatnić
ułomność werbalną. „Żem”, „pójdziem” - zgoda, ale
fonetyczny zapis słów jest według mnie bez sensu. Unosowienie
głosek spełnia swoją rolę, ale tylko wizualnie, jako tekst.
Naturalną rzeczą jest, że w potocznej, codziennej mowie odruchowo
je unasawiamy, więc czy język Bagnowych przez to rzeczywiście aż
tak odstawałby od normy? Raczej nie.
Drugą kwestią na płaszczyźnie
językowej są stosowane przez autora wulgaryzmów. Za dużo, jednak
to jeszcze można przeboleć zważywszy na charakter fabuły i
pozycję społeczną bohaterów. Jednak z pewnością dałoby się
napisać dialogi tak, by postacie nie brzmiały jak – nie
przymierzając - wiejscy hiphopowcy. To samo tyczy się samego
autora i jego narracji.
Kłaniam się autorowi, bo zadrwił
sobie bardzo umiejętnie z mojego intelektu. Część zwrotów akcji
wydawała mi się nieuzasadniona, czasem wręcz bezsensowna. Głupio
się poczułem, kiedy na koniec wszystko ułożyło się w całość,
okazało się, że żadne z wcześniejszych wydarzeń nie było
bezcelowe. To jednak ryzykowne posunięcie biorąc pod uwagę część
czytelników, która poirytowana pozornie źle skonstruowaną akcją
odrzuci książkę w połowie czytania i nie dowie się wszystkiego
do końca.
W tym momencie chciałbym napisać o
zakończeniu i jak zwykle mam problem ze zrobieniem tego unikając
spoilera. Powiem tak: zakończenie jak na mój gust jest kuriozalne.
Fakt, jestem zaskoczony, nie spodziewałem się, ale równocześnie
odniosłem wrażenie, że Lee wypisywał wszystko, co mu tylko
przyszło do głowy, by możliwie jak najbardziej zamotać finałową
odsłonę prawdy o Bagnowych i Philu.
Kolejny ukłon z mojej strony za postać
Phila. Muszę przyznać, że z niespodziewaną łatwością
przywiązałem się do bohatera i wczułem w jego sytuację.
Jakkolwiek Ludzie z bagien nie stawiają autorom horrorów poprzeczki
gdzieś w kosmosie, to postać głównego bohatera uważam za
majstersztyk. Phil jest wiarygodny, przekonujący. Stanowi też dowód
na to, że dobre i złe czyny rozdziela jedynie ich interpretacja i
okoliczności. W działaniach Phila cel uświęca środki i bardzo mi
się to podoba. Miła odskocznia od książkowych postaci o
kręgosłupach moralnych z wbudowaną poziomicą.
Jeśli o mnie chodzi, Lee ze swoją
książką osiągnął najważniejsze cele – bawiłem się dobrze,
nie nudziłem się, czytało mi się szybko a na koniec spadłem z
krzesła. Trudno powiedzieć, że to zła książka. Choć taka
wydawała się na początku.
Zgadzam się prawie ze wszystkim - wulgaryzmy aż czasami męczą, sam pomysł czasem wydaje się śmieszny, ale końcówka miażdży i całkowicie nadrabia za wszelkie drobne wady :) Nie zgadzam się z zastrzeżeniem, że Lee zapętlił za bardzo. Zgrabnie połączył wszystko, a im bardziej poplątane - tym lepiej :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jak na razie najlepsza powieść Lee ze wszystkich trzech wydanych w Polsce - "Sukkub" miał lepszą główną bohaterkę, ale to na "Ludziach z bagien" mocniej mnie zemdliło, a o to przecież chodzi w literaturze ekstremalnej;)
OdpowiedzUsuń