menu2

wtorek, 4 czerwca 2013

Co za dużo, to niezdrowo

Szary diabeł to jedna z powieści opartych na mastertonowskim szablonie. Dlatego nie będę streszczał fabuły. Myślę, że wystarczy, jak napiszę, że tym razem rozrabia demon, którego postać została zaczerpnięta z santerii – afrykańskiego kultu stanowiącego korzenie voodoo.

Przykro mi to przyznać, ale czuję się znudzony Mastertonem i tym jego szablonem. Po prostu co za dużo, to niezdrowo a ja już chyba przedawkowałem. Może dlatego Szarego diabła męczyłem długo i beznamiętnie.
Fakt, jest tam parę ciekawych pomysłów. Za taki uważam choćby wprowadzenie postaci upośledzonej dziewczynki posiadającej dar widzenia sprawcy morderstw, choć miałem nadzieję, że Masterton zawiąże
finał inaczej i odegra ona swoją rolę bardziej spektakularnie.
Ucieszył mnie też motyw utożsamienia demonów santerii z chrześcijańskimi świętymi, bo akurat całkiem niedawno o tym czytałem. Atrakcyjności fabuły ten zabieg bardzo się przysłużył, ale czy nie poległa cała wiarygodność historii? Z jednej strony trudno od czegoś takiego jak horror wymagać wiarygodności, ale z drugiej... łączenie tych dwóch religii wydaje mi się bezsensowne. Albo jedna jest prawdziwa, albo druga. Zwłaszcza, jeżeli chrześcijaństwo miało być jedynie przykrywką dla santerii.
Przez cały czas czytania Szarego diabła miałem wrażenie, że Masterton desperacko próbował utrzymać w kupie całą fabułę. Robił, co mógł, wprowadzał kolejne postacie, jednak ewidentnie na potrzeby pojedynczych zwrotów akcji. Niby to powszechny i popularny zabieg, tyle że tutaj wszystko wydaje się robione na siłę. Piszę sobie książkę, ale kurczę, mam tutaj taką lukę, co by tu zrobić, żeby to miało ręce i nogi...o, wiem, dodam taką i taką postać, ona zrobi to i to, będę miał ten wątek z głowy a co do późniejszej roli tej postaci, to coś tam się wymyśli. Takie właśnie to wszystko wywarło na mnie wrażenie.


Może to i dobra książka. Może zachwyciłbym się nią, gdybym nie pochłonął wcześniej stosu identycznych powieści, różniących się jedynie mitologią, z której został wyciągnięty demon. Dotąd uważałem, że w tej przewidywalności właśnie jest cały urok. Przyjemnie było odkrywać, co tym razem wymyślił i wepchnął w stare ramki Mistrz. Jednak nawet najfajniejsza rzecz w końcu może znużyć. Nawet tymi pysznymi tabletkami z witaminą C można sobie w końcu zaszkodzić. Taka filozoficzna myśl na koniec, że światem rządzi umiar ;)

2 komentarze:

  1. A jednak :) Dobrze wiedzieć. Coś mi się wydaje, że ten Masterton to na ilość idzie częściej, niż na jakość. Będę trzymać się z daleka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, niektóre powieści wydają się istnieć tylko dlatego, że M. musiał dopełnić kontraktu. Ale w żadnym wypadku nie trzymaj się z daleka! Po prostu te "szablonowe" fabuły dozuj z rozsądkiem ;) Przeczytaj np. "Rytuał". Świetna rzecz, a przy okazji nie oparta na tym schemacie.

    OdpowiedzUsuń