menu2

wtorek, 20 sierpnia 2013

Dobre i wybitne

Często spotykam się z opiniami, że Masterton lepiej spisuje się w krótkich formach niż w pełnowymiarowych powieściach. Moim zdaniem w obu przypadkach sprawdza się równie dobrze. Dobrnąwszy do końca zbioru opowiadań pt. Festiwal strachu utwierdziłem się w swoim stanowisku.

Zbiór rozpoczyna krótki tekst Sarkofag. Okazuje się, że Masterton potrafi wybrnąć nawet z takiego problemu, jakim jest napisanie czegoś mającego ręce i nogi, a zbudowanego maksymalnie z pięciuset słów. Opowiadanie wprawdzie nie powala, ale wspomniane ręce i nogi ma. Poznajemy dziewczynę, która pragnęła odchudzić się cudownym żuczkiem wyjadającym tłuszcz spod skóry i zjadł jej za dużo.
Dalej mamy Burgery z Callais. Rzecz dotyczy procederu, o którym ostatnimi czasy głośno w naszym kraju, mianowicie pozyskiwania przez producentów żywności mięsa z niepewnych źródeł. W tym wypadku chodzi o pyszne kotleciki z martwych zwierząt i odpadów organicznych pochodzących z operacji. Pyszności. Nie wiem, czy mi jeszcze ukochany BicMac kiedykolwiek przejdzie przez gardło.
Bazgroła w moim odczuciu wypada blado w porównaniu z większością opowiadań z Festiwalu strachu. Podobny pomysł widziałem już w paru amerykańskich filmach z ostatnich lat. Chodzi o to, że facet widuje na ścianach napisy robiące mu wodę z mózgu i wmawiające, że żona go zdradza. Nic szczególnego, moim zdaniem.
Dalej jest Epifania i stanowi dla mnie najjaśniejszy punkt w tym zbiorze. Fabuła, choć przesiąknięta odważną, miejscami kontrowersyjną erotyką, to erotyka ta podana została w sposób szalenie sugestywny. Mimo licznych scen dotyczących fizycznej miłości pomiędzy mężczyzną a mężczyzną, jest w tym opowiadaniu coś, co oczarowało nawet mnie – osobę raczej nieprzychylną homoseksualizmowi. Nie potrafię trafnie nazwać uczuć, jakie we mnie wywołał ten tekst, ale „oczarował” to chyba najlepsze słowo.
Kolejne opowiadanie jest już o miłości, że tak powiem, tradycyjnej, jednak tylko pod względem orientacji seksualnej. Jeśli chodzi o nasilenie uczucia i sposób, w jaki dwoje kochanków je sobie okazuje, to jest to miłość mocno przetrącona. Wylizują sobie nawzajem spocone pachy i wysysają gile z nosa. Na swój sposób jest to tekst „ku przestrodze”, ostrzegający przed przesadą w okazywaniu uczuć. Mimo wszystko, czyta się całkiem znośnie. W przeciwieństwie do kolejnego opowiadania.
Bo następne to po prostu nuda. Sąsiedzi z piekła. Pomysł z amnezją odbierającą traumatyczne wspomnienia jest nawet ciekawy, jednak historia jest, jak na mój gust, mało ekscytująca. Faceta, który słyszy dobiegające wciąż z tego samego miejsca głosy i któremu nikt nie wierzy, widziałem już niezliczoną ilość razy. Poza podpięciem tej sztampy pod interesujące zagadnienie, nie ma tu nic szczególnego.
Anty-Mikołaj to głupi tytuł i nieszczególne opowiadanie. Poznajemy „prawdziwą” historię Świętego Mikołaja, który miał odstawiać szamańskie sztuczki poprawiające wydajność gruntów rolnych i słono sobie za to płacić. Groteskowy pomysł. Choć właściwie ani zabawny, ani przerażający.
Dwa kolejne opowiadania – Wizerunek zła i Camelot oparte są na wspólnym pomyśle. Są to wariacje na temat legendy, o której opowiada wiersz pt. The Lady of Shalott. W obu wariantach historia o kobiecie uwięzionej w lustrze okazuje się prawdziwa i w przykry sposób rzutuje na życie współcześnie żyjących bohaterów. Pierwsze z opowiadań prezentuje się całkiem nieźle. Drugie zawiera sporą dozę abstrakcji – intrygującej, choć ciężkiej do ogarnięcia zdrowym umysłem ;)
Ostatni tekst nosi tytuł Towarzystwo współczucia i przedstawia się następująco: pewien mężczyzna, wskutek traumy związanej z tragiczną śmiercią ukochanej, trafia do tytułowego stowarzyszenia. Członkowie tegoż to ludzie, którzy stracili kogoś bliskiego i cierpią z tego powodu tak, że marzą o takiej samej śmierci. Wykorzystuje to facet dyrygujący całym tym cyrkiem, badając ich odczucia w momencie śmierci. Odniosłem wrażenie, że Masterton napisał to, bo po prostu chciał pokazać szereg różnych sposobów na śmierć.

Miłym dodatkiem, zamieszczanym w zbiorach opowiadań Mastertona, są jego komentarze do każdego z tekstów. Zawsze przyjemnie jest przed zagłębieniem się w daną historię przeczytać parę słów o inspiracjach, dzięki których powstała. Dla pisarzy-amatorów jest to również cenna wskazówka mówiąca jak i gdzie szukać natchnienia, jak patrzeć na świat, by tworzył w naszej wyobraźni interesujące odbicie rzeczywistości.

Powiedz Mastertonowi, by napisał horror gore o tęczowych kucykach, on napisze horror gore o tęczowych kucykach. Trzeba mieć naprawdę wyobraźnię wielkości Wszechświata, by napisać tekst będący dowodem na to, że miłość może być zbyt wielka. Albo wypisywać takie dziwadła jak w Camelot. Trzeba też ogromnego talentu i doświadczenia, by potrafić z absurdalnych czasem rzeczy stworzyć coś, co nas przerazi.
Moim ulubionym momentem w Festiwalu strachu została Epifania. Opowiadania Mastertona, choć nie zawsze porywające, mają wysoki poziom i w każdym widać rękę fachowca. Nawet tych, które mnie wynudziły, nie uważam za kompletnie złe. Są dobre, jedynie trochę gorsze od tych wybitnych. Choć oczywiście zastrzegam sobie w tej ocenie prawo do braku obiektywizmu. Bo, jak już wiedzą ci, co mnie znają, w kwestii Mastertona nigdy nie będę obiektywny ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz