Malevolence – film o takim
tytule widziałem dziś zupełnie przypadkiem. Polski tytuł: Anioły
śmierci – nie mam pojęcia, dlaczego akurat taki.
Opis fabuły za filmwebem:
Rok
1984, w okolicy zwiększa się liczba zaginionych osób. Policja była
bezradna, a ich śledztwo nie przynosiło żadnych rezultatów.
Ludzie znikali w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze przez
wiele lat, ale nigdy nie odnaleziono żadnego ciała. Nikt z
mieszkańców miasta, nie podejrzewał nawet, że tak przerażające
zło, może kryć się tak blisko ich domów. Nagle, tak samo jak się
zaczęły, zaginięcia ustały, a wszystkich, którzy zaginęli,
uznano za zmarłych, porzucając wszelką nadzieję na to, że ktoś
jeszcze ich kiedykolwiek zobaczy. Wszystko powoli ucichło, a ludzie
zaczynali zapominać o straszliwych wydarzeniach sprzed lat. Pewnego
dnia, coś się wydarzyło. Grupa złodziei napadła na bank, po czym
wraz z kilkoma zakładnikami, znaleźli kryjówkę w opuszczonym
domu, znajdującym się na przedmieściach miasta. Oddaleni od
wszystkiego, jedyną rzeczą w ich sąsiedztwie była farma, której
nikt, nigdy nie dostrzegał. Aż do momentu, gdy zostaje odnaleziony.
Koszmar dopiero się zaczyna...
Są takie
filmy, które nie mają w sobie nic. Filmy, które niczym nie
urzekają widza, niczego nie oferują.
Tak więc w
Malevolence nic ciekawego nie ma. Nic a nic, przynajmniej nie
dla mnie. Mam wrażenie, że twórcy robili, co mogli, by film był
jak najbardziej klimatyczny, mroczny, niepokojący. W efekcie obraz
jest niemal cały w ciemnych barwach, ponury...i chyba głównie
przez to tak strasznie nużący. Malevolence ogląda się z na
wpół zamkniętymi oczami, ani na chwilę nie otwierając ich
szerzej, bo i nie ma właściwie po co. Od początku do końca akcja
jest jednostajna, nawet sceny zabójstw, które powinny – jeśli
nie poderwać widza z fotela – przynajmniej go nieco ożywić. Tu
jednak są jakieś takie na pół gwizdka... Zlewają się z
monotonią całości, nie są w stanie wybić się ponad tę
jednostajność.
Przyznaję,
czasem oglądam filmy dość nieuważnie, wiele rzeczy mi umyka.
Może więc także wyjaśnienia motywów mordercy również nie
zauważyłem, mimo że zostały wyjaśnione. O czarnym charakterze
dowiadujemy się niewiele. Właściwie to nie wiadomo, dlaczego ten
morderca jest mordercą. Nie dowiedziałem się, co go tak w
zabijaniu rajcuje. Wiadomo za to, że swoją bardzo, bardzo mroczą
historię uwieczniał pod hasłem „mój drogi pamiętniczku”. No
błagam, jaki morderca prowadzi dzienniczek? Rozumiem, że
wprowadzenie motywu pamiętnika miało posłużyć wygodnemu odkryciu
kart w związku z tajemniczym oprawcą. No, ale skoro już się coś
takiego zainicjowało, trzeba było te karty odkryć nieco bardziej.
Generalnie czarny charakter nie jest spod znaku tych, którzy
przeszliby do historii. Cichych, zamaskowanych psychopatów to ja
widziałem dziesiątki...
Nie za bardzo
pojmuję, czym kierowali się twórcy w doborze muzyki do filmu. Na
początku wszystko brzmiało ok, muzyka jak muzyka. Nie jakaś tam
wyjątkowa, jak to w filmach grozy. Ale potem...jakieś piski
zupełnie wyrwane z kontekstu, wybrzmiewające nie w porę i
kompletnie od czapy. Nie mam pojęcia, czemu to miało służyć.
To by było na
tyle, bo nawet nie wiem, co można by o tym filmie jeszcze
powiedzieć. Nudny, nieciekawy, pozbawiony wszystkiego, co mogłoby
go wyróżnić spośród nawału filmów grozy. Właściwie nie jest
to nic wartego uwagi, czy nawet dedykowanego mu wpisu. Ot, chciałem
zasygnalizować, że istnieją takie filmy, których nawet ja nie
jestem w stanie docenić.
"Nawet Ty nie jesteś w stanie docenić" - czyli, że co? Aż tak niewybredny jesteś? ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. W kwestii horroru wiele jestem w stanie wybaczyć. Lub może po prostu lubię tandetę - tak to wolę określać ;)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że oglądałam kiedyś ten film, ale... nie jestem pewna i nie mam zamiaru sobie go przypominać.
OdpowiedzUsuńI słusznie, bo nie ma o czym pamiętać :P
OdpowiedzUsuń