menu2

piątek, 15 marca 2013

Prostacka rozrywka dla elit


Przyszedł mi wczoraj do głowy dziwaczny pomysł. Z pewnością nie ja pierwszy zastanawiam się nad czymś takim, pewnie nawet właśnie robię z siebie głupka, bo zaraz pewnie zostanę upomniany, że już ktoś na to wpadł, wprowadzono to niejednokrotnie w życie i jak ja śmiem o tym nie wiedzieć.
Do rzeczy. Zastanawiałem się, czy możliwe jest ujęcie horroru w formę sztuki teatralnej. Szybko doszedłem do wniosku, że większość środków wyrazu horrorowi właściwych jest na scenie nie do odtworzenia. Podobnie rzecz się ma z wszelkimi trikami stosowanymi przez twórców horrorów by przerazić widza.
Horror obfituje w elementy fantastyczne. W książce można sobie pisać co się chce, najbardziej wymyślne rzeczy. W filmie dzięki animacji komputerowej da się już pokazać praktycznie wszystko. Teatr natomiast to jedynie aktor i jego umiejętności. No i ewentualnie scenografia.
Część scen fantastycznych zapewne dałoby się przedstawić na scenie. W końcu romantycy sadzili na gęsto w swoich sztukach zjawy, duchy itd. Jakoś tam to potem przedstawiano, u Szekspira latały anioły na sznurkach... Ale w obecnych czasach to by nie przeszło.
Druga sprawa: gore. Mamy, dajmy na to, sztukę o psychopacie mordującym z zimną krwią. I jak to niby ma wyglądać? Aktor aktorowi ma odciąć głowę?
Ostatecznie nie każdy dramat nadaje się na deski teatru i nie każdy jest z takim przeznaczeniem pisany. Wyobraźmy więc sobie, że czytamy horror w takiej formie i każdą wypowiedź mamy poprzedzoną informacją o tym, kto ją wygłasza. Nie sądzę, by to dobrze robiło grozie. Choć może się mylę. Może to kwestia nastawienia, a nastawienie mamy takie, że dramat czyta się z ziewaniem i opadającymi powiekami, bo w 99% przypadków jest to szkolna lektura.
Inny element dramatu wydaje mi się za to korzystny dla horroru: didaskalia. Zawarte w nich opisy scenografii mogą stanowić jakiś tam zalążek klimatu.
Choć w dzisiejszych czasach horror nikogo już chyba autentycznie nie przeraża, to jednak twórcom wypada sprawiać wrażenie, że chcą to jednak osiągnąć. A jak to osiągnąć w sztuce teatralnej? Wydaje mi się, że groza na scenie teatru nie ma szans być wiarygodna. Przecież nie mielibyśmy żadnych podstaw do tego, by połączyć się w strachu z postacią, przeżywać z nią emocjonalnie akcję. Nie zrobi na nas wrażenia aktor w kostiumie demona rozszarpujący drugiego aktora, bo jak miałby to zagrać? Chyba tylko zaciągnąć ofiarę za kulisy i odpowiednimi odgłosami zasugerować, że robi mu jakieś nieprzyjemne rzeczy. Na kim to zrobi wrażenie? Kto się przejmie choć odrobinę?
Mimo tylu argumentów przeciw, uważam, że horror w teatrze jednak jest możliwy. W niewielkim stopniu, ale jest. Trzeba by jednak założyć, że o przynależności sztuki do tego gatunku będą świadczyć zastosowane środki wyrazu, nie zaś to, czy akcja wywiera na wrażliwości widza właściwy horrorowi skutek. Można by też podjąć się stworzenia horroru, jak to mówią, inteligentnego. Takiego, co to nie epatuje krwią, straszy „tym, czego nie widać” itd. Można również zrobić coś, o czym „znawcy” będą potem mówić „ignorantom” „nie rozumiesz, na czym tu polega horror”. Tylko że w takie rzeczy, to ja na akurat nie wierzę.
Jest jeszcze kwestia stereotypów, jakie rządzą zarówno teatrem, jak i horrorem. Teatr - rozrywka dla elit intelektualnych, horror - prostacka rozrywka dla degeneratów. Jednak w sztuce teatralnej dzieją się obecnie takie rzeczy, takie dziwadła przechodzą, że z pewnością i to jaśnie krytycy jakoś by przełknęli.
Snując te rozważania, zastanawiam się również, jak sam bym to zrobił. Na chwilę obecną nie mam pojęcia, ale korci mnie, by spróbować. Może kiedyś!

P.S. Jest jeden horror „teatralny”! W programie kabaretu Hrabi Hrabi Drakula, nosi tytuł Jonasz się potyka :P

2 komentarze: