Remake'i klasycznych filmów mają z
gruntu przechlapane. Często „fachowcy” krytykują taki film
zanim jeszcze go zobaczą. Choćby z powodu tego, że ośmiela się
podejmować próby poprawienia czegoś kultowego, dogmatycznie
uznanego za absolut. Bo, powiedzmy sobie szczerze, ideał Martwego
zła to dogmat, z którym nie
godzi się polemizować. W świetle takich faktów poproszę o
ekskomunikę ;)
Choć
większość obrazów, z którymi kojarzymy Martwe zło
została odtworzona w nowej wersji, czegoś tu brakuje. Oczywiście
Asha. To tylko imię, ale jednak imię ściśle powiązane z tytułem
i uważam, że w dobrym tonie byłoby przynajmniej nadać je
któremukolwiek z bohaterów remake'u.
Nowa
wersja filmu urzekła mnie głównie tym, że autentycznie przeraża.
Widziałem wiele filmów, przeczytałem mnóstwo książek; albo
uodporniłem się na grozę, albo nigdy nie potrafiłem spojrzeć na
nią tak, by fikcja mnie przeraziła. Nowe Martwe zło
jest chyba pierwszym filmem, o którym mogę powiedzieć, że jest
straszny. W przeciwieństwie do pierwowzoru, nie jest podszyty
humorem. Cała seria Sama Raimi'ego kojarzy mi się z masakrą, ale
jednak trochę z przymrużeniem oka (trochę – w przypadku dwóch
pierwszych części, w trzeciej już grubo przesadził z
błaznowaniem). Remake to rzeźnia na poważnie. Jest bardzo
brutalnie i to jest największa zaleta tego filmu oraz przyczyna jego
straszności. Raimi wylał na Brucea Campbell'a i jego koleżków
cysternę krwi, ale gore nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak w
nowej wersji. W remake'u mamy bowiem bardzo przekonujące krwawe
sceny. Bez ogródek wyrywa się ładnym dziewczynom ręce, a mi jako
mężczyźnie jest z tego powodu autentycznie przykro. To nic, że
obrazy te oddziałują na mnie w tak głupi sposób – ważne, że w
ogóle oddziałują. Miła odmiana po oglądaniu spod zamykających
się powiek nudnej masakry z oryginalnego Martwego zła.
Bo taka jest niestety prawda: pierwowzór wynudził mnie
niesamowicie. Gapiłem się na hasającego wśród rozczłonkowanych
zwłok Asha i toczyłem walkę ze snem, nie wzruszony ani odrobinę
tragizmem tych scen. Remake za to trzymał mnie nieustannie w
napięciu.
Teraz pozwolę
sobie wrócić do problemu wywołanego we wstępie. W Internecie
remake dostaje po tyłku właściwie za to, że istnieje. Bo jak to
tak?! Przecież to tak, jakby ktoś namachał „Damę z łasiczką
ver. 2.0” i pysznił się, że poprawia po da Vinci! Może wina
leży po stronie twórców filmowych, którzy zabierając się do
nowych wersji kultowych filmów, jakoś nie są na ogół łaskawi
stworzyć coś wartościowego. Szkoda tylko, że stereotyp remake'u,
który nie może się udać, jest w naszym postrzeganiu kina tak
zakorzeniony.
Że
niby klimat inny (bądź zupełnie bez klimatu). Że źle zagrany, że
to, że tamto, że sramto... Przepraszam bardzo, ja nie miałem
problemów z odnalezieniem w nowej wersji Martwego zła
klimatu pierwowzoru. Oczywiście, że nie był to toczka w toczkę
ten sam klimat, ale po co niby miałby być? Ostatecznie to remake,
czyli nowe spojrzenie na dany tytuł, a nie odgrywanie wszystkiego
identycznie jak w oryginale. Że aktorzy słabi? No rzeczywiście, w
pierwotnej wersji grali sami profesjonaliści pod okiem jeszcze
bardziej profesjonalnego profesjonalisty... Skoro jaśnie fachowców
uszczęśliwi jedynie wersja w pełni pokrywająca się z pierwotną,
to po cholerę w ogóle kręcić remake? Niech sobie tacy oglądają
stare Martwe zło do
porzygu, niech się go nauczą na pamięć. Ja natomiast nową wersją
jestem zachwycony, uważam, że to znakomity film –czy rozpatrując
go jako remake, czy po prostu jako horror. Powiem więcej: to jeden z
najlepszych filmów grozy, jakie widziałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz