menu2

wtorek, 13 sierpnia 2013

Horrorowy dogmat

Remake'i klasycznych filmów mają z gruntu przechlapane. Często „fachowcy” krytykują taki film zanim jeszcze go zobaczą. Choćby z powodu tego, że ośmiela się podejmować próby poprawienia czegoś kultowego, dogmatycznie uznanego za absolut. Bo, powiedzmy sobie szczerze, ideał Martwego zła to dogmat, z którym nie godzi się polemizować. W świetle takich faktów poproszę o ekskomunikę ;)

Grupa nastolatków (powinno się chyba wymyślić jakiś modnie brzmiący synonim dla tego horrorowego
frazeologizmu) wybiera się do starego domu w lesie, by trzymać tam swoją zaćpaną koleżankę z dala od prochów. Reszta jest wiadoma, Necronomicon w piwnicy, czary mary i rzeźnia. Kto widział pierwowzór, ten wie, a że mało kto go nie zna, to nie będę się wdawał w szczegóły fabularne.
Choć większość obrazów, z którymi kojarzymy Martwe zło została odtworzona w nowej wersji, czegoś tu brakuje. Oczywiście Asha. To tylko imię, ale jednak imię ściśle powiązane z tytułem i uważam, że w dobrym tonie byłoby przynajmniej nadać je któremukolwiek z bohaterów remake'u.
Nowa wersja filmu urzekła mnie głównie tym, że autentycznie przeraża. Widziałem wiele filmów, przeczytałem mnóstwo książek; albo uodporniłem się na grozę, albo nigdy nie potrafiłem spojrzeć na nią tak, by fikcja mnie przeraziła. Nowe Martwe zło jest chyba pierwszym filmem, o którym mogę powiedzieć, że jest straszny. W przeciwieństwie do pierwowzoru, nie jest podszyty humorem. Cała seria Sama Raimi'ego kojarzy mi się z masakrą, ale jednak trochę z przymrużeniem oka (trochę – w przypadku dwóch pierwszych części, w trzeciej już grubo przesadził z błaznowaniem). Remake to rzeźnia na poważnie. Jest bardzo brutalnie i to jest największa zaleta tego filmu oraz przyczyna jego straszności. Raimi wylał na Brucea Campbell'a i jego koleżków cysternę krwi, ale gore nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak w nowej wersji. W remake'u mamy bowiem bardzo przekonujące krwawe sceny. Bez ogródek wyrywa się ładnym dziewczynom ręce, a mi jako mężczyźnie jest z tego powodu autentycznie przykro. To nic, że obrazy te oddziałują na mnie w tak głupi sposób – ważne, że w ogóle oddziałują. Miła odmiana po oglądaniu spod zamykających się powiek nudnej masakry z oryginalnego Martwego zła. Bo taka jest niestety prawda: pierwowzór wynudził mnie niesamowicie. Gapiłem się na hasającego wśród rozczłonkowanych zwłok Asha i toczyłem walkę ze snem, nie wzruszony ani odrobinę tragizmem tych scen. Remake za to trzymał mnie nieustannie w napięciu.

Teraz pozwolę sobie wrócić do problemu wywołanego we wstępie. W Internecie remake dostaje po tyłku właściwie za to, że istnieje. Bo jak to tak?! Przecież to tak, jakby ktoś namachał „Damę z łasiczką ver. 2.0” i pysznił się, że poprawia po da Vinci! Może wina leży po stronie twórców filmowych, którzy zabierając się do nowych wersji kultowych filmów, jakoś nie są na ogół łaskawi stworzyć coś wartościowego. Szkoda tylko, że stereotyp remake'u, który nie może się udać, jest w naszym postrzeganiu kina tak zakorzeniony.
Że niby klimat inny (bądź zupełnie bez klimatu). Że źle zagrany, że to, że tamto, że sramto... Przepraszam bardzo, ja nie miałem problemów z odnalezieniem w nowej wersji Martwego zła klimatu pierwowzoru. Oczywiście, że nie był to toczka w toczkę ten sam klimat, ale po co niby miałby być? Ostatecznie to remake, czyli nowe spojrzenie na dany tytuł, a nie odgrywanie wszystkiego identycznie jak w oryginale. Że aktorzy słabi? No rzeczywiście, w pierwotnej wersji grali sami profesjonaliści pod okiem jeszcze bardziej profesjonalnego profesjonalisty... Skoro jaśnie fachowców uszczęśliwi jedynie wersja w pełni pokrywająca się z pierwotną, to po cholerę w ogóle kręcić remake? Niech sobie tacy oglądają stare Martwe zło do porzygu, niech się go nauczą na pamięć. Ja natomiast nową wersją jestem zachwycony, uważam, że to znakomity film –czy rozpatrując go jako remake, czy po prostu jako horror. Powiem więcej: to jeden z najlepszych filmów grozy, jakie widziałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz