Znowu trafiłem na porąbany film.
Chyba muszę odstawić tego typu kino na jakiś czas, bo znów
przegiąłem pałę.
Maraton filmów grozy
(oryg. Chillerama)
zawiera cztery fabuły – jedną główną i trzy jej podległe.
Film zaczyna się sceną, w której pewien frustrat przychodzi na
grób swojej żony, by wykopać jej ciało i zrekompensować sobie
krzywdy związane z jej zbyt małą uległością w małżeńskim
łożu. Brzmi głupio? To jeszcze nic! Żonka ożywa i odgryza mu
pindola, zostawiając na ranie tajemniczą, niebieską ciecz. Facet
pracuje w kinie samochodowym, organizującym maraton horrorów. Pech
chciał, że po osobliwym wypadku akurat musi iść do pracy. Gdy już
tam dokuśtyka, roznosi wśród żądnych mocnych wrażeń
nastolatków wspomniany płyn, którym przemienia ich w coś na
kształt zombie Jednak są to jedyne zombie w swoim zgniłym rodzaju,
bo ogarnięte chęcią rozkręcenia wielkiego nekrofilskiego sex
party.
To
jest główna akcja. Pozostałe funkcjonują na zasadzie filmów
oglądanych przez zmotoryzowanych fanów grozy. W ten sposób
poznajemy:
- Tragedię mężczyzny, który wskutek zażywania niepewnego leku ejakuluje plemnikami-potworami. Jeden z nich urasta do rozmiaru wieżowca i szukając upragnionej komórki jajowej, dewastuje miasto oraz zjada ludzi;
- Nastolatka mimowolnie włączonego do gangu homoseksualnych wilkołaków. Czy raczej „niedźwiedziołaków”, bo tak się tam zwą. Rzecz podana w formie, o zgrozo, musicalu;
- Historyjkę o tym, jak Hitler wszedł w posiadanie dziennika doktora Frankensteina i dzięki zawartym w nim informacjom stworzył własne monstrum sklejone ze szczątek więźniów obozu koncentracyjnego.
Puszczony
zostaje jeszcze jeden film, jednak: po pierwsze nie traktuję go jako
pełnoprawny epizod całości, bo jest o nim tylko krótka wzmianka;
po drugie traktuje o rzeczach, których przez to, że posiadam
resztki dobrego smaku, nie będę opisywał.
Całość
obraca się wokół wątków seksualno-fekalnych i jest gorzej niż
beznadziejna. Efekty specjalne, gore itd. są na poziomie Planu
9 z kosmosu, choć to przez
wzgląd na profil filmu nie koniecznie wada. Myślę, że dalszy
komentarz jest zbędny, opis fabuły Maratonu
i tak całkiem nieźle uzmysławia, czym jest ten film. Powiem tylko,
że jak na parodię, jest zasmucająco mało śmieszny. Może za
wyjątkiem epizodu o Hitlerze. Humor w stylu Monty Pythona zawsze
może liczyć na moją akceptację. Poszczególne części całości
stworzone zostały przez kilku reżyserów, każdy z nich miał swoje
pół godziny i w moim odczuciu tylko twórca tej części
zaprezentował poziom powyżej dna.
Generalnie
rzecz ujmując, nie polecam. Dziwię się aktorom. Za żadne
pieniądze nie zagrałbym w takim żałosnym gównie. Przepraszam za
nieeleganckie słownictwo, ale żadne inne określenie nie oddałoby
prawdziwej wartości tego filmu.
Mi się podobał hehe...najnudniejsza historia o Hitlerze, ale ogolnie mimo, że głupi to nie nudził :)
OdpowiedzUsuńNajnudniejsza?! Dla mnie to był jedyny moment, kiedy nie było mi wstyd przed samym sobą, że to oglądam ten film! :P
Usuńfajnie byłoby gdybys do tych recenzji dodawał obok plakatu dane typu rok produckji, czas trwania, obsada i takie tam a na samym dole kilka capsów bo to urozmaici troche stronkę ; )
OdpowiedzUsuńHa! Wyczułem moment! Wczoraj przygotowałem (a dzisiaj opublikowałem) wpis, gdzie tłumaczę się z braku tego typu danych. Zapraszam do nowego wpisu ;)
UsuńMyślę, że ewentualnie dam się przekonać do podawania roku produkcji przy tytule. To ułatwi znalezienie filmów, o których piszę.