Szary diabeł
to jedna z powieści opartych na mastertonowskim szablonie. Dlatego
nie będę streszczał fabuły. Myślę, że wystarczy, jak napiszę,
że tym razem rozrabia demon, którego postać została zaczerpnięta
z santerii – afrykańskiego kultu stanowiącego korzenie voodoo.
Przykro
mi to przyznać, ale czuję się znudzony Mastertonem i tym jego
szablonem. Po prostu co za dużo, to niezdrowo a ja już chyba
przedawkowałem. Może dlatego Szarego diabła
męczyłem długo i beznamiętnie.
Fakt,
jest tam parę ciekawych pomysłów. Za taki uważam choćby
wprowadzenie postaci upośledzonej dziewczynki posiadającej dar
widzenia sprawcy morderstw, choć miałem nadzieję, że Masterton
zawiąże
finał inaczej i odegra ona swoją rolę bardziej
spektakularnie.
Ucieszył
mnie też motyw utożsamienia demonów santerii z chrześcijańskimi
świętymi, bo akurat całkiem niedawno o tym czytałem.
Atrakcyjności fabuły ten zabieg bardzo się przysłużył, ale czy
nie poległa cała wiarygodność historii? Z jednej strony trudno od
czegoś takiego jak horror wymagać wiarygodności, ale z drugiej...
łączenie tych dwóch religii wydaje mi się bezsensowne. Albo jedna
jest prawdziwa, albo druga. Zwłaszcza, jeżeli chrześcijaństwo
miało być jedynie przykrywką dla santerii.
Przez
cały czas czytania Szarego diabła
miałem wrażenie, że Masterton desperacko próbował utrzymać w
kupie całą fabułę. Robił, co mógł, wprowadzał kolejne
postacie, jednak ewidentnie na potrzeby pojedynczych zwrotów akcji.
Niby to powszechny i popularny zabieg, tyle że tutaj wszystko wydaje
się robione na siłę. Piszę sobie książkę, ale
kurczę, mam tutaj taką lukę, co by tu zrobić, żeby to miało
ręce i nogi...o, wiem, dodam taką i taką postać, ona zrobi to i
to, będę miał ten wątek z głowy a co do późniejszej roli tej
postaci, to coś tam się wymyśli. Takie
właśnie to wszystko wywarło na mnie wrażenie.
Może
to i dobra książka. Może zachwyciłbym się nią, gdybym nie
pochłonął wcześniej stosu identycznych powieści, różniących
się jedynie mitologią, z której został wyciągnięty demon. Dotąd
uważałem, że w tej przewidywalności właśnie jest cały urok.
Przyjemnie było odkrywać, co tym razem wymyślił i wepchnął w
stare ramki Mistrz. Jednak nawet najfajniejsza rzecz w końcu może
znużyć. Nawet tymi pysznymi tabletkami z witaminą C można sobie w
końcu zaszkodzić. Taka filozoficzna myśl na koniec, że światem
rządzi umiar ;)
A jednak :) Dobrze wiedzieć. Coś mi się wydaje, że ten Masterton to na ilość idzie częściej, niż na jakość. Będę trzymać się z daleka.
OdpowiedzUsuńFakt, niektóre powieści wydają się istnieć tylko dlatego, że M. musiał dopełnić kontraktu. Ale w żadnym wypadku nie trzymaj się z daleka! Po prostu te "szablonowe" fabuły dozuj z rozsądkiem ;) Przeczytaj np. "Rytuał". Świetna rzecz, a przy okazji nie oparta na tym schemacie.
OdpowiedzUsuń