Nie trudno dostrzec, że filmowy horror
na przestrzeni dziesięcioleci odzwierciedlał aktualne lęki
społeczeństwa. Kino lat '50 i '60 pokazało, jak bardzo przeraża
nas zimna wojna i jej skutki. Ze strachu przed wybuchami atomowymi,
promieniowaniem itd. jak grzyby (atomowe) po deszczu zaczęły rodzić
się przeróżne monstra będące dziećmi skażonej natury – to
były początki monster movies.
Wtedy inspiracja była konkretna i
poważna, przeważnie stanowiła jakieś odzwierciedlenie stanu
umysłów ludzi. Idąc tym tropem, pytam – i to jest pytanie
stanowiące temat tego wpisu – co się dzieje z naszymi umysłami,
że powstają takie monster movies, jak obecnie?
Przyjrzyjmy się niektórym tytułom:
Przebudzenie bestii (2009);
Te jeszcze brzmią
niepozornie, ale...
Dwugłowy rekin
atakuje (2012);
Sharktopus (2010) (tak, tak, pół rekin, pół ośmiornica...);
To już brzmi głupio. Ale jest jeszcze, bardziej lub mniej oficjalna,
oddzielna kategoria w obrębie gatunku. To filmy, których naprzeciw
siebie stają dwa dziwadła:
Boa kontra pyton
(2004);
Dinokrokodyl
kontra supergator (2010);
Megapyton kontra
gatoroid (2011).
Fakt, tytułowe
potwory postawione naprzeciw Godzilli w poszczególnych filmach
również brzmiały kuriozalnie. Ale nie aż tak!
Czego się boimy?
Odzwierciedleniem jakich lęków jest dwugłowy rekin albo
dinokrokodyl? Wydaje mi się, że twórcami takich filmów kierują
już inne pobudki niż strach. To chyba już tylko fascynacja
nieograniczonymi możliwościami, jakie dają komputery. Nie trzeba
jak dawniej budować makiety miasta, by monstrum mogło na planie
filmu obrócić ją w pył. Wystarczy zapłacić programiście i ma
się na taśmie dosłownie wszystko.
Zastanawiam się,
komu się te filmy podobają. Kogo straszą? Obejrzałem ich kilka,
żaden nie zasługiwał w moim odczuciu na pochlebną opinię. Myślę,
że twórcy też nie są takimi idiotami, czy oczekiwać, że
ktokolwiek weźmie ich gnioty na poważnie. Skoro jednak one
powstają, to ktoś musi je oglądać, kogoś one muszą bawić. Bo
nie sądzę, by sto procent potencjalnych odbiorców sięgnęło po
których z tych obrazów jedynie po to, bo chcą poznać całe
spektrum gatunku jakim jest horror. Właśnie dlatego ja raz na jakiś
czas zaciskam zęby i próbuję przebrnąć przez któryś z takich
filmów. Choćby po to, by z czystym sumieniem potem skrytykować.
Abstrahując od
dziwadeł typu dinokrokodyl, poruszę kwestię filmów, gdzie w roli
głównej występuje nie mega-dino-super-coś tam, a zwyczajne,
standardowe zwierze, tyle że wściekłe. Pytam: ile razy można się
przestraszyć rekina, piranii albo krokodyla? Czy reżyser robiący
film o krwiożerczym krokodylu nie zdaje sobie sprawy, że takich
filmów powstało przedtem dziesiątki? Przecież w końcu kiedyś
zabraknie półnagich dziewczyn do rozszarpania. Kto wtedy zagra w
dwieście czterdziestym piątym horrorze o rekinie?
Na koniec teza
następująca: kiczowatych monster movies powstaje tak wiele, bo
stworzenie scenariusza do czegoś takiego to jedna z najprostszych
rzeczy na świecie. Wystarczy oprzeć się na jednym z dwóch
szablonów.
Szablon pierwszy,
prosty do bólu:
- plaża, dziewczęta w bikini, nieziemsko przystojni i równie tępi surferzy;
- Mimo zakazu włażenia do wody, wszyscy włażą do wody;
- Bo mieszka tam głodne i niebezpieczne zwierzątko;
- Ewentualnie jakaś załoga wypływająca jakimś jachtem bądź kutrem, czymkolwiek, byle by bestia nie musiała fatygować się do brzegu po obiad.
Szablon drugi,
nieco bardziej urozmaicony:
- Senne miasteczko pokazane przy slide' owych dźwiękach gitary;
- Coraz częstsze trzęsienia ziemi, bo stworek się budzi bardzo powoli;
- Co najmniej jeden przystojniak w stylu południowoamerykańskim;
- Jeden świr, który wie co jest grane, ale nikt mu nie wierzy, bo świr;
- Z potworem rozprawia się ekipa na oko dwudziestopięcioletnich, bardzo zaangażowanych naukowców z dwudziestoletnim stażem;
- Wśród naukowców dwoje jest partnerami życiowymi lub na tle głównych wydarzeń zawiązuje się między nimi romans.
Którego z takich
filmów byście nie obejrzeli, spora część wymienionych przeze
mnie punktów znajdzie ta swoje odbicie. Dlaczego więc nie kręcić
na masową skalę takich filmów, skoro to takie proste?
P.S. Dinokrokodyl
i dwugłowy rekin to cieniasy. Jak już wyśpię się na pieniądzach,
które zarobię jako autor najpoczytniejszych powieści grozy, to
zajmę się reżyserką. Zasłynę w Hollywood jako autor piętnastu
filmów o atakach Gigantycznego Chmiko-dinozauro-koguta na Teksas.
Zacznijcie odkładać, bilety będą drogie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz