menu2

niedziela, 11 sierpnia 2013

Brak fajerwerków

Moja na każdym kroku akcentowana niechęć do książek Kinga wygląda tak, że, ni stąd ni zowąd, na półce mam już sześć tytułów... Wszystkie kupione pod wpływem impulsu i pod hasłem „a nuż nabiorę kiedyś ochoty”. No i tym oto sposobem właśnie skończyłem czytać Joyland.

Może mój uraz do Króla wynika z tego, że miałem niefortunny start. Bezsenność podobno nie jest jego największym sukcesem. Wytrzymałem do połowy i rzuciłem w kąt. Joyland przeczytałem od deski do deski i to nawet z zainteresowaniem oraz przyjemnością.
Bohaterem powieści jest Devin Jones. Niezbyt układa mu się w życiu, dociera do niego, że dni jego bezsensownego związku są policzone. Podejmuje pracę w lunaparku, gdzie zdobywa nowych przyjaciół i powoli dochodzi do siebie. Okazuje się, że Joyland skrywa makabryczną tajemnicę związaną ze śmiercią pewnej dziewczyny. Devin coraz bardziej zaczyna się nią interesować.
Główną zaletą powieści jest dobrze opisana postać Devina. Zwyczajny chłopak z typowymi dla jego wieku problemami budzi sympatię i czasami współczucie.
Nie wiem, czy to reguła u Kinga, ale w tej powieści konsekwentnie stosował jeden chwyt. Coś się stało, coś się wyjaśniło, bohaterowie już tym żyją, ale my wciąż czekamy na wyjaśnienie. To cholernie wciąga, intryguje, trochę niecierpliwi i drażni, ale w sposób dostarczający emocji.
Zagadka kryminalna jest tu dość banalna. Zbyt wiele książek przeczytałem, by podczas lektury Joylandu nie domyślać się w połowie książki, kto zabił. Postać posiadająca charakterystyczną cechę, wciąż przywoływaną przez autora, zawsze będzie podejrzana. Jednak nawet mimo to finał nieco mnie zaskoczył.
Jedna rzecz mnie zawiodła, choć może gdybym znał twórczość Kinga lepiej, przygotowałbym sobie inne oczekiwania wobec Joylandu ;) Otóż zabrakło mi akcji. Masterton mnie rozpieścił i przyzwyczaił do akcji zbudowanej z wielkich rzeczy, z wydarzeń nierzadko zagrażających całemu światu. A tu chodzi „tylko” o jedną martwą dziewczynę z kilkoma innymi w tle. Wiem, że nie mam prawa się tego czepiać, bo przecież nie każdy pisarz w powieściach musi powoływać do życia globalne niebezpieczeństwo wprost z piekła. Jednak brak fajerwerków sprawił, że czułem mały niedosyt.

Chyba odrobinę przekonałem się do Kinga. To wciąż nie mój klimat, ale udało mu się mnie zaciekawić. Nie zasypiałem po dwóch kartkach, jak w przypadku Bezsenności. Joyland to naprawdę fajna, miło czytająca się powieść, ale...to jednak nie Masterton... ;)

1 komentarz:

  1. Ja już wiedziałam po 50 stronach książki kto był mordercą.

    OdpowiedzUsuń