Mój brat od dawna namawiał mnie do
przeczytania Nocarza
Magdaleny Kozak. Zawsze miałem – w moim mniemaniu – ciekawsze
rzeczy do czytania. Niechętny byłem ku temu, bo to rzecz o
wampirach, których nie znoszę. I to jeszcze takich wywróconych do
góry kołami. Niedawno przypomniał mi o tej książce, kiedy
pomagałem mu przy prezentacji maturalnej z polskiego, w której
Nocarz był jednym z
podmiotów. Ciekawie o niej opowiedział, trzeba to przyznać. Na
mnie podziałało. No dobra - mówię bratu – dawaj, się zobaczy.
W końcu przekonałem się, cóż to za wyjątkowa powieść, która
sprawiła, że po jej przeczytaniu mój brat odkleił się od
komputera i zaczął czytać książki.
Na
początku rozczarowanie. Pani Kozak wydaje się dysponować stylem
pisania niepasującym kompletnie do tematyki, którą podejmuje.
Narracja jakaś taka...no, kobieca. Z zderzeniu z treścią wydaje
się nawet infantylna, totalny kontrast. Mam jednak takie kryterium:
dobra książka to taka, która absorbuje mnie treścią na tyle, bym
nie przejmował się niedociągnięciami. No i po kilkudziesięciu
stronach już się nie przejmowałem. Chociaż nie do końca. Autorka
ma kilka ulubionych zwrotów, którymi operuje na okrągło, w tym
zdarzają się sformułowania ocierające się o błędy
stylistyczne. Jednak nawet to nie jest w stanie skłonić mnie do
negatywnej oceny powieści! Ani to, ani nawet fakt, że jest o
wampirach!
Nie
wiem, czy to zasługa tego, że Nocarza
napisała kobieta, czy po prostu talent, ale postacie mają wymiar,
którego kompletnie się nie spodziewałem. Pełno w nich
wrażliwości, pełno emocji. W tych wampirach, kurczę, komandosach
przecież... To brutalny świat, krew się leje litrami (choć
głównie do gardeł), czytając aż słyszy się brzęk łusek
nabojów upadających na podłogę. A obok tego przyjaźń i opieka
jednego twardziela nad drugim. Do tego zwierzchnik polskiego oddziału
nocarzy – twardy, stanowczy, surowy...ale jednak w jakiś sposób
opiekuńczy. Takie postacie potrafi stworzyć tylko kobieta. Chylę
czoła, pani Magdo!
Muszę
to szczerze przyznać, że z głównym bohaterem zbratałem się
emocjonalnie. Aż mi się czasem przykro robiło, tak dostawał w
tyłek. Do tego Vesper – bo takie imię otrzymał jako wampir -
został wrzucony w taką akcję, że co chwila wybałuszałem oczy ze
zdumienia. Losy w ABW miał dość zaskakujące, obfitujące w
nieoczekiwane zwroty akcji.
Do
wampirów i wszelkich wariacji na ich temat mam silny uraz. Po prostu
nudzą mnie niemiłosiernie, kojarzą się z wyświechtanym do cna
toposem. A jednak Magdalenie Kozak udało się stworzyć coś
naprawdę ciekawego, oryginalnego i wciągającego, mimo że opartego
na tak mocno wyeksploatowanym temacie. Nocarz
kończy się w szalenie intrygujący sposób, ale na szczęście są
jeszcze dwie kontynuacje tej historii: Renegat i
Nikt. Już nie mogę
się doczekać, kiedy i te zwinę bratu!
Wampiry lubiłam w starej wersji, jako złe, mroczne, a nie oblane lukrem słodkie istoty, które wcale nie chcą nikogo krzywdzić, jak się dzisiaj je ukazuje. Pomysł na krew syntetyczną? to jakby lwa karmić trawą..hmm.. ale skoro polecasz, to może coś w tym jest..;)
OdpowiedzUsuń...albo kanibala kotletami sojowymi :P
OdpowiedzUsuńMasz rację, tradycyjne wampiry miały swój urok. Poza tym mnie wampir kojarzy się też z indywidualnością. Ten tradycyjny model wampira przedstawiał pojedynczego osobnika, jedynego i wyjątkowego - a dzięki temu bardziej demonicznego. Nie lubię natomiast wampira jako monstrum będące częścią hordy identycznych, tak jak na przykład w "Od zmierzchu do świtu".
Kurde, jak na kogoś, kto nie cierpi wampirów, mam o nich zadziwiająco dużo do powiedzenia :P
No właśnie. Wiesz, podobnie mam z elfami:P o ile dostojne tolkienowskie elfy kocham, o tyle małe latające istotki o przeuroczym wizerunku skutecznie mnie odpychają..elfiki do zrzygania:P
OdpowiedzUsuńP.S. nie mów, że nie jarasz się "od zmierzchu do świtu":P przecież to doskonała komedia^^ haha żartuje;) chociaż osobiście bardziej bawią mnie grupki przyjaciół spędzające wakacje w przyjaznym odludnym miejscu;)
"Od zmierzchu do świtu" to zarąbisty film!...do połowy. Do momentu przyjazdu bohaterów do baru ogląda się naprawdę przyjemnie. Pierwsza połowa jest bardzo w stylu Tarantino, którego uwielbiam. Ale później to już okropnie nudna jatka i nie da się przy tym nie zasnąć.
OdpowiedzUsuńA grupki przyjaciół? Cóż, slasher rządzi się ściśle określonymi prawami, trzeba po prostu to lubić albo mieć na takie kino nastrój.