Przyszedł mi wczoraj do głowy
dziwaczny pomysł. Z pewnością nie ja pierwszy zastanawiam się nad
czymś takim, pewnie nawet właśnie robię z siebie głupka, bo
zaraz pewnie zostanę upomniany, że już ktoś na to wpadł,
wprowadzono to niejednokrotnie w życie i jak ja śmiem o tym nie
wiedzieć.
Do rzeczy. Zastanawiałem się, czy
możliwe jest ujęcie horroru w formę sztuki teatralnej. Szybko
doszedłem do wniosku, że większość środków wyrazu horrorowi
właściwych jest na scenie nie do odtworzenia. Podobnie rzecz się
ma z wszelkimi trikami stosowanymi przez twórców horrorów by
przerazić widza.
Horror obfituje w elementy
fantastyczne. W książce można sobie pisać co się chce,
najbardziej wymyślne rzeczy. W filmie dzięki animacji komputerowej
da się już pokazać praktycznie wszystko. Teatr natomiast to
jedynie aktor i jego umiejętności. No i ewentualnie scenografia.
Część scen fantastycznych zapewne
dałoby się przedstawić na scenie. W końcu romantycy sadzili na
gęsto w swoich sztukach zjawy, duchy itd. Jakoś tam to potem
przedstawiano, u Szekspira latały anioły na sznurkach... Ale w
obecnych czasach to by nie przeszło.
Druga sprawa: gore. Mamy, dajmy na to,
sztukę o psychopacie mordującym z zimną krwią. I jak to niby ma
wyglądać? Aktor aktorowi ma odciąć głowę?
Ostatecznie nie każdy dramat nadaje
się na deski teatru i nie każdy jest z takim przeznaczeniem pisany.
Wyobraźmy więc sobie, że czytamy horror w takiej formie i każdą
wypowiedź mamy poprzedzoną informacją o tym, kto ją wygłasza.
Nie sądzę, by to dobrze robiło grozie. Choć może się mylę.
Może to kwestia nastawienia, a nastawienie mamy takie, że dramat
czyta się z ziewaniem i opadającymi powiekami, bo w 99% przypadków
jest to szkolna lektura.
Inny element dramatu wydaje mi się za
to korzystny dla horroru: didaskalia. Zawarte w nich opisy
scenografii mogą stanowić jakiś tam zalążek klimatu.
Choć w dzisiejszych czasach horror
nikogo już chyba autentycznie nie przeraża, to jednak twórcom
wypada sprawiać wrażenie, że chcą to jednak osiągnąć. A jak to
osiągnąć w sztuce teatralnej? Wydaje mi się, że groza na scenie
teatru nie ma szans być wiarygodna. Przecież nie mielibyśmy
żadnych podstaw do tego, by połączyć się w strachu z postacią,
przeżywać z nią emocjonalnie akcję. Nie zrobi na nas wrażenia
aktor w kostiumie demona rozszarpujący drugiego aktora, bo jak
miałby to zagrać? Chyba tylko zaciągnąć ofiarę za kulisy i
odpowiednimi odgłosami zasugerować, że robi mu jakieś
nieprzyjemne rzeczy. Na kim to zrobi wrażenie? Kto się przejmie
choć odrobinę?
Mimo tylu argumentów przeciw, uważam,
że horror w teatrze jednak jest możliwy. W niewielkim stopniu, ale
jest. Trzeba by jednak założyć, że o przynależności sztuki do
tego gatunku będą świadczyć zastosowane środki wyrazu, nie zaś
to, czy akcja wywiera na wrażliwości widza właściwy horrorowi
skutek. Można by też podjąć się stworzenia horroru, jak to
mówią, inteligentnego. Takiego, co to nie epatuje krwią, straszy
„tym, czego nie widać” itd. Można również zrobić coś, o
czym „znawcy” będą potem mówić „ignorantom” „nie
rozumiesz, na czym tu polega horror”. Tylko że w takie rzeczy, to
ja na akurat nie wierzę.
Jest jeszcze kwestia stereotypów, jakie rządzą zarówno teatrem, jak i horrorem. Teatr - rozrywka dla elit intelektualnych, horror - prostacka rozrywka dla degeneratów. Jednak w sztuce teatralnej dzieją się obecnie takie rzeczy, takie dziwadła przechodzą, że z pewnością i to jaśnie krytycy jakoś by przełknęli.
Snując te rozważania, zastanawiam się
również, jak sam bym to zrobił. Na chwilę obecną nie mam
pojęcia, ale korci mnie, by spróbować. Może kiedyś!
P.S. Jest jeden horror „teatralny”!
W programie kabaretu Hrabi Hrabi Drakula, nosi tytuł Jonasz się
potyka :P
nie znasz potęgi teatru
OdpowiedzUsuńAlbo może jej nie przeceniam ;)
OdpowiedzUsuń