Budzisz się w obcym, groźnie
wyglądającym miejscu i okazuje się, że nie ma już świata, jaki
istniał jeszcze przed zaśnięciem. Co robisz? Jak się zachowujesz?
Jak to wpływa na twoją psychikę? Czy taki obrót spraw jesteś w
stanie uznać za pożyteczny?
Pewien doktorek
wybiera sobie jako obiekt badań Stephena – lesera i obiboka.
Chłopakowi nic się nie chce i na niczym mu nie zależy. Eksperyment
dra Browna ma go rzekomo postawić do pionu. Doktorek skrupulatnie
buduje w Stephenie przekonanie, że przespał apokalipsę. Cała
rzeczywistość bohatera składa się od teraz z wyreżyserowanych
zdarzeń odgrywanych przez aktorów. W jego telefonie i telewizorze
pojawiają się fikcyjne wiadomości, które utwierdzają go w
przekonaniu, że apokalipsa jest faktem. Doktorek natomiast śledzi
poczynania Stephena. Sukcesywnie wprowadza do swojego scenariusza
osoby mające odegrać kluczowe role w przedsięwzięciach chłopaka
oraz wzbudzić w nim wartości dotąd mu obce.
Tyle o treści,
teraz moje przemyślenia. Niby jest to film dokumentalny, jednak do
dokumentów z Discovery
zawsze miałem dystans. Albo po prostu
przestały na mnie robić wrażenie, bo ile można lasować sobie
mózg opowieściami o kosmicznych porwaniach piętnastego stopnia czy
odkryciu ewangelii Heroda zapisanej na pendrivie? Oczywiście kpię
sobie, ale nie sposób po prostu traktować takich produkcji
poważnie. Dlatego też w autentyczność eksperymentu Dennena Browna
również ośmielam się wątpić.
JEŻELI JEDNAK
OKAZAŁBY SIĘ AUTENTYCZNY...
...to na miejscu
Stephena zniszczyłbym doktorka w sądzie. No bo gdyby Stephen na
skutek tego całego cyrku wpadł w szok, który odcisnąłby piętno
na jego zdrowiu psychicznym? Albo podczas swoich poczynań w nowym
świecie naraziłby się na śmierć? Albo po kontakcie z zarażonym
wirusem zombie (tak, nawet takie cuda się działy) zadziałałby
efekt placebo i Stephen umarłby z samego przekonania, że powinien?
I tak dalej.
Kolejna rzecz,
która przyszła mi do głowy podczas oglądania filmu. Brown ma
ambicje swoimi pseudonaukowymi metodami wpoić Stephenowi
odpowiedzialność, empatię i – przede wszystkim – szacunek dla
życia. A gdzie jest w takim razie jego własny szacunek dla
Stephena, którego życie, choć nieproduktywne, to jednak ludzkie i
zasługujące na szacunek. Tymczasem traktuje chłopaka jak królika
doświadczalnego, nie zważając na konsekwencje. Niby Stephen miał
być pod stałą obserwacją specjalistów od głowy, jednak co z
tego? Spróbujmy bowiem wyobrazić sobie nas samych w takiej
sytuacji. Kto jest absolutnie przekonany, że mu w końcu nie odwali?
Dobrze, że doktorek nie oglądał wcześniej "Piły", bo może próbowałby w bardziej drastyczny sposób wzbudzić w Stephenie miłość do życia^^
OdpowiedzUsuń